niedziela, 17 kwietnia 2022

Rozdział 15

Małe przedstawienie, które dwójka czarodziejów sprezentowała podczas wypadu do Hogsmeade odbiło się w Hogwarcie bez większego echa. Severus siedział przy kawie zawiedziony i poirytowany faktem, że żadna ze wścibskich koleżanek nie podchwyciła haczyka. Był niemal pewien, że tak się stanie. Mógłby sobie dać rękę odciąć, że następnego dnia będzie aż huczało od plotek. Jak widać przeliczył się i jego życie uczuciowe nie było aż tak interesujące.

Co tylko skłoniło go do myślenia, że musi uderzyć mocniej.

Złapał kubek w momencie, w którym przez jego ramię przeszedł dreszcz. Przenikliwy, przeciągły skurcz, przez który ciemna ciecz i fusy rozlały się po blacie biurka, a eseje, które spoczywały obok pokryły się charakterystycznym, kawowym kolorem. Zamknął oczy, czekając, aż ręka przestanie drżeć, jednak tym razem nastąpiło to o wiele później niż zwykle. Zaklął pod nosem, sięgając ręką do szuflady. Fiolki zabrzęczały, kiedy gwałtownie ją otworzył, a następnie wyciągnął jedną, zawierającą małą porcję eliksiru.

— Ty stary durniu... — zaczęła Minerwa, wpadając do jego gabinetu jak burza. Stanęła w pół kroku, przypatrując się przyjacielowi ze złością, ale i niepokojem. Mężczyzna uniósł brew, odkorkowując powoli fiolkę i połykając jej zawartość.

— Tobie też dzień dobry, Minerwo — odparł, kiedy dyrektor nie powiedziała ani słowa. 

— "Dzień dobry?" — powtórzyła wściekła, podchodząc bliżej. Nie zamknęła za sobą drzwi, co doprowadzało Severusa do szewskiej pasji, ilekroć patrzył w tamtą stronę. — Czy ty masz za grosz ludzkich uczuć? Serca?

— Zależy, kto pyta — mruknął. — Komuż znów zrobiłem krzywdę, jeśli mógłbym wiedzieć?

— Wiedziałeś o sytuacji panny Blakers, a mimo to pozwoliłeś, żeby Horacy się nią zajął!

Minerwa prawie krzyczała, a wzburzenie wywoływało na jej twarzy okropny grymas. Zwykle blade policzki teraz zaczerwieniły się do tego stopnia, że sprawiały wrażenie, jakby zaraz miały wybuchnąć. 

— Nie przypominam sobie, żebym był jego matką — stwierdził Snape, jednak nie z kpiną, a dystansem. Owszem, wiedział o ciąży panny Blakers. Ale Horacy był od niego przynajmniej sto lat starszy, więc analogicznie - mądrzejszy. I nie był nowicjuszem, nie mającym pojęcia, jak się zachować. 

— Byłeś opiekunem tyle lat, a teraz, kiedy mogłeś pomóc, nagle umywasz ręce? — spytała Minerwa, kręcąc z niedowierzania głową.

— Nie jestem nim, Minerwo, pamiętasz? — wycedził Snape, podnosząc się z krzesła. Jego dłonie ciężko opadły na blat, a echo poniosło się po pomieszczeniu, potęgując napięcie, jakie urosło między dwójką nauczycieli. — Pozbawiłaś mnie tego stanowiska, podobnie jak nauczania eliksirów. To problem Horacego, nie mój. 

— Trzy lata — zaczęła cichym tonem, który zawsze oznaczał, że jest u kresu wytrzymałości. — Trzy cholerne lata wtrącałeś się w metody Horacego, w jego sposób nauczania i to, jak wychowuje ślizgonów. I nagle mam uwierzyć, że po prostu stwierdziłeś, że to nie twoja sprawa?

— A czego właściwie ode mnie chciałaś? — warknął, kiedy kobieta prychnęła pod nosem z poirytowania. — Nie przypadkiem tego?

— Jesteś bezczelnym, nieczułym gnojem — oznajmiła Minerwa oschle. 

— A ty pieprzoną hipokrytką — oddał jej Snape. Tylko, że jego ton świadczył, że najchętniej zamordowałby kogoś gołymi rękoma, a Minerwa znajdowała się zdecydowanie za blisko.

Nagle kobieta odwróciła się, wychodząc szybko na korytarz. Drzwi trzasnęły, a stukot jej obcasów mimo to odbijał się od ścian korytarza i docierał do uszu Severusa. Który zdecydowanie nie zamierzał tak zostawić tej sprawy. Nie wiedział, co się stało, a mimo to otrzymał reprymendę. Wyszedł za kobietą, podążając jej śladem.

— Możesz łaskawie wyjaśnić mi, dlaczego to ja znów obrywam za coś, co nawet nie jest moim dziełem? — spytał głośno, kiedy wchodzili po schodach. Grupka uczniów, którą właśnie mijali obróciła się gwałtownie, chowając przed nim jak przed żywym ogniem.

— Nie wiem, Severusie, może dlatego, że cały czas wmawiasz nam, jaki to ty nie jest inteligentny?— zakpiła Minerwa, nie zwalniając kroku. Kiedy dotarli na korytarz przed skrzydłem szpitalnym, Snape zaczął łączyć wątki. — Może dlatego, że wtrącasz się we wszystkie sprawy ślizgonów, a teraz udajesz, że nic nie wiesz?

— Minerwo. — Anabella Clark w puchowym, pudrowo-różowym szlafroku podeszła do nich ze zbolałą miną, ale kobieta zbyła ją machnięciem ręki. — Co się...

