Hermiona spacerowała pustymi,
zawalonymi korytarzami budynku, który niegdyś był majestatycznym miejscem –
szkołą Magii i Czarodziejstwa. Hogwart z pięknego, ogromnego, przepełnionego
magią zamku zmienił się w kupę gruzu i kamieni. I mimo, iż większość wyższych
pięter nie ucierpiała, miejsca w których toczyły się największe bitwy zamieniły
się w pogorzeliska. Zawalone ściany, nadpalone obrazy, powywracane zbroje –
wszystko to nieustannie przypominało o tym, co stało się w zamku zaledwie kilka
godzin temu.
Ministerstwo Magii miało rozesłać
listy gończe za zbiegłymi śmierciożercami, a Harry zdeklarował chęć
przyłączenia się do Kingsleya w akcji wyłapywania popleczników Voldemorta.
Hermiona nijak nie mogła przyjaciela odwieść od tego pomysłu – zbyt mocno
poruszył go ogrom śmierci, jaki spadł na nich drugiego maja. Nie dziwiła mu
się. Poza dwoma synami, których stracili państwo Weasley, zginęła również
Parvati Patil i młodszy brat Colina Creeveya. Jednak to chyba śmierć Remusa
najbardziej wstrząsnęła młodym czarodziejem. Nie mógł darować sobie, że przez
niego pozbawił małego Teddy’ego możliwości poznania swojego wspaniałego ojca.
Tonks niestety wcale nie ułatwiała sprawy. Zamknęła się w sobie, a wszystkim
rzucała tylko nieprzyjazne spojrzenia, mimo iż nikt nie chciał jej skrzywdzić.
Wręcz przeciwnie – Molly zaoferowała jej zatrzymanie się u nich w domu od razu
po bitwie.
Zawiesiła wzrok na oderwanej z
jednej strony plakietce i delikatnie uniosła ją. „Hermiona Granger”. Pchnęła lekko drzwi, które zaskrzypiały znajomo
i weszła do pomieszczenia. Ignorując zawaloną ścianę tuż obok drzwi wejściowych
przeszła w stronę biurka i dotknęła je opuszkami palców. W jej oczach znów
pojawiły się łzy.
Książki leżały na ziemi, układając się w niewielkie stosy. Pusty portret wisiał bokiem na ścianie, a jeden z foteli kominkowych leżał w rogu pokoju, wywrócony do góry nogami. W powietrzu wciąż unosiły się drobinki kurzu, a pył miejscami zaczynał osiadać.
Usiadła w skórzanym fotelu za biurkiem i
podkuliła nogi pod brodę, dając upust swoim emocjom. Płakała rzewnymi łzami i
sama nie wiedziała, co bolało ja bardziej. Śmierć wszystkich osób, jakiej
dzisiaj doświadczyła, śmierć jej rodziców, o której nie miała pojęcia czy to,
że ona – niewiele znacząca dziewczyna – przeżyła wojnę.
Usłyszała chrzęst kamieni i
podniosła zapłakane oczy. Draco stał w drzwiach z rękami w kieszeniach
umorusanych spodni i patrzył na nią nieprzeniknionym wzrokiem. Nie miała siły,
żeby z nim rozmawiać. Nie miała siły, żeby rozmawiać z kimkolwiek.
– Odejdź – powiedziała,
wycierając nos rękawem szaty.
– Nie.
Ta krótka odpowiedź wytrąciła
dziewczynę z równowagi. Wpatrywała się w niego błagalnym spojrzeniem, a łzy
ciekły po jej brudnych policzkach.
– Nie mam siły, Draco. Cokolwiek
chcesz powiedzieć…
– Pierwsza się odezwałaś –
odparł, wzruszając ramionami. Obszedł spokojnie biurko, siadając
przy oknie u jej stóp. Oparł się plecami o wystającą półkę i zapatrzył za widok
na oknem – piękny, niczym niezmącony las ciągnął się aż do podnóża gór. Z
koron co jakiś czas wylatywały ptaki, w mniejszych lub większych grupkach.
Siedzieli w ciszy dobrych kilka minut. Hermiona poczuła się nagle wyjątkowo
spokojna. Patrząc na krajobraz za szybą wyciszyła się. Wzięła głęboki oddech i
położyła brodę na kolanach.
– Myślisz, że to naprawdę koniec?
Draco zawahał się na moment.
– Mam nadzieję, że nie. –
Dziewczyna spojrzała na niego zaciekawiona. – Mam nadzieję, że to dopiero
początek. Jesteśmy młodzi i... do tej pory nie mieliśmy szans na normalne życie. Wszystko przed nami.
Uśmiechnął się do niej lekko, co
jeszcze mocniej ją zaskoczyło. Malfoy miał rację, co i tak ciężko przyszło jej
przyznać. Śmierć Voldemorta powinna być dla nich początkiem na nowe, lepsze
życie. Uniosła kąciki ust w słabym uśmiechu i ponownie zapatrzyła się na widok
za oknem. Słońce wisiało wysoko na niebie, omiatając swoimi promieniami każdy,
nawet najgłębiej schowany zakamarek. Dając nadzieję na lepsze jutro.
Tymczasem Fleur po raz kolejny
okrążyła stół w jadalni Weasleyów, doprowadzając Jeanne do szewskiej pasji.
– Nie pomagasz ani sobie ani mnie
– wycedziła przez zaciśnięte zęby, a francuska popatrzyła na nią karcąco.
– Ja martwię się o Bill –
wysepleniła i usiadła na pobliskim krześle, wyłamując palce. Jeanne gwałtownie
złapała jej dłonie i przycisnęła do stołu.
– Martw się po cichu.
– Oh, jaka ty niemiła –
prychnęła, odrzucając blond włosy na ramiona. Jej wzrok zatrzymał się na
medalionie, który Jeanne obracała w dłoniach i zmarszczyła brwi. – Co to
znaczy?
Ślizgonka popatrzyła na medalion
i obróciła mały, okrągły wisiorek w dłoni.
– Nic takiego.
– Coś znaczy, skoro ty trzymasz
to cały czas.
