Postać zbliżała się coraz bliżej, jej twarz była zamazana, lecz postura wyraźnie wskazywała na mężczyznę. Dziewczyna stała nieruchomo, czekając na jego ruch. Podszedł do niej i wyciągniętą ręką dotknął jej twarzy. Musnął policzek tak delikatnie, jakby zrobił to powiew wiatru. Odgarnął wysunięty kosmyk i zobaczyła na jego twarzy niewyraźny uśmiech. Poczuła coś. Ucisk w piersi, jakby nagle zabrakło jej powietrza i przyjemne mrowienie w brzuchu. Światło błysnęło, obraz nagle się zmienił. Stała w jakimś ciemnym, małym pomieszczeniu, naprzeciwko tego samego mężczyzny. Tym razem jednak to ona zbliżyła się do niego. Stała tuż przy nim, jednak jego twarz nadal była rozmazana. Pocałowała go i nagle ujrzała jego oczy. Czarne, rozszerzone źrenice, okolone milionem czarnym rzęs. Światło znów błysnęło i nagle urywki zaczęły mknąć przed jej oczami. Widziała ich, widziała siebie i profesora Snape’a. Całowali się, zaczęli rozbierać, on rzucił ją na łóżko i nagle…
Hermiona otworzyła oczy i natychmiast je przetarła. Siedziała po turecku, na swoim własnym fotelu, w swoim własnym gabinecie. Notatki zleciały na podłogę, kiedy pochyliła się do przodu i oparła czoło o dłonie. Była rozpalona, pot spływał po jej pulsujących skroniach, a serce chciało wyskoczyć z piersi. Sądząc po ciszy i ciemności za oknem był środek nocy. Musiała zasnąć podczas nauki. Teraz na pewno nie pójdzie spać. Ze strachem myślała o własnym łóżku, nie chciała znów obudzić się zlana potem, z wizją erotycznych podbojów z nauczycielem przed oczami. Najgorsze było to uczucie, które teraz łaskotało ją w środku. Czuła mrowienie tam, gdzie najmniej się go spodziewała. Szybko wstała i przeszła do łazienki. Nie czekając, aż woda napełni wannę, rozebrała się i wskoczyła do niej. Siedziała z podkulonymi nogami i czuła, jak woda powoli podnosi się i otula jej skórę. Miała gęsią skórkę, było jej zimno, a jej ciało przechodziły raz po raz nieprzyjemne dreszcze. Gorąca woda trochę ją uspokoiła, pozwoliła się odprężyć, trochę rozwiać myśli, jednak było coś, co pozostało w jej głowie. Te oczy. Wpatrywały się w nią, gdziekolwiek by nie spojrzała. Przymknęła powieki, lecz nadal je widziała. Złapała się za głowę i miała ochotę rwać włosy, jednak nagle zrozumiała, że to nic nie da. Muszę wyłączyć swój umysł… Tak… Muszę się od tego odciąć. Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Na wszelkie sposoby próbowała wyrzucić z własnego umysłu wszystkie myśli, odgłosy, szmery, zapachy i inne bodźce docierające z zewnątrz. Nic jednak nie działało. Bardziej niż wizji profesora w swojej głowie, bała się własnej bezsilności. Nie umiała tego zatrzymać, nawet nie wiedział czym „to” było. Jeśli była to zwykła fantazja, dlaczego nie umiała jej zakończyć? Dlaczego straciła kontrolę nad swoim własnym umysłem? Nie minęła minuta, a dziewczyna odpłynęła w wyjątkowo spokojny, upragniony sen. Wolny od erotycznych fantazji i przerażającego spojrzenia czarnych tęczówek.
- Dean!
-
Hermiona? Stało się coś?
Dziewczyna
podbiegła do ciemnoskórego chłopaka, który niósł w rękach pokaźny stosik ksiąg
i wzięła od niego kilka tomów.
- Nie,
nie. Po prostu szukam Ginny, myślałam, że może ty wiesz, gdzie jest.