— Nie teraz, Anabello, muszę iść do Poppy.

Snape bez słowa, za to z ponurymi myślami, wszedł za kobietami do przedsionka. Przy ścianie siedział Ben Starrick, chłopak uczennicy, która stanowiła przedmiot kłótni profesorów. Ciemnowłosy nastolatek wyglądał strasznie, jakby nie spał kilka nocy, przy okazji nic nie jedząc. Gryzł paznokcie, zerkając na nauczycieli niepewnym, błagalnym wzrokiem. 

— Pani dyrektor... — zaczął, podnosząc się z klęczków. — Proszę... Proszę jej pomóc...

— Pani Pomfrey zrobi co w jej mocy — obiecała spokojniej Minerwa. Podeszła do chłopaka i położyła na jego ramieniu szczupłą, pomarszczoną dłoń, zerkając ukradkiem na Horacy'ego. Obraz nędzy i rozpaczy. Zżerały go wyrzuty sumienia, ale Snape'a wcale to nie ruszało. Zasłużył sobie. Był dorosłym, odpowiedzialnym człowiekiem, a spieprzył sprawę koncertowo, pozwalając, aby załamana nastolatka przejęła kontrolę nad swoimi czynami. 

— Ale nic jej nie będzie? Christie? Ona nie... — Chłopak zapowietrzył się, tłumiąc łzy. — Ona nie umrze?

— Swoim mazgajeniem się na pewno jej nie pomożesz — warknął Snape, nie spuszczając wzroku ze Slughorna. Kiedy mężczyzna spojrzał na niego, zaskoczony jego agresywną postawą, Severus pokręcił głową. — I jak się skończyła ta twoja wyrozumiałość, Horacy? Zadziałało?

— Severusie — zbeształa go Anabella. — Mógłbyś sobie darować. Zwłaszcza w takiej sytuacji. 

— Zwłaszcza, że jesteś jej winny — dodała cicho Minerwa. Cała trójka spojrzała na nią zaskoczona, ale zaraz potem zarówno starszy czarodziej jak i nauczycielka run pokiwali głową ledwo zauważalnie. — Mogłeś coś zrobić.

Zapadła długa, ciągnąca się wręcz w nieskończoność cisza. Slughorn potrafił tylko kiwać głową, kompletnie odcięty od rzeczywistości. Anabella krytycznym wzrokiem spoglądała na Severusa, który nie wierzył, że trzy lata po wojnie ktoś nadal wymagał od niego posłuszeństwa.

Zbawieniem okazał się dźwięk otwieranych drzwi.

— Minerwo — zaczęła poważnie Poppy, zerkając po zgromadzeniu spokojnie. — Zrobiłam co mogłam, ale jeśli za godzinę stan dziewczyny się nie ustabilizuje, będziemy musieli wysłać patronusa do Mungo. 

— Mogę do niej wejść? — Ben wyrwał się do przodu, zerkając ponad ramieniem pielęgniarki na łóżko, gdzie leżała jego dziewczyna. 

— Nie ma takiej możliwości, panie Starrick — odparła kategorycznie czarownica. — Poczekasz tutaj.

— Anabello, zostań proszę z Benem, ja pójdę porozmawiać z Poppy — poprosiła spokojniej Minerwa. Kobieta skinęła głową swojej przełożonej, obejmując ramieniem załamanego chłopaka i wyprowadzając go na korytarz. Minęli w drzwiach zdyszaną Hermionę, która zaalarmowana wezwaniem, przybiegła do skrzydła. Miała na sobie nauczycielską, granatową szatę, ale nie zdążyła uczesać włosów, które teraz okalały jej twarz w dość nieokiełznany sposób.

— Co się stało? — zapytała, kiedy zauważyła ponure miny mężczyzn. 

— Spytaj się nowego opiekuna Slytherinu — warknął kpiąco Snape. Horacy podniósł na niego wściekłe spojrzenie, kręcąc z niedowierzaniem głową. 

— Jesteś tak samo winien, jak ja. Prosiłem cię o pomoc, nie raczyłeś powiedzieć nic poza tym, jak bardzo masz to gdzieś! — warknął gwałtownie, a jego rozpięta kamizelka poruszyła się, kiedy zrobił krok do przodu. Severus spiął się, a Hermiona odruchowo stanęła między nimi. Wyglądali jak dwa drapieżniki, które zamierzają rzucić się sobie do gardeł.

Minerwa i Poppy, które nie zdążyły jeszcze odejść, spojrzały po sobie porozumiewawczo.

— Panna Blakers z siódmego roku zaszła w ciążę ze swoim chłopakiem — wyjaśniła dyrektorka, a jej ton z każdym słowem coraz bardziej ociekał jadem. Hermiona uniosła brew, zaskoczona tą informacją. Profesor Sinistra, która właśnie weszła do przedsionka, sapnęła lekko zdyszana.

— Co to za ważna sprawa, Minerwo? Pali się? 

Widok jej kapci z pewnością rozśmieszyłby zarówno pannę Granger jak i Severusa, gdyby nie okoliczności, w jakich się spotkali.  

— Można tak powiedzieć — odparła Minerwa. — Przez nieodpowiedzialność naszych nauczycieli jedna z uczennic próbowała odebrać życie swojemu nienarodzonemu dziecku zażywając silny eliksir poronny.

— Co próbowała zrobić? — szepnęła tępo Hermiona, a jej oczy rozszerzyły się w przerażeniu. 

— Ale jak? — spytała z kolei Aurora. — Jakim cudem uczennica miałaby dostęp do tak niebezpiecznych eliksirów? Albo do składników?