– Ciekawość to pierwszy stopień
do piekła – bąknęła Jeanne po francusku, na co Fleur otworzyła szerzej oczy.
Widząc zainteresowanie rosnące w oczach rozmówczyni, uśmiechnęła się lekko i
dodała, już po angielsku: – Znaczy bardzo wiele.
– To dobrze. Bo to znaczy, że
masz uszusia.
Jeanne popatrzyła na dziewczynę
rozbawiona.
– Uczucia – poprawiła ją, a Fleur
pokiwała głową.
Siedziały przez chwilę w ciszy,
kiedy nagle z ogrodu dało się słyszeć ciche trzaski. Fleur natychmiast
podbiegła do okna i wyszeptała pod nosem:
– Mon Dieu.
Drzwi do domu otwarły się w
momencie, kiedy Jeanne udało podnieść się z krzesła. Stanęła w nich wykończona
pani Weasley, za którą niemal od razu do mieszkania wszedł jej małżonek. Równie
wycieńczony, z ubraniem równie zakurzonym i potarganym jak u pani Weasley.
Popatrzył na żonę zmartwionym wzrokiem, po czym zerknął na Fleur.
– Bill? – spytała cichutko, a
wtedy za pulchną gospodynią pojawił się wysoki mężczyzna, z twarzą pooraną bliznami.
Podszedł szybkim krokiem do żony, która ze łzami w oczach zaczęła się śmiać.
Jeanne popatrzyła niepewnie na panią Weasley, w oczach której również pojawiły
się łzy. Dziewczyna poczuła nieprzyjemny uścisk w żołądku.
– Chodź skarbie – powiedział pan
Weasley, obejmując żonę ramieniem i poprowadził ją na kanapę.
Jeanne patrzyła na drzwi, w
których pojawił się drugi najstarszy syn państwa Weasley – Charlie. Miał
krótkie, rude włosy i mnóstwo piegów na nosie, ale był zdecydowanie niższy i
bardziej przysadzisty niż wszyscy jego bracia. Na jego prawym policzku widniała
paskudna, głęboka rana, jednak nie wyglądała na świeżą. Usiadł na fotelu i
zakrył twarz dłońmi, które pokrywało mnóstwo śladów po oparzeniach.
Przez moment dziewczyna nie
spuszczała wzroku z pustych drzwi, przez które nikt nie przeszedł ani w których
nikt się nie pojawił. Zagryzła zęby, czując zimno ogarniające jej ciało.
Zrobiła kilka kroków do przodu i poczuła, jak jej nogi drętwieją. Nie czuła
jednak, aby była to wina jej nieudolności. W jej gardle pojawiła się nieznośna gula, a oddech przyspieszył. Wyczekiwała tylko na jedną osobę.
Złapała ręką framugę i stanęła w
progu, tuż naprzeciw niego.
– George… – wyszeptała cicho, a
chłopak bez słowa objął ją ramionami i wtulił się w jej ciało. Zamknął oczy, a
pod policzkiem Jeanne czuła jak jego klatka porusza się nierównomiernie.
Przymknęła powieki i pozwoliła w końcu swobodnie płynąć długo wstrzymywanym
łzom. Zmarszczyła brwi, kiedy oderwał się od niej i spojrzała mu prosto w oczy.
Nie musiała pytać, żeby zrozumieć co się stało. Był ostatni. Fred zginął.
Chłopak spuścił wzrok i minął ją,
siadając na kanapie i podciągając pod brodę długie nogi. Jeanne nie bardzo
wiedziała co zrobić. Miała ochotę go pocieszyć, powiedzieć jak bardzo cieszy
się, że przeżył. Tyle emocji się w niej zgromadziło, tyle słów cisnęło się na
usta, a teraz… Żadne z nich nie wydawały się odpowiednie. Podeszła powoli do
kanapy i uklęknęła na niej obok George’a. Schował głowę w kolanach, a ona
niepewnie dotknęła jego włosów i gładziła je spokojnie. Co więcej mogła zrobić?
– Tak mi przykro – usłyszała
szept Fleur, która klęczała przed Molly. Kobieta siedziała na sąsiednim fotelu
i nie wydając z siebie ani jednego dźwięku, płakała. Młoda francuska gładziła
jej spracowane dłonie, na których zwłaszcza teraz widać była mnóstwo zmarszczek
i przebarwień. Nagle George bez słowa wstał i szybkim krokiem ruszył w stronę
schodów.
Jeanne nie miała nawet szans go
gonić. Co miała mu powiedzieć? Że jest jej przykro? Że nie ma pojęcia co to znaczy
stracić brata? Theo żył i mimo że ich drogi prawdopodobnie na zawsze się
rozeszły, to nie było to samo. Nie miała nic do powiedzenia. Nic. Spojrzała za okno, a na jej twarz
padły jaskrawe promienie słońca. Zamknęła oczy i nie mogła wyzbyć się myśli, że
to koniec. Tylko co w takim razie przyniesie jutro?
Przez kolejnych kilka
godzin nic się nie zmieniło. Molly w końcu pozwoliła zaprowadzić się na górę i
położyła się spać, chociaż Jeanne mogła przypuszczać, że nie zmrużyła oka ani
na chwilę. Charlie postanowił deportować się do Rumunii, twierdząc, że nie jest
w stanie spędzić w Anglii ani chwili dłużej. Długo rozmawiał z Arturem na
ganku, a Jeanne po raz pierwszy w życiu nie miała ochoty podsłuchać czego
dotyczy ta rozmowa. To były sprawy rodzinne, do których nie ważyła się mieszać. Z każdą mijającą sekundą cisza
zaczęła boleśnie kłuć w uszy, a samotne tykanie zegara rezonowało po czaszce i
stawało się coraz bardziej irytujące. Jeanne poczuła, że jest jej duszno.
Podniosła się ociężale z kanapy i przeszła przez pusty pokój, cicho otwierając
drzwi wyjściowe. Popołudniowe promienie słońca przyjemnie grzały jej twarz, a
podmuchy wiatry rozwiewały na wszystkie strony czarne włosy. Założyła ręce na
piersiach i stanęła przy barierce, lekko się o nią opierając.