Jej wzrok powędrował najpierw na Severusa, a później na Horacy'ego. Nie była głupią kobietą, więc szybko zaczęła łączyć wątki, a mina Slughorna jasno sugerowała, że żałował całej sytuacji o wiele bardziej niż Snape. 

— To twoja uczennica, Horacy? — Aurora nie kryła oburzenia, kiedy nauczyciel milczeniem odpowiedział na jej zarzut. — Jak w ogóle mogłeś do tego dopuścić?

— Dwa do dwóch, Minerwo — prychnął Snape. — Mamy remis.

Obie kobiety spojrzały na niego, jedna z pytaniem wymalowanym na twarzy, druga z szokiem i wściekłością.

— To nie jest miejsce na kłótnie — przypomniała łagodniej Poppy. 

— Nie, nie — odparł wzburzony Horacy. — Właśnie, że jest. Gdyby Severus mi pomógł załatwić tę sprawę, kiedy go o to prosiłem, nie spotkalibyśmy się dziś w takich okolicznościach.

— Nie przypominam sobie, abym miał na czole napisane "poproś mnie o pomoc" — warknął zeźlony Snape. Hermiona obserwowała cała sytuację wciąż nie mogąc otrząsnąć się z szoku, ale zgadzała się, póki co, ze stanowiskiem czarnowłosego mężczyzny.

— Jak widać nie posiadasz również ludzkich odruchów, ale czego się można spodziewać po byłym śmierciożercy — skomentował pod nosem starszy nauczyciel. Severus zareagował szybciej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać - zrobił krok w stronę korpulentnego czarodzieja, stając z nim oko w oko.

— Nie masz pojęcia, czego można się spodziewać — warknął, ciężko oddychając. Wokół nich nagle rozniósł się zaduch, powietrze zgęstniało do tego stopnia, że nikt nie mógł się poruszyć. Pierwsza z otępienia wyrwała się Minerwa, podchodząc do Severusa i przykładając mu dłoń do piersi.

— Basta — upomniała go surowo. Snape nie podejrzewał, że w jednym słowie można zawrzeć tyle emocji. Co nie oznaczało, że jednym słowem umiałaby skończyć dyskusję. — Przeprowadzimy dochodzenie wewnętrzne, żeby ustalić kto ponosi winę za stan panny Blakers.

— Dochodzenie — powtórzył kwaśno Severus, cofając się o krok. — I co ci to da, Minerwo? Odkryjesz, że Blakers ukradła składniki do przyrządzenia eliksiru, zaszyła się w jakiejś łazience i uwarzyła go sama, a że nie jest najwybitniejszą w tej dziedzinie to spieprzyła coś i dlatego wylądowała w szpitalu?

— Czy ty choć raz mógłbyś się zachować przyzwoicie i przyznać, że gdybyś pomógł Horacy'emu to może udałoby się odwieść ją od takiego pomysłu? — Minerwa nie kryła już agresji, a prośby Poppy spłynęły po niej, w momencie w którym Snape zdecydował się kłócić. —  Może gdybyś zachował się jak dorosły, odpowiedzialny człowiek to dzisiaj, zamiast leżeć na łóżku szpitalnym i walczyć o życie, panna Blakers rozmawiałaby z rodzicami i wybierała imię dla dziecka?

— A co jeśli byłoby inaczej? — spytał Severus, dumnie zakładając ręce na klatce piersiowej. Miał dość oskarżeń, które do niczego nie prowadziły. Miał dość oskarżeń o całe zło tego świata. Miał dość Horacy'ego, który nastąpił mu na odcisk i wątpił, że szybko mu odpuści. — Co jeśli wyklęliby córkę, każąc jej usunąć niechciane dziecko? Co wtedy, Minerwo? Twój kompas moralny nie zachwiałby się, bo to była dorosła i... ach tak, "odpowiedzialna" decyzja tylko, że podjęta przez kogoś innego?

— Nie wiesz, jak by się zachowali — syknęła Minerwa.

Ku zdziwieniu wszystkich do rozmowy włączyła się Hermiona. Patrzyła na dyrektorkę spokojnym, ale i niezrozumiałym wzrokiem, marszcząc brwi i krzywiąc lekko zaróżowione usta.

— Pani też nie wie. — Spojrzała na Severusa, nie zmieniając mimiki twarzy i przełknęła ślinę. — Więc oskarżanie profesora Snape'a nie ma sensu. 

— Nie pamiętasz już, jak powtarzał na każdym zebraniu, że Horacy nie umie zajmować się ślizgonami? — spytała spokojniej Minerwa. — Jak powtarzał do znudzenia, że to on powinien być opiekunem Slytherinu i że wie lepiej, jak ich wychowywać?

— Ale przecież profesor nie ma w obowiązkach nadzorowania tego, co robią inni nauczyciele — stwierdziła Hermiona. — To, że się tak zachowuje to jedno, ale nie można przypisywać mu czegoś tylko dlatego, że tak się utarło.

— Bronisz go? — Slughorn wydawał się oburzony faktem, iż Hermiona nie stanęła po jego stronie. Ona jednak spojrzała na niego z niedowierzaniem i spytała:

— A dlaczego mam tego nie robić? Jak w ogóle fakt, że profesor Snape był śmierciożercą ma się do tego, że to pan nie potrafi wykonywać własnych obowiązków? — Snape spojrzał na nią zaskoczony niemniej niż Minerwa i Poppy. Aurora przytaknęła jej natomiast, nie odzywając się ani słowem. — Doprawdy, profesorze, jest pan tak uprzedzony, że nie pamięta pan już, że to działało w dwie strony? Że profesor narażał życie, aby chronić Harry'ego i Zakon? Uczniów, którzy byli w Hogwarcie? Naprawdę robi się żałosne to, że po tylu latach ktoś jeszcze ocenia człowieka przez pryzmat przeszłości.