– Miałaś stąd odejść.
Odwróciła się gwałtownie,
zmieszana patrząc na pana Weasleya. Siedział na plecionym fotelu, opierając
dłonie na kolanach. W tej pozycji i z miną, jaka właśnie pojawiła się na jego
twarzy, nie wyglądał już jak pogodny, dobroduszny gospodarz.
– Tak, ale…
– Ta sprawa nie dotyczy już
ciebie – przerwał jej chłodno. Popatrzyła na niego niepewnie i poczuła dziwny
ścisk w żołądku. Artur Weasley wstał powoli i podszedł do dziewczyny, mierząc
ją pustym spojrzeniem wyblakłych tęczówek. Widziała w jego oczach niezmierzony
smutek i cierpienie. – Obiecaliśmy otoczyć cię opieką do czasu, kiedy
wyzdrowiejesz i to zrobiliśmy. Czas, abyś opuściła ten dom i spełniła swoją
część obietnicy.
– Odejdę – odparła instynktownie,
ignorując ściskające się coraz mocniej gardło. Pokuśtykała do drzwi
najspokojniejszym krokiem na jaki było ją stać, ale w przypływie nieznanych
emocji zatrzymała się i odwróciła do mężczyzny. – Ale myli się pan. To zabolało
mnie tak samo, jak zabolało was. Może pan w to nie wierzyć, ale staliście się
dla mnie jak rodzina, której nigdy nie miałam.
W oczach mężczyzny zaszkliły się
łzy, kiedy dziewczyna przestępowała próg domu. Była zdenerwowana jego słowami; sama nie wiedziała dlaczego aż tak bardzo zabolała ją wrogość, jaka znowu
emanowała od gospodarza. Miał rację, obiecała odejść. Miał rację – ta sprawa
nie dotyczyła jej.
Postanowiła jednak wypełnić raz
dane słowo. Nadwyrężając nogi weszła po schodach na górę, jednak w połowie
piętra poczuła skurcz i upadając na barierkę, osunęła się na stopień. Z jej
oczu zaczęły płynąć niekontrolowane łzy, a w piersiach czuła uścisk. Nie
rozumiała co się z nią działo. Oddychała głośno nabierając powietrza i próbując
uspokoić się, jednak nic nie pomagało. Łez przybywało, a ręce zaczęły jej
drżeć. Objęła żebro poręczy i przytuliła się do niego, wbijając
paznokcie w drewno, aż poczuła piekący ból.
Kiedy uspokoiła się na tyle, aby
móc wstać, najszybciej jak tylko potrafiła dotarła do pokoju, w którym spała.
Rozglądnęła się zdezorientowana i wtedy zdała sobie sprawę, że nie ma ani
ubrań, ani pieniędzy, ani nic z czym mogłaby wyruszyć w świat. Wyciągnęła z
kieszeni dresów różdżkę i popatrzyła na nią.
Stała przed ladą w sklepie znamienitego
różdżkarza Ollivandera i zaciskała zęby, ruszając szczęką raz w górę raz w dół.
Jej broda znajdowała się akurat na wysokości lady sprzedawcy i kiedy starszy,
siwy mężczyzna wyłonił się zza półek, mógł zobaczyć jedynie głowę wystającą
ponad deskę.
– W czym mogę panience pomóc? – spytał uprzejmie, a jego małe oczy
bacznie ją obserwowały.
– Przyszłam tu kupić różdżkę. Naturalnie – odparła wyniosłym tonem,
akcentując zwłaszcza ostatnie słowo.
– Naturalnie. Wybiera się panienka do szkoły w tym roku, jak mniemam? –
zagadnął, znikając między półkami. Jeanne zmarszczyła brwi i uważnie śledziła
jego poczynania, co wprawiła różdżkarza w lekkie zakłopotanie. Miała
przeszywający wzrok, jakby chciała przeniknąć go na wskroś. Miała minę zupełnie
jakby… czytała.
– Tak – powiedziała dumnie, a jej twarz przybrała znów niewinny wyraz.
Uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając rząd białych ząbków, a Ollivander uniósł
kącik ust. – Mój brat już tam chodzi i mówi, że ta szkoła jest najlepsza na
świecie. Nie ma lepszej. To prawda?
Znów wpatrzyła się w niego z tym samym przenikliwym spojrzeniem.
Starszy mężczyzna na moment dosłownie zapatrzył się w jej niezwykle blade,
błękitne tęczówki.
– Prawda, moja droga. Powiadają, że Hogwart sam w sobie ma tyle magii,
jakiej świat czarodziejów nie widział nigdy.
– Mam nadzieję, że zostanę przydzielona do Slytherinu – wyszeptała
marzycielskim tonem, opierając ręce na blacie. – Mój brat tam chodzi. I mój
tata też tam był!
Ollivander uśmiechnął się do niej i położył przed nią wąskie zamszowe
pudełeczko. Miało zwykły, granatowy kolor, a kiedy uchyliła wieczko w środku
zobaczyła piękną, długą różdżkę. Czarna, niemal całkowicie prosta. Przy
rękojeści lekko się rozszerzała. Dziewczynka zapatrzyła się na nią z otwartą buzią,
powodując u właściciela cichy chichot.
– Śmiało. Weź ją.
Drobna rączka Jeanne zbliżyła się do drewienka, które zaczęło
delikatnie wibrować. Ollivander zafascynowany patrzył na to zjawisko. Każda
różdżka, która wybierała sobie swojego nowego właściciela zachowywała się przy
nim inaczej, więc mężczyzna miał już mnóstwo okazji, aby dowiedzieć się zarówno
czegoś o różdżkach, jak i o ich nowych panach. Lub paniach.
– To głóg – dodał, kiedy ścisnęła różdżkę w dłoni. Przez jej ciało
przeszedł przyjemny prąd i uśmiechnęła się pod nosem. – Trzynaście cali,
sztywna. Intrygująca... Takie różdżki, panno Nott, są bardzo… kapryśne.
Dziewczynka popatrzyła na niego marszcząc ciemne brwi.
– Co to znaczy?
– Głóg jest bardzo specyficznym materiałem. Przyciąga bardzo specyficznych…
czarodziejów. Lub czarownice. A włókno ze smoczego serca, które znajduje się w
rdzeniu sprawia, że takie różdżki są bardzo podatne na zło.
– Na czarną magię – wyszeptała cicho za niego.
Jeanne słuchała mężczyzny jak
zahipnotyzowana. Wpatrywała się w różdżkę z podziwem, a jej oczy otwarły się
szerzej, kiedy mężczyzna wspomniał o smoczym sercu. Ollivander zmarszczył
jednak brwi.
– To różdżka wybiera czarodzieja, panno Nott. Nigdy na odwrót. Musisz
być bardzo ostrożna.
A jeśli Ollivander miał rację i
ta różdżka nie wybrała jej przypadkiem? Co jeśli nawet bardzo chcąc nie mogła
odnaleźć się w normalnym świecie i żyć… normalnie? Jeanne podeszła do okna i
obserwowała, jak słońce leniwie chowa się za horyzont a niebo zmienia swoją
barwę z pomarańczowej na granatową. Na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze,
ledwo widoczne gwiazdy. Transmutowała stare ciuchy Ginny
w zwyczajne, mugolskie ubranie i podeszła do szafki nocnej. Otworzyła pierwszą
półkę, gdzie leżało małe, pomięte zdjęcie kobiety bardzo do niej podobnej i
wpatrzyła się w nie. Czarno-biała fotografia przedstawiała siedzącą po turecku,
czarnowłosą kobietę, która uśmiechała się szeroko do obiektywu. Dookoła niej
znajdowały się piękne różane krzewy, a za jej plecami rozpościerał się
niewielki staw. Przeczesywała co jakiś czas włosy jedną ręką dokładnie w ten
sam sposób, w jaki robiła to Jeanne. W końcu niedaleko pada jabłko od jabłoni.
Wyciągnęła z kieszeni spodni mały, okrągły medalion z wygrawerowaną literą R –
taki sam, jaki na fotografii nosiła jej matka. Zapięła go na szyi i przez
chwilę gładziła płaski wisiorek.
Zgięła zdjęcie na pół i schowała
do tylnej kieszeni dżinsów. Zerknęła do lustra i stwierdziła, że wygląda jak
pospolita, mugolska nastolatka. Nikt jej nie rozpozna. Na stopach miała zwyczajne, białe trampki, a do
dżinsów – zamiast wyświechtanej i za małej w biuście koszulki sportowej Ginny – kremowy
t–shirt bez dekoltu. Rozejrzała się po pokoju i złapała czarną bluzę, po czym
szybko wsunęła ją przez głowę i chowając różdżkę do kieszeni spodni, odetchnęła
głęboko. Otworzyła drzwi i wymknęła się na korytarz, zagryzając zęby. Jej nogi
coraz mocniej odczuwały dłuższe dystanse, jakim nadal było pokonanie podwójnej
długości schodów. Oparła się o barierkę i dotarła na dół. Nie rozglądając się
doszła do drzwi i pchnęła je niepewnie. Powstrzymała odruch rozejrzenia się po
salonie. Dotarło do niej, że naprawdę będzie jej brakować tego specyficznego
zapachu jaki unosił się w Norze. Stanęła naprzeciw ciemności, jaka zdążyła
zapanować na zewnątrz i wciągnęła do płuc rześkie powietrze. Powolnym krokiem
pokonała trzystopniowe schodki tarasowe i ruszyła w stronę bariery ochronnej.
– Nie możesz tak po prostu
odejść! – usłyszała za sobą podniesiony głos i kiedy obejrzała się za siebie
zobaczyła idącego w jej stronę George’a. Cholernego George’a. Tylko tego
brakowało.
– Mogę i właśnie to zamierzam
zrobić – odparła sucho, błagając aby w jej głosie nie słychać było wahania.
– Wcale nie. Ty uciekasz.
– A jaka to różnica? – spytała
groźnie, czując jak pustka powoli przepełnia jej wnętrze. Boli.
– Bo gdybyś powiedziała, że
odchodzisz to bym ci nie pozwolił.
Jeanne otwarła usta, jednak słowa
ugrzęzły jej w gardle. W drzwiach Nory pojawił się pan Weasley, który bez słowa
przyglądał się całej sytuacji. Zszedł z tarasu i stanął kilka kroków za swoim
synem, bacznie obserwując nastolatków.
– Zatrzymasz mnie tu siłą? –
spytała szeptem, bo na nic innego nie było ją stać.
Chłopak zawahał się, jednak
wytrzymał jej twarde spojrzenie.
– Nie.
– W takim razie nie utrudniaj
tego jeszcze bardziej.
George zrobił krok w jej stronę,
jednak dziewczyna odsunęła się do tyłu.
– Jeanne.
– Ta sprawa nie dotyczy mnie,
George – odparła stanowczo, nieco głośniej niż zamierzała. Błagała w myślach, żeby przestał, bo o niczym innym
nie marzyła bardziej, jak o pozostaniu przy nim i spłaceniu długu. – Nigdy nie
dotyczyła. Daliście mi dom, daliście opiekę, a teraz pora, żebym ja dotrzymała
swojego słowa. – Zerknęła na Artura, którego wyraz twarzy nie zmienił się.
Jedynie jego brwi lekko się zmarszczyły. George podążył za jej wzrokiem.
– To twój pomysł? – spytał
oskarżycielskim tonem.
– Taka była umowa – odparł pan
Weasley, ale chłopak wszedł mu w słowo zdenerwowany.
– Umowa? Czy dla ciebie liczy się
to, co inni myślą? Czy tylko to co sam uważasz za słuszne?
– Nie tym tonem, chłopcze.
Głos
pana Weasleya przybrał na sile, co zbiło oboje z tropu. Krzyki na podwórzu
zwabiły Molly, która pojawiła się w progu z oczami opuchniętymi od płaczu i
odciśniętym śladem poduszki na policzku.