— Waż na słowa, młoda panno — warknął Horacy. 

— Nie broń go, Hermiono — poprosiła Minerwa zanim Hermiona zdążyła cokolwiek odpowiedzieć. — Prawda jest taka, że...

— Prawda jest taka, że przyzwyczailiśmy się do tego, że profesor Snape się wtrąca — przerwała jej Hermiona, starając się zachować resztki spokoju. — Z całym szacunkiem, pani profesor, ale to, że kontrolował profesora Slughorna w jego działaniach nie znaczyło, że miał obowiązek pomóc. Bo niby co miał zrobić? Z tego, co zrozumiałam, profesor Snape polecił poinformowanie panią, więc pomógł. I nie mógł zrobić nic więcej. Tylko wszystkim się wydaje, że miał taki obowiązek. Bo robił tak przed wojną, bo dbał o to, żeby wszystko było pod kontrolą. Tylko, że to czas przeszły. Każdemu należy się spokój.

— Gdyby nie grał przed nami takiego obieżyświata, może nie liczylibyśmy na jego pomoc — mruknęła zbita z tropu dyrektorka. 

— To tylko słowa, Minerwo — warknął Snape. Cała rozmowa wyprowadziła go z równowagi na tyle, że nawet nie zauważył frontów, który uformowały się wśród grona nauczycielskiego. Nawet Poppy Pomfrey nieświadomie stanęła po stronie Minerwy, co kompletnie rozjuszyło nauczyciela obrony. — Ciągle też powtarzam, że powinnaś się zamknąć, a mimo to wciąż gadasz.

Tym razem to Minerwa zareagowała pochopnie. Jej brwi ściągnęły się w niemal prostą linię, a twarz przybrała nieco czerwieńszy odcień.

— Mogłabym cię wyrzucić z tej szkoły i to w tej chwili — powiedziała cicho. Jej ton ciął powietrze, powodując ciarki na ciele Hermiony. Zerknęła ukradkiem na stojącego obok Snape'a, którego twarz stężała, kiedy usłyszał słowa przyjaciółki. — Mogłabym zniszczyć ci karierę, mając to dokładnie tam, gdzie ty miałeś całą sytuację z panną Blakers. Podważasz mój autorytet i choć Merlin jeden wie, jaki dług mam wobec ciebie, nie zawaham się, jeśli znów mnie obrazisz. 

Zapadła długa, ciężka cisza. Nauczyciele patrzyli się po sobie w wyczekiwaniu, kto pierwszy znów rzuci obelgą. Severus był zawiedziony postawą Minerwy, która faktycznie zachowywała się, jakby oczekiwała od niego pomocy, bo tak się przyjęło. Granger miała rację, pomyślał kwaśno. 

Napięcie przerwał jęk Christiny, dobiegający do nich ze sali szpitalnej. Poppy odwróciła się i pospiesznie odeszła, a Minerwa pokręciła głową w geście zawodu.

— I jak? — usłyszeli jeszcze jej zmartwione pytanie, zanim Horacy nie zamknął drzwi, również znikając w środku. Severus wypuścił powietrze, jednocześnie rozluźniając pięści. Poczuł mrowienie, kiedy krew zaczęła z powrotem do nich dopływać i nerwowym, szybkim krokiem oddalił sie spod drzwi. Hermiona chwilę wahała się, czy powinna za nim pójść. Wiedziała, że Snape był typem człowieka, który nerwy wolał przeżywać w samotności, ale nie chciała zostawiać go samego. Chciała, żeby wiedział, że nie jest sam. 

Przeprosiła Aurorę i podążyła śladami Severusa, który zniknął już w czeluściach budzącego się do życia zamku. Stojąc już pod drzwiami jego gabinetu zapukała delikatnie, a słysząc warknięcie ze środka, nacisnęła klamkę. Mężczyzna nie odprawił jej od razu, co Hermiona wzięła za dobry znak. Zamknęła za sobą drzwi i podeszła bliżej biurka, zasiadając naprzeciw Snape’a, którego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Przypatrywała mu sie przez chwilę, nie do końca wiedząc co powiedzieć. Coś wewnątrz podpowiadało jej, żeby go pocieszyć. Zapewnić, że Minerwa nie ma racji. Nie potrafiła jednak ubrać tego w odpowiednie słowa, a niepotrzebna troska i litość były czymś, czego Snape nienawidził z całego serca.

To Severus pierwszy się odezwał. 

— Pijesz kawę?

Hermiona przytaknęła skinięciem głowy. Mężczyzna wezwał skrzata i poprosił o dwie kawy, a jeszcze długo po ich dostarczeniu para siedziała w kompletnej ciszy.

— Nie rozumiem, jak profesor McGonagall mogła tak na pana naskoczyć — mruknęła Hermiona po dłuższej chwili. Sięgnęła po kawę i upiła łyk napoju, czując, że nieco już wystygł. — Przecież nie był pan niczemu winien. 

— Według niej byłem, sama słyszałaś. — Snape potarł nasadę haczykowatego nosa, wzdychając ciężko. Jego usta układały się w dobrze znany wyraz niesmaku i pogardy. — Zresztą przywykłem.