– Arturze? – Mężczyzna odwrócił
się w jej stronę, a zaraz za nim na matkę spojrzał George. – Co tu się dzieje?
– Nic ważnego, skarbie. Połóż
się, odpoczywaj…
– Odchodzisz? – Pani Weasley nie
dała dokończyć swojemu zatroskanemu mężowi, kiedy dostrzegła Jeanne przebraną w
mugolskie ciuchy.
– Zgodnie z obietnicą – odparła
cicho dziewczyna, na co Molly zmarszczyła brwi.
– Nie wiem, co na Merlina
strzeliło wam do głów, aby załatwiać takie sprawy w środku nocy, ale jeśli
zaraz się nie opamiętacie, to będziecie mieli do czynienia ze mną – powiedziała
dobitnie gospodyni ucinając odpowiedź męża szybkim gestem ręki. – Naprawdę masz
siłę po tym wszystkim zaprzątać sobie głowę tak błahymi sprawami? – spytała, a
Artur popatrzył na nią butnie. – Bywasz doprawdy dziecinny, mój drogi. – To
powiedziawszy zwróciła swoje opuchnięte oczy na George’a i Jeanne i dodała łagodniej: – Nigdzie nie musisz iść. Jeśli tylko chcesz… możesz zostać. Ile będziesz
chciała.
Uśmiechnęła się słabo po czym
wróciła do domu, a pan Weasley, najwyraźniej ruszony wyrzutami sumienia,
podążył za nią. Jeanne patrzyła jak znikają wewnątrz domu i serce ścisnął jej
żal, kiedy zobaczyła jak Molly pochyla się nad umywalką, a jej mąż czule ją
obejmuje. Zrozumiała, że mimo bólu pani Weasley starała się radzić sobie
najlepiej, jak mogła. Próbowała trzymać maskę twardej, radzącej sobie kobiety,
podczas kiedy w duchu cierpiała.
– Odejdziesz? – usłyszała szept
chłopaka, jednak z całej siły zmusiła się, aby na niego nie spojrzeć. Spuściła
wzrok, zawieszając go na czubkach białych tenisówek. Poczuła, że George zbliżył
się do niej i czekał na jej ruch. Biła się z myślami, analizując wszystkie za i
przeciw i nie mogła zrozumieć dlaczego nie jest w stanie odpowiedzieć po
prostu: nie. – W porządku – dodał, odsuwając się o kilka kroków.
Ruszył w stronę domu i dopiero, kiedy Jeanne podniosła wzrok i zobaczyła jego oddalające się plecy coś w niej
pękło. Ta sprawa nie dotyczyła jej. Nigdy nie chodziło o nią. Miała dług do
spłacenia.
– Nie odejdę – wyszeptała, a
chłopak gwałtownie zatrzymał się i odwrócił w jej stronę.
Podeszła do niego powoli i
stanęła naprzeciw, zadzierając głowę do góry, żeby móc spojrzeć w jego oczy. Przywarła do niego, wtulając twarz w klatkę piersiową chłopaka i
poczuła, jak wypuścił wstrzymywane powietrze. Objął ją ramionami i wplótł dłoń
w jej włosy.
Nie liczyło się już nic innego.
~~~~~~*~~~~~~
Przepraszam, że tak późno i przepraszam, że znów nie ma Severusa. Obiecuję, że w końcu się pojawi a wtedy cały rozdział będzie tylko dla niego :)
Mam nadzieję, że Wam się podobało i zostawicie po sobie jakiś ślad :)
Do zobaczenia za tydzień! :)
Fajny rozdział:)) Cieszę się, że Jeanne postanowiła nie odchodzić:))
OdpowiedzUsuńCzekam na rozdział o Severusie.
Pozdrawiam
W takim razie zapraszam za tydzień :)
UsuńPozdrawiam i dziękuję!
Hej! Super rozdział ;)
OdpowiedzUsuńCzytam to opowiadanie od jakiegoś czasu już, śledzę każdy rozdział, wchodzę po kilka razy dziennie aby się upewnić czy nic aby nowego nie dodałaś :D
Lecz od jakiegoś czasu brakuje mi w tym opowiadaniu pewnej istotnej kwestii... chodzi mi tu o sevmione ;) Mam wrażenie, że to opowiadanie przeradza się w swego rodzaju "Bez cukru" gdzie jest milion innych wątków, tu tych wątków tak dużo nie ma lecz ja zaczynam coś takiego odczuwać :D Brakuje mi tutaj Severusa, relacji Severusa z Hermioną...
Mam nadzieję, że się nie zrazisz do mnie za moje słowa krytyki :D
Pozdrawiam i czekam na rozdział typowo "sevmionowy" :)
Hej, Evangeline :)
UsuńDomyślam się, że możesz się tak czuć. Od razu uprzedzam, że moje opowiadanie nie jest wzorowane na Bez Cukru, gdyż tego dzieła Mrocznej nie przełknęłam w całości i chyba nigdy mi się to nie uda. Miała już trzy podejścia i tam zdecydowanie odrzucała mnie ich relacja. Także nie bój się, wątek Jeanne i George skończył się właśnie z tym rozdziałem i teraz bardziej skupię się na Sevmione ale mimo wszystko, trochę to potrwa. Nie chcę streścić tła w jednym zdaniu. Stąd takie przeciąganie. Ale dziękuję Ci bardzo za opinię i w żadnym stopniu nie poczułam się urażona :)
Pozdrawiam!
Naprawdę piękne, poruszające <3
OdpowiedzUsuńDziękuję <3
UsuńCzy ja już Ci wspominałam, że podoba mi się sposób, w jaki opisujesz emocje i ludzkie wewnętrzne rozterki? Jeśli nie, to podkreślam to teraz. Mimo braku wyczekiwanego Severusa ten rozdział bardzo przypadł mi do gustu.