— Przywykł pan do tego, że ludzie obarczają pana winą za całe zło tego świata? — spytała zaskoczona Hermiona, podnosząc na niego zaintrygowane, szeroko otwarte oczy. — Nie uważa pan, że to trochę męczeńskie zachowanie?

— Może i męczeńskie, ale powiedz mi, w którym momencie się pomyliłem? — spytał, pochylając się nieco w jej stronę i kładąc otwartą dłoń na blacie biurka. — Sama zresztą to zauważyłaś. Ludzie przyzwyczaili się, że wtrącam się w ich sprawy co wymusiło na nich myślenie, że ktoś nad nimi czuwa. A ja nie jestem żadną pieprzoną organizacją charytatywną. 

— Myśli pan, że dyrektorka naprawdę... — Hermiona zawiesiła głos, wpatrując się w postukujące w biurko długie palce Severusa. — Że opowie o wszystkim radzie i będzie chciała dochodzić, kto ponosi odpowiedzialność za całą sytuację?

— Nie spodziewam się, że tak po prostu odpuści. Chociaż znając Minerwę istnieje szansa, że ochłonie, a wtedy wróci tu i będzie przepraszać — odparł Snape z dziwnie satysfakcjonującym wyrazem twarzy.

— Chciałabym to zobaczyć — prychnęła pod nosem Hermiona. — Rzadko kiedy widziałam, żeby przyznała się do błędu.

— Trafiła kosa na kamień. Ja się wyprę, ona w końcu zmięknie. 

Hermiona uśmiechnęła się. Napięcie zdążyło z niej zejść niczym powietrze z balona, którego ktoś rozwiązał. Opadła na oparcie fotela, przymykając powieki.

— A co z Christiną? — spytała, na co Snape zerknął na nią pytająco. 

— A co ma być? — powtórzył tym samym tonem. — Dziewczyna jest dorosła, ma rodziców, dom, a nawet jeśli ją z niego wyrzucą... Cóż. Nie nasz problem.

— To gra, czy naprawdę pan tak uważa? 

Gdzieś w środku Hermiona liczyła, że bezduszność Severusa spotęgowana była postawą Minerwy i profesora Slughorna. Słysząc jednak gorzki ton mężczyzny uświadomiła sobie, że on naprawdę nie przejmował się losem uczennicy. 

— A w którym momencie dałem do zrozumienia, że jest inaczej? — spytał kąśliwie, unosząc jedną brew. — Nie przypominam sobie, żebym w tej kwestii wyraził jakieś współczucie. Bo i nie ma komu współczuć.

— Nie obiło się panu o uszu takie słowo jak "empatia"? 

Snape spojrzał złowrogo na kobietę, zastanawiając się, po jakie licho stawała po jego stronie, skoro teraz okazała się być mu przeciwna. 

— Obiło się, owszem — mruknął. — Tylko czy ja wyglądam na kogoś, przez kogo przemawia empatia?

Gryfonka pokręciła zrezygnowana głową, wiedząc, że ta rozmowa może doprowadzić tylko i wyłącznie do kłótni. A w sporze, gdzie istniały tylko dwie strony nie chciała zostać pośrodku. Wtedy znalazłaby się między młotem, a kowadłem i najprędzej zostałaby zjedzona przez jedną ze stron. Żywcem, w całości.

— Przepraszam — bąknęła. — Jestem po pana stronie, po prostu... Nie rozumiem zachowania Minerwy. 

— A myślałem, że czarownice nadają na tych samych falach. Solidarność jajników, czy coś takiego.

— A czy ja wyglądam na przyjaciółkę pani dyrektor? — spytała Hermiona, papugując ton Snape'a sprzed chwili. Mężczyzna spojrzał na nią, kwaśno unosząc kącik ust, ale nie odpowiedział ani słowem. — To pan szczycił się tym tytułem. Tym bardziej nie rozumiem, jak mogła panu grozić. Nie zamierza pan nic zrobić?

— Szczerze powiedziawszy, Granger, nie mam zbyt wielkiego pola manewru. A i nie widzę powodu, dla którego miałbym się starać. 

Tym razem to młoda nauczycielka była zaskoczona. 

— Nie zależy panu na tej pracy? Myślałam...

— To źle myślałaś — przerwał jej natychmiast Severus. — Nie ta, to inna. Zawsze się coś znajdzie.

Niefortunnie dla niego stres, jaki przeżył rano i to, że nie odczekał w spokoju kilku minut po zażyciu eliksiru spowodowało, że przez jego ramię nagle przeszedł okropnie bolesny impuls. Ręka zadrżała, powodując skrzywienie się twarzy Snape'a, co z kolei nie umknęło uwadze Hermiony.

— Wszystko w porządku? — spytała miękko, tonem, który nagle zmienił barwę o sto osiemdziesiąt stopni. — Pana ręka...

— Wyjdź — warknął ostro, przytrzymując się mocno za nadgarstek. Podniósł na nią spojrzenie pełne bólu, do którego za nic w świecie by się nie przyznał, a Hermiona przestraszyła się nie na żarty.   — No wynocha!

Machnął energicznie zdrową ręką, zupełnie jakby odganiał się od natrętnego owada. Kobieta podniosła się w popłochu, cofając w stronę drzwi. Jego mina zrzedła, a oczy nagle pociemniały z bólu. Wiedziała, że nie ma co proponować pomocy, ale coś w sercu zaprotestowało i zrobiło jej się żal profesora.

— Może jednak panu pomogę? — spytała cicho. Spodziewała się wszystkiego, ale nie tego, że Snape podniesie się gwałtownie i ruszy w jej stronę. Wciąż kurczowo przyciskając do ciała chore ramię.

— Powiedziałem wynocha — warknął o wiele agresywniej niż wcześniej. Hermiona cofnęła się przestraszona jego wybuchem, a kiedy mężczyzna zapędził ją w róg, szybko odwróciła się i otworzyła drzwi, uciekając na korytarz. Niemal biegiem dopadła schodów, jakby goniła ją sama śmierć i dopiero zatrzaskując drzwi w swoim pokoju, wypuściła wstrzymywane powietrze.

Nie wiedziała co to było, ale wiedziała, że Snape potrzebuje pomocy. Nie przyznałby się, ale Granger zaczynała podejrzewać, że to rana pozostała po wojnie tak daje mu w kość. Przez to też nie nauczał już eliksirów — zwyczajnie nie był w stanie. Słyszała od Minerwy, że jego nerwy zostały uszkodzone do tego stopnia, że miewa napady bólu i drgawki, przez które sam nie czuje się pewnie przy kociołku. Ale nie miała pojęcia, że te ataki są tak silne i dalej mu dokuczają. Pierwszy raz w ciągu całej znajomości z profesorem widziała w jego oczach ból, prawdziwy, nie skrywany żadną maską. Podeszła do biurka, opierając na nim drżące z nerwów dłonie i westchnęła.

Była samarytanką, musiała mu pomóc. Tylko jak miała to zrobić, kiedy on uparcie będzie twierdził, że wszystko z nim w porządku?

Obiecała sobie, że spróbuje po śniadaniu. Nastroje przy stole nauczycielskim były kwaśne jak zjełczałe mleko, a Hermiona nie mogła zmusić się, aby porozmawiać z którymkolwiek z nauczycieli. Poza Aurorą, która tak na dobrą sprawę podzielała jej zdanie. 

— Macie miny, jakby ktoś umarł — skomentował profesor Flitwick, kiedy po dłuższej chwili wciąż panowało milczenie. Zerknął pytająco na puste miejsce Minerwy, a następnie skierował wzrok na siedzącego obok Hagrida.

— Ja nic ni wim, psorze. Dopiero żem przyszedł — odparł olbrzym, widząc wzrok kolegi. 

— Anabello? — Karzeł ponowił próbę, jednak nauczycielka starożytnych run posłała mu takie spojrzenie, po którym od razu zrezygnował. 

— Panna Blakers  z siódmej klasy trafiła do skrzydła szpitalnego — powiedziała w końcu Hermiona, siedząca obok niego i próbująca zmusić się do wciśnięcia sałatki. Stół nieformalnie podzielił się, co zdążyli zauważyć zaciekawieni uczniowie. Brakowało wśród nich Bena i przyjaciółek Christiny, co było jednak zrozumiałe dla nauczycieli. Minerwa wciąż nie pojawiła się w Wielkiej Sali, zapewne konsultując z Poppy stan dziewczyny. — Jej stan jest ciężki.

— To ta uczennica, która zaszła w ciążę? — spytał, unosząc krzaczastą brew. Hermiona spojrzała na niego zaskoczona, że chyba jako jedyna nie wiedziała nic o sytuacji ślizgonów.

— Ta sama. — Młoda kobieta zerknęła na siedzącego przy końcu stołu profesora Slughorna, który wpatrywał się w pusty talerz tępym spojrzeniem. Przygryzał wargi i nieświadomie nerwowo stukał palcem o talerz, co świadczyło o tym, jak mocno przejmuje się sytuacją. — A to, czy jest w ciąży, dopiero się okaże. 

— Nie bardzo rozumiem, co masz na myśli — odparł zdziwiony Flitwick. — Myślałem, że Poppy wystawiła już diagnozę. 

— Dziewczyna próbowała sama pozbyć się problemu — mruknęła Aurora, pochylając się ku nim konspiracyjnie. Flitwick uniósł brwi kompletnie zszokowany, natomiast Slughorna jakby piorun trafił - w jednej chwili podniósł się i wyszedł, trzaskając drzwiami do pokoju nauczycielskiego. Profesor Clark jęknęła, wychodząc tuż za nim. — A teraz cała wina spadła na Snape'a. 

— A ten co ma z tym wszystkim wspólnego? — spytał kompletnie zdezorientowany Flitwick. Nadmiar informacji przytłoczył jego małe ciało, co odbijało się w jego niebieskich oczach kompletnym szokiem. 

— Dokładnie — wtrąciła się Hermiona, wzruszając ramionami. — O to samo spytałyśmy Minerwy. 

— Twierdzi, że Snape miał moralny obowiązek pomocy koledze — prychnęła Aurora, wykrzywiając usta w grymasie. — Gdyby jeszcze miał serce może i bym zrozumiała, ale przecież wszyscy wiemy, że jego najmniej obchodzą uczniowie. 

Hermiona i profesor Flitwick spojrzeli na czarnoskórą czarownicę, która nie wyglądała, jakby speszyło ją wypowiedzenie tych słów na głos.

— Dobrze pani wie, że i tak nie mógł nic zrobić — zaprotestowała cicho Hermiona, chociaż w głębi serca wiedziała, że Aurora ma rację. Snape sam tworzył swoją opinię i nie mógł winić nikogo, że ludzie odbierają go jako nieczułego drania. — Profesor Slughorn mógł jedynie powiadomić Minerwę i to też poradził mu Severus... Znaczy profesor Snape. 

Sama nie wiedziała, dlaczego wypowiedziała jego imię. Wyrwało się jej kompletnie bezwiednie, a jej mina jasno zasugerowała innym nauczycielom, że Hermiona stanęła po stronie nauczyciela obrony i nie zamierza się z tego wycofać. 