OdpowiedzUsuńSpodziewałam się, że Harry ruszy za śmierciożercami. Myślę, że są dwie przyczyny (co najmniej) jego postępowania. Po pierwsze, poruszył go ogrom śmierci. Chce zarówno pomścić bliskich poległych, jak i zadośćuczynić społeczeństwu czarodziejów, że w „jego” wojnie padło tyle ofiar. A po drugie, to moim skromnym zdaniem, świat bez Voldemorta i wojny jest dla Harry’ego nierzeczywisty. Całe życie walczył z Lordem, cały czas był na nim skupiony, jego życie było wypełnione tym po brzegi. Przez kilkanaście lat starał się przeżyć, chronić innych i w końcu zwyciężyć. A teraz? Jaki może mieć cel w życiu? Kim ma się stać, skoro nie czuje się bohaterem? Myślę, że Harry będzie miał trudność z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości. A łapanie zbiegłych śmierciożerców to jakiś cel. Zadanie, zajęcie. Na razie nie będzie musiał planować swojej przyszłości.
Scena między Draco i Hermioną - piękna. Nie wiem jak inaczej ją określić. Tyle wyrażająca w tak krótkim fragmencie tekstu… Ból Hermiony, spokój Draco, ta cisza między nimi, to górujące słońce, budząca się nadzieja… Nic dodać, nic ująć. Majstersztyk!
Rozpacz Weasley’ów. Taka prawdziwa, żywa, wręcz przytłaczająca. Zachowanie Artura poruszyło mnie tak samo, jak Jeanne. Aczkolwiek, ja z pewnym dystansem umiałam przypisać jego słowa cierpieniu, jakie nim targa. A ona? Ona ma osobowość zwierzęcia, które wcześniej skatował pseudo-właściciel, a teraz znajdując się w nowym „domu” nie tylko nie ufa, ale boi się i w swoim strachu chce gryźć… Cieszę się, że Georga ominęły jej zęby. Ta rodzina wiele straciła, wiele wycierpiała. Rudzielcowi przyda się wsparcie. Obydwoje pokaleczeni, pochodzący z innych światów, ale na swój pokrętny sposób pasujący do siebie. Dziękuję, że zawróciłaś ją w drzwiach.
Twarda Molly. Straciła dzieci. Walczyła. A mimo to, chce panować nad sytuacją, nie chce sporów między członkami rodziny. Stara się zachować twarz, by bliscy nie cierpieli jeszcze bardziej widząc jej ból. Wspaniała kobieta.
Opisać pojedynki, walkę, wojnę to jedno. Potem trzeba opisać reakcje ludzi oraz relacje interpersonalne, gdy już kurz opadnie, wróg odejdzie, a zostaną gruzy i okryte pelerynami ciała. A to nie jest najłatwiejsza sztuka. Dla mnie, tym rozdziałem udowodniłaś, że to potrafisz. Tyle postaci, każda inaczej przeżywająca skutki wojny, każda z odmiennym spojrzeniem na nową rzeczywistość, każda w inny sposób radząca sobie z ranami… Zaimponowałaś mi.
Czekam na więcej!
Oraz, oczywiście, na Severusa :)
Pozdrawiam, kmerf
Nie wiem, co odpowiedzieć.
UsuńChyba stać mnie jedynie na skromne: dziękuję. Serio, tyle przemiłych słów i człowiekowi mordka cieszy się tak, że nie może oddychać. Straciłam nieco zapał, kiedy dotarło do mnie, że ostatnio więcej jest zapchajdziur niż autentycznych przejść Severusa i Hermiony jako pary. Miło, że są czytelnicy tacy jak Ty, którzy nie czytają opowiadań tylko dla "seksów i kłótni".
Ściskam Cię serdecznie i bardzo, BARDZO dziękuję za taką dawkę energii :)
Cześć i czołem!
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział. Uwielbiam sposób, w jaki opisujesz ludzkie myśli i emocje. Wszystko jest tak realistyczne, że czuję się niemal, jakbym była wśród bohaterów.
Chciałam zwrócić Ci uwagę, że w scenie rozmowy Draco i Hermiony pojawiła się całkiem zabawna pomyłka - napisałaś "za widok na oknem" :) Kawałek dalej jest jeszcze "wiatry" zamiast "wiatru", ale te dwa klawisze są obok siebie, a wypadki się zdarzają.
Niesamowicie spodobał mi się kontrast między Jeanne i Hermioną. Pokazałaś nam całkowicie przeciwległe spojrzenia na koniec wojny. O ile Granger z małą pomocą Draco (nie spodziewałam się go tam, hehe) postawiła na pozytywne myślenie, wnioski Jeanne były raczej przygnębiające. Pesymistka, jak ja. W ogóle ta mała jest do mnie całkiem podobna, jeśli chodzi o charakter i podejście do życia c;
Nie spodziewałam się, że Artur będzie taki... zimny. Nie wiem, Twoja wersja tej postaci burzy moje dotychczasowe zdanie o nim. Ale to dobrze.
No to tak... Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku.
Dużo Weny, pomysłów, wolnego czasu i czegokolwiek jeszcze potrzebujesz.
Pozdrawiam serdecznie
bullek
Witaj, moja droga.
UsuńDziękuję za wyłapanie tego babola, już go poprawiam :) z rozpędu podejrzewam, że "y"i "u" zamieniły się miejscami, a z tym nieszczęsnym "za" również tak było.
Co do Hermiony i Jeanne, miło mi, że udało Ci się wyłapać ten kontrast. Jednak nie oceniaj wszystkiego po pozorach. Mimo, iż Jeanne już nie pojawi się w opowiadaniu, Hermiona nadal będzie przeżywała swoje. I naprawdę fajnie czytać, że w pewnym stopniu utożsamiasz się z Jeanne - fajniejszym tym bardziej, że w pewnym sensie tworzyłam ją na sobie. Mam nadzieję, że nie pogniewasz się za koniec jej wątku ;-;
Również mam nadzieję, że u Ciebie wszystko okej.
I jak zwykle jestem Ci bardzo wdzięczna za komentarz :)
Hachi
Merlinie potężny i wspaniały! Od wczoraj jest kolejny rozdział!!! A już się bałam, że znów dłuższa przerwa będzie. W niedzielne popołudnie moje nieco-rozhisteryzowane-i-na-skraju-paniki ja zaczynało przejmować kontrolę w mojej głowie. Aż nadszedł wieczór... Czytałam powoli, dokładnie, jak podręcznik, chcąc przyswoić jak najwięcej informacji, czerpać z tekstu garściami... I... jak tu się zabrać do przekazania moich wrażeń?
OdpowiedzUsuńWięc tak... (wiem, nie zaczyna się zdania od więc). Więc wojna się skończyła. Nie ma już walki, taktyki, wszystkie elementy są już na "swoim" miejscu. Koniec. Tylko świat pachnie śmiercią, zawsze tak samo poprawnie ułożoną. I niepoprawnie obojętną...
Jak już wcześniej zauważyła kmer f, świetnie pokazałaś uczucia targające bohaterami. To bardzo trudne zadanie. Szczególnie podobały mi się te drobne szczegóły z tła niesamowicie wzbogacające każdą emocję. Były chwile, że ściskało mnie w dołku, a potem natychmiast się rozpogadzało.
Hermiona i Draco... Tacy młodzi. Chcieliby wrócić. Do szkoły, do szlabanów, do zwykłych dni. Ale nie wrócą. To już się skończyło...
Molly... Kobieta-Która-Kochała-Rodzinę... Kobieta, która całe swoje życie poświęciła innym, zrezygnowała z aspiracji bycia kimś ważnym, żeby być troskliwą i nadopiekuńczą matką. I to nie tylko dla własnych dzieci. Całe jej życie krążyło wokół dzieci i domu. A teraz się to wszystko rozsypało. Wierzę w Twoją Molly. Kolejna postać, która wyszła ci rewelacyjnie. Ten jej smutek i rozpacz, przykryte maską twardości, te próby ogarnięcia wszystkiego, zaprowadzenia porządku i równowagi. Stąd dodatkowe chlip-chlip nad Molly.
Harry... Chłopiec-Który-Musi-Pokonać-Swoje-Lęki... przed normalnością, przed zwykłą codziennością, przed powrotem do ŻYCIA. Tylko czy da radę?
Jeanne... młoda dziewczyna, od zawsze przygnieciona oczekiwaniami ojca, uodporniona na podziały na dobro i zło. Dla wygody, dla zmniejszenia bólu, dla zrozumienia, żeby tylko wszystko grało, jak zagra Pan. A jednocześnie dziewczyna, która zaczyna naprawdę czuć, która chce czegoś więcej dla siebie, dla George'a... Może będzie cierpieć, może zginie, a może... Smutne...
Bardzo nostalgiczny ten rozdział, ale cóż, wojna nie jest komedią.
Ślę sowę z pozdrowieniami, Merlin niech ześle Ci niezliczone kociołki natchnienia i czekam na Sama-Wiesz-Co :*
SnowCake
P.S.
A co tam, pochwalę się! Nie wytrzymam!!! Jadę w czerwcu do Londynu! I mam zarezerwowane bilety do Warner Bros Studio - The Making of Harry Potter!!! Cały dzień z Potterem! Już się nie mogę doczekać :D
Od razu, zanim zapomnę, składam gratulacje i wyrażam ogromną zazdrość z powodu Twojego wyjazdu do Londynu. Liczę, że wyślesz chociaż sowę z pocztówką. I butelką Ognistej (tak, tą obiecaną).
UsuńJak zwykle bezbłędna interpretacja treści rozdziału, jestem pod wrażeniem. Miło mi, naprawdę, kiedy widzę, że ktoś autentycznie przeżywa refleksje na temat tego, co tworzę. Ciekawa jestem twojej reakcji na kolejny rozdział. I oczywiście, opinii profesora (który pojawia się w niezwykle irytujący sposób, tak przy okazji). Przekaż mu proszę, aby się o siebie tak nie martwił. Już ja mu zgotuję iście interesujący los. :>
Pozdrawiam Cię serdecznie i jeszcze raz - gratki.
Hachi (proszę zapamiętać profesorze: HA-CHI :D)
Pyk! Trzask aportacji. Odruchowo spojrzałam na drzwi. I w tym momencie padłam! Na szczęście leżałam na kanapie, z laptopem na kolanach, więc obyło się bez kontaktu z podłogą. STAŁ TAM! ON! Spojrzał na mnie tymi swoimi obsydianowymi oczami i syknął:
OdpowiedzUsuń- Zamorduję ją! Uduszę! Nie, o-tru-ję! Albo...
To o mnie? - pomyślałam wystraszona na całego. - Ale dla...
- Nie o tobie! - przerwał mi parskając. - O tej Twojej autorce, no jak jej tam... Aczi... Haki... - zmarszczył czoło, próbując sobie przypomnieć imię.
- Chyba Hachi - podpowiedziałam.
- Bez znaczenia - machnął ręką. - Powiedz jej, że jeśli jeszcze raz wytnie mi taki numer, to... zastrajkuję! Odejdę z jej opowiadania! I nie będziecie miały swojego "Severuska" - skrzywił się z obrzydzeniem. - Czy ona wie, że od miesiąca leżę na pół martwy, gdzieś tam w ruinach szkoły? Wszystkie mięśnie mi już od tego zesztywniały! Kategorycznie żądam natychmiastowego uzdrowienia! I powrotu na strony opowiadania! I to w maksymalnie dużej ilości!
Już chciałam coś sensownego odpowiedzieć w obronie Hachi, ale nie zdążyłam.
Pyk. Zniknął...