— Tak czy inaczej jest to teraz problem Minerwy — skwitowała temat Aurora, przypatrując się młodej gryfonce z zaciekawieniem. Wzruszyła jednak ramionami, zerkając na uczniów i mruknęła posępnie: — O wilku mowa.

Cała trójka odwróciła się w stronę drzwi pokoju nauczycielskiego, w których stanęła Minerwa McGonagall. Wszelkie rozmowy przy uczniowskich stołach ucichły, kiedy dyrektor spokojnym, dostojnym krokiem maszerowała w stronę swojego miejsca, a co poniektóre dzieciaki przepychały się między sobą, szepcząc coś pod nosami.

— Powiadomię Radę Rodziców o zaistniałym incydencie — oznajmiła, kiedy zajęła miejsce na swoim krześle. Wszyscy obecni nauczyciele spojrzeli na nią z zaskoczeniem, że w tak krótkim czasie podjęła tak radykalną decyzję. Choć nikt się jej nie dziwił, to Hermiona obawiała się, że ma ona zupełnie inne podłoże niż tylko troska o dobro uczennicy. 

— I co im pani powie? — spytała gorzko, nie patrząc w stronę nauczycielki. Bardzo chciała ugryźć się w język, ale słowa Minerwy sprzed godziny wracały do niej rykoszetem i odbijały się z tyłu czaszki, nie dając się zapomnieć. — Bo wszyscy wiemy, że w tym wypadku pojęcie prawdy jest bardzo subiektywne. 

— Hermiono — zaczęła spokojniej Minerwa, przymykając zmęczone powieki. — Właśnie po to, aby ocenić sprawę obiektywnie, zamierzam poprosić Radę aby się jej przyjrzała. 

— Ale tu nie ma nic, czemu można się przyglądać, Minerwo — przerwała jej profesor Sinistra. — Mleko się wylało, trzeba je posprzątać, a nie nad nim płakać.

— To nie jest ani czas, ani miejsce na żadne dyskusje. Oznajmiam was o mojej decyzji, a nie proszę o zdanie — odparła McGonagall ostrzejszym tonem, który pasował do jej pozycji. Hermiona potrząsnęła głową, zdając sobie sprawę, że nic nie wskóra. Skoro taka była decyzja dyrekcji, zamierzała ją uszanować. 

Wstała i szybkim krokiem opuściła salę, nie chcąc wszczynać kłótni na oczach uczniów. Mieli dość przeżyć jak na jeden semestr, który nawet na dobre się nie rozkręcił. Minęła w holu grupkę spóźnialskich uczniów, którzy wesoło się z nią przywitali. Wzburzona burknęła pod nosem powitanie, od razu kierując się ku zejściu do lochów.

— Panno Granger — usłyszała za plecami i obróciła się na pięcie, a rozpęd rozrzucił jej nieogarnięte loki dookoła twarzy. Spojrzała krytycznie na profesora Slughorna, który przyglądał się jej niepewnie i na Anabellę, stojącą kilka kroków za nim. — Moglibyśmy porozmawiać?

— Chce się pan przede mną tłumaczyć? — spytała zgryźliwie kobieta, nie ukrywając już swojej złości. Jeśli miała jakiekolwiek opory przed Minerwą, do której żywiła resztki szacunku, to przy Horacym traciła resztki czegokolwiek. Zahamowań, kontroli czy szacunku.

— Musisz zrozumieć, że nie jestem jedynym winnym — mruknął przyciszonym tonem. Nie pasował do dorosłego człowieka, który powinien umieć bronić sam siebie. Wyglądał jak uczniak, niepocieszony po dostaniu złej oceny. 

— A pan musi zrozumieć, że ja tak nie uważam. Jest pan winny, bo jako jedyny był pan w stanie coś zrobić. Pan, nie profesor Snape — sapnęła, siląc się na spokojny ton. Mina Slughorna jednak nie pomagała utrzymać pokerowej miny; jego wąs drżał, ilekroć się wypowiadał, a przygaszone spojrzenie powodowało u niej nieznany odrzut. 

— Chyba nie zamierzasz mi wmawiać, że to on jest w tej sytuacji tym dobrym? — prychnął mężczyzna, rozkładając bezradnie ręce.

— Znowu to samo? — Hermiona miała naprawdę dość. Zawsze ten sam ton zawodu, zawsze ta sama kwestia przeszłości. — Naprawdę będziemy wracać do tego, co było pięć lat temu?

— Człowieka mierzy się miarą czynów, moja droga — wtrąciła się Anabella, ale Hermiona natychmiast posłała jej oburzone spojrzenie.

— Pani nawet nie wie, jaki profesor był kiedyś. Więc dlaczego się w ogóle pani wtrąca?

Nauczyciele spojrzeli na dziewczynę zaskoczeni. Siwiejąca miejscami brew Slughorna uniosła się wysoko, a usta Anabelli rozchyliły się, kiedy usłyszała tak ostre słowa z ust zwykle spokojnej, pełnej szacunku dziewczyny. 

— Przystopuj — upomniał ją Horacy, jakby znów miała czternaście lat i wciąż była dzieckiem.

— A pan, z tego co wiem, również nie ma czystej jak łza przeszłości — mruknęła rozzłoszczona gryfonka, podchodząc krok w kierunku swoich rozmówców. — Słyszałam to i owo. Naprawdę pan liczy, że obchodzi mnie zdanie kogoś, kto uważa szlamy za gorszy gatunek?

Horacy zapowietrzył się, przybierając na twarzy kolor dojrzałej porzeczki. 