Ja wiem, droga Hachi, że w twoim opowiadaniu tak miało być, że tak zamierzałaś, gdzie mi tam się z Tobą kłócić, ale oczywiście nie mogłam opinii Mistrza zachować dla siebie :D
Twoja wierna czytelniczka SnowCake
Nie mam pojęcia jak Ty to rb ale to co tworzysz jest wspaniałe :D Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału bo stęskniłam się za Severusem <3
OdpowiedzUsuńPani Snape
Wspaniałe! :D
OdpowiedzUsuńsuper :)
OdpowiedzUsuńMasz super styl. Rozdziały są długie, widać, że masz coś do napisania. Wplatasz i opisy, i dialogi... Nie ma się za bardzo do czego przyczepić ;)
OdpowiedzUsuńtrzymaj się,
precious-fondness.blogspot.com
Voldemort zginął, Ministerstwo Magii nareszcie zabrało się za robotę (co mnie trochę dziwi, ponieważ wtedy było nadal pełne urzędasów typu Dolores Umbridge, więc chyba najpierw trzeba było ich wykurzyć, a dopiero potem mianować nowych, zaufanych, więc sądzę, że chyba bardziej adekwatni byliby aurorzy), nastał czas na odbudowę starego świata... A do epilogu jeszcze pięć rozdziałów, więc przypuszczam, że coś może się wydarzyć. Może Hermiona zostanie jednak tą nauczycielką? Jestem ciekawa, jak przebiegłby egzamin.
OdpowiedzUsuńTrochę mnie dziwi selekcja, jakiej dokonałaś wśród bohaterów. Czym się kierowałaś, uśmiercając poszczególne postacie? Np. zabiłaś Lupina (jak w kanonie), ale Tonks już nie, a nie była jakoś specjalnie istotna w opowiadaniu. Do tego piszesz o tym, że urodził się Teddy, ale nigdy wcześniej o tym nie wspominałaś. Nie mówię, że Harry powinien o tym wiedzieć, ale Hermiona? Cały rok gniła w Hogwarcie, więc mogła dostać jakiś list albo dowiedzieć się od McGonagall, z którą przecież tyle rozmawiała.
Trochę mnie dziwi to stwierdzenie Dracona, że podobno ,,nie mieli okazji żyć normalnie". Poza tym rokiem (no, dla Dracona dwoma latami) nie wydarzyło się przecież nic takiego, co sprawiłoby, że te nastolatki nie żyły normalnie. Bo żyły. Miały przygody (tak, właśnie przygody), musiały przeżyć kilka śmierci (nauczyciela w pierwszej klasie, Syriusza), musiały stawić czoła przeciwnością, ale bez przesady. Co mają powiedzieć dzieciaki, które przez kilka lat (o ile przeżyły) musiały walczyć podczas drugiej wojny? Albo w powstaniu? Niemniej jednak cieszę się, że to właśnie Draco do niej przyszedł. Podoba mi się taki odmieniony, ale nadal stanowczy.
Seplenienie, sygmatyzm - wada wymowy zaliczana do dyslalii. Polega na nieprawidłowej wymowie niektórych głosek. Seplenienie często ma podłoże psychiczne, może być wynikiem lęku.
Tak, to definicja seplenienia, którą skopiowałam z Wikipedii. Dlaczego uważasz, że Fleur sepleni? Nie, ona po prostu mówi z silnym francuskim akcentem i nie zna jeszcze wszystkich słów i odmian. Nie ma ani wady wymowy, ani niczego się nie lęka, przynajmniej nic nam o tym nie wiadomo.
Trochę mnie dziwi, że Jeanne nie walczyła. Jest dobrą czarownicą i znakomicie zna się na legilimencji, mogła być bardzo przydatna podczas bitwy.
O, widzę, że Jeanne mówi po francusku. Dlaczego więc nie porozmawia z Fleur w jej ojczystym języku, skoro tak ją irytuje to ,,seplenienie" i ciągłe pomyłki?
Bardzo lubię Jeanne i George'a. I naprawdę się cieszę, że ich wątek zakończył się happy endem, bardzo udał Ci się ten wątek. :)
OdpowiedzUsuńEch, czyli jednak Fred zginął. To dobrze, że George ma kogoś, kto się nim zaopiekuje, pomoże w tych trudnych chwilach.
Nie można teleportować się między krajami. A już z pewnością nie między Anglią a Rumunią. Pamiętasz scenę z HP7, podczas której Voldek leciał na wezwanie Lucjusza? Było napisane, że leciał dotąd, aż znalazł się DOSTATECZNIE BLISKO, żeby móc się deportować, co oznacza, że nie można się tak po prostu teleportować z jednego końca świata na drugi. A tym bardziej pomiędzy różnymi krajami. Są przecież jakieś granice. Zanim powstała Unia Europejska, nie mogliśmy sobie tak po prostu jeździć do innych państw, trzeba było mieć paszport, a potem długo czekać, żeby przekroczyć granicę, bo niejednokrotnie sprawdzano dokumenty, dawniej nawet zawartość samochodu.
Nie spodziewałam się takiego zachowania po Arturze. Rozumiem, że właśnie zakończyła się bitwa, wielu ludzi straciło życie (ich syn również), ale niepotrzebnie tak na nią naskakuje. Zwłaszcza że przyniosła trochę radości do ich życia, w jakiś sposób odciągnęła uwagę od cierpienia po śmierci Rona, do tego jest dziewczyną George'a, więc Weasley zachował się naprawdę źle. Podziękowałabym takiemu teściowi za współpracę, zanim skończyłby zdanie.
No nie! Najpierw Artur wcale niedelikatnie wyprasza ją z domu, a teraz George jest zdziwiony, że dziewczyna chce odejść. Ale jednak została, musiała zostać, ten związek nie mógł się zakończyć inaczej niż happy endem. Straszna szkoda, że to (jak piszesz) ostatnia scena z tymi postaciami, bo naprawdę bardzo je polubiłam. Widzę też, że powoli rozwiązujesz te wszystkie sytuacje, tajemnice, które natworzyłaś - najwyższy czas, bo koniec już się zbliża. I wcale mi nie przeszkadza, że nie ma Severusa. Czytanie cały czas o jednym pairingu może trochę znudzić. Ktoś pisał, że opowiadanie, w którym od czasu do czasu brakuje głównego pairingu, to już nie to samo, to już nie Sevmione (bo chyba tego dotyczyło i chyba nawet u Ciebie), ale to nie jest prawda. Po prostu nie skupiasz się na jednym (idąc najbliższą drogą), ale poszerzasz horyzonty, a przecież o to chodzi. :)