— Nie wiem, kto naopowiadał ci takich głupstw... — zaczął, ale Hermiona błyskawicznie weszła mu w słowo.

— Niech pan nie udaje. Jesteście tacy sami, z tym, że profesor Snape nie kryje się pod maską cukierkowej słodkości — przyznała szczerze, mając serdecznie dość zarówno starego profesora eliksirów, jak i jego nowej towarzyszki. — Faworyzuje pan tych, którzy pana zdaniem są lepsi, zdolniejsi, a po cichu liczy pan na oklaski, bo przecież Klub Ślimaka jest elitarny. — Energicznie wykonała w powietrzu gest mentalnego cudzysłowa, sugerując jak bardzo kpi z jego metod. Była zbyt wzburzona, aby nad sobą panować. — A Severus przynajmniej nie liczy na to, że ktoś będzie mu się podlizywał, żeby zdobyć lepsze oceny.

Odwróciła się, zanim ktokolwiek zdążył zareagować i wbiegła po schodach. Nogi same zaprowadziły ją pod gabinet Severusa i choć doskonale pamiętała, co wydarzyło się przed śniadaniem, nie chciała wracać do swojego pustego pokoju. Zapukała do drzwi, a słysząc poruszenie w środku pomieszczenia, odetchnęła głębiej.

Severus otworzył jej nieco zaskoczony jej widokiem. Kobieta minęła go bez pardonu i odczekała, aż zamknie za nią drzwi. Posłała mu nerwowe spojrzenie i przygryzła dolna wargę.

— Chyba trochę przesadziłam — powiedziała po chwili, zaczynając powoli analizować, co się właściwie stało. Obserwowała Snape’a, który z uważną miną podszedł do niej i zmarszczył brwi. Wyglądał lepiej, niż wcześniej. Spokojniej. 

— Co zrobiłaś? — spytał zaciekawiony, widząc, że Hermiona zaczynała panikować. Jej spojrzenie stało się bardziej rozbiegane, a dolna warga zaczęła niepokojąco drżeć. Severus widział po niej, że cokolwiek się stało, zaczęło to do niej powoli docierać. — Granger.

— Zwyzywałam profesora Slughorna — szepnęła palce do warg. Zupełnie jakby mogła w ten sposób cofnąć wcześniej wypowiedziane słowa.  

Snape uniósł powoli brwi, będąc kompletnie zaskoczony jej słowami. 

— Co zrobiłaś?

— Ogłuchł pan? — powtórzyła jego charakterystycznie kpiącym tonem, natychmiast się na tym łapiąc. Snape jednak nie wykazywał żadnych oznak oburzenia jej bezczelnym zachowaniem. 

— Nie ogłuchłem, tylko upewniam się, że wiecznie szczerząca się do nauczycieli gryfonka mogłaby zrobić coś podobnego — sarknął pod nosem Snape. Nie ukrywał jednak, że zaimponowała mu; o ile oczywiście mówiła prawdę. Nie widział jednak powodu, dla którego miałaby kłamać. Jej stan jasno wskazywał, że rozmowa musiała odbyć się niedawno, bo adrenalina, która opuszczała powoli jej organizm wyłaniała na wierzch jej prawdziwą naturę i wstyd, jaki odczuwała. — W takim wypadku chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej.

— Od kiedy lubi pan plotki? — spytała ze śmiechem Hermiona, zaczynając odczuwać drżenie na całym ciele. Snape uniósł kącik ust widząc jej niemal histeryczne zachowanie.

— Od kiedy jestem ich głównym obiektem — stwierdził.

— Ten samozachwyt — zakpiła Hermiona. Zamknęła oczy i odetchnęła głębiej, a uspokoiwszy się już prawie całkowicie, przetarła twarz dłońmi. — Ale chyba jest w tym wszystkim jakiś plus.

Snape odczekał, aż dziewczyna oprzytomnieje na tyle, aby opowiedzieć całą historię. Kiedy jednak to się nie stało, spytał:

— Slughron odpieprzy się raz na zawsze?

— Wątpię. — Hermiona uniosła niepewne spojrzenie na Snape'a, który coraz bardziej był ciekaw, co jej chodzi po głowie. — Ale cały ten konflikt może nam pomóc w naszym... przedstawieniu.

— Czyli jednak można zostawić cię samą na pięć minut — skwitował mężczyzna. Kobieta posłała mu teatralne spojrzenie, ale uśmiechnęła się kwaśno pod nosem.

— Cóż. W końcu nie bez przyczyny wybrał pan właśnie mnie. 

— Wybrałem ciebie — zaczął powoli Snape — bo miałem coś w zamian.

— Oczywiście, że tak — odparła równie wolno Hermiona. — Niech pan przyzna, choć raz, że nie jestem taka głupia, jak pan twierdził.

Mężczyzna zagryzł zęby, mrużąc przy tym oczy w zaskoczeniu. W tonie Granger brzmiało coś jeszcze, poza zwykłym, teatralnym przechwalstwem. Coś co sugerowało, że naprawdę zależy jej na jego dobrej opinii. 

— Mówiłem, że jesteś chorobliwie przemądrzała — prychnął po chwili. — A nie głupia. 

Jej mina natychmiast się zmieniła; szeroki uśmiech rozpromienił nieco zaczerwienioną twarz, a w oczach pojawił się jakiś nieznany mu błysk. Nie rozumiał, jak obelga może ją cieszyć do tego stopnia. Hermiona Granger była zaiste dziwną czarownicą, a Snape poczuł, że ma ochotę dowiedzieć się więcej.