Chłopak
jednak pokiwał głową. Ruszył korytarzem, a Hermiona podążyła za nim. Zarówno
Parvati jak i Padma nie miały pojęcia, gdzie się podziewa ich przyjaciółka, nie
wróciła na noc, a na zajęciach nie widziały jej już od kilku dni. Liczyła na
to, że może chłopak ukoi jej nieuzasadniony lęk.
- Nie
mam pojęcia. Od czasu imprezy jej nie widziałem, ale wspominała mi, że zamierza
wybrać się do rodziców, więc pomyślałem, że może tak właśnie zrobiła.
- Mnie
nic o tym nie wspominała – mruknęła Hermiona. – Ale ostatnio nie
rozmawiałyśmy za dużo.
- Chciała
odstresować się przed egzaminami, zobaczyć rodziców, nic wielkiego. Nie martw
się – rzucił. - Pewnie siedzi teraz w Norze i wcina ciastka swojej mamy.
Hermiona
zaśmiała się, trochę zbyt wymuszenie.
- Pewnie
tak. To całkiem w jej stylu.
- Swoją
drogą, gratuluję awansu – wypalił nagle chłopak.
- Skąd…
- zamierzała spytać, lecz nagle coś sobie uświadomiła. – A to pleciuga!
Dean
również się roześmiał.
- Nie
bój się, nikomu nie powiem.
-
Dzięki – odparła. - Nie chcę siać
poruszenia w szkole, zresztą rozumiesz.
-
Pewnie, że rozumiem.
- Mam
nadzieję.
Szli
powoli, patrząc przed siebie. Nagle Dean przerwał ciszę.
- Ginny
nie ma do ciebie pretensji o to, co się stało – powiedział, jednak kiedy
zobaczył pytającą minę dziewczyny dodał - O jej brata. Rozumie, że go nie
kochasz, zresztą… Jaki sens jest być z człowiekiem, którego się nie kocha? –
Hermiona zwiesiła głowę. Dean miał rację, co niestety w żaden sposób nie
eliminowało jej wyrzutów sumienia. - A jeśli chodzi o szkołę, to zdaje sobie
sprawę, że masz wiele pracy i mało czasu.
-
Prawdopodobnie będę mieć go jeszcze mniej, kiedy już zostanę nauczycielem.
Trochę martwi mnie to, że ją zaniedbuję. Nie chcę stracić przyjaciółki.
- Nie
stracisz – Dean uśmiechnął się do niej pocieszająco. Pierwszy raz rozmawiali
tak szczerze, dotąd nie sądziła, że może zwierzać się mu z prywatnych rzeczy. –
Ginny może i bywa dziecinna, ale dobrze wiesz, że rozumie o wiele więcej niż ci
się zdaje.
- Wiem,
Dean.
Znów
zapadło milczenie. Dzięki słowom chłopaka, Hermiona trochę odetchnęła z ulgą. Odkąd
zaczęła przyjeżdżać na wakacje do Nory, spędzała tam coraz więcej czasu,
poznała Ginny lepiej, aż w końcu stały się sobie bliskie niczym siostry.
Hermiona, która nigdy nie miała rodzeństwa, bardzo potrzebowała takiej relacji
z drugim człowiekiem. Harry i Ron byli jej przyjaciółmi i chociaż chciała móc
traktować ich jak braci, sytuacja z Ronem tylko utwierdziła ją w przekonaniu,
że nie ma na to szansy.
- Dzięki
wielkie za pomoc – powiedział nagle Dean. Hermiona zorientowała się, że doszli
właśnie do portretu Grubej Damy.
- Oh,
nie ma za co – położyła ostrożnie książki na jego stosiku i uśmiechnęła się. –
Jakby Ginny wróciła, daj mi znać.
- Nie ma
sprawy.
Hermiona
odwróciła się i popatrzyła na zegarek. Wskazówki właśnie wybiły 13:30. Miała
dla siebie jeszcze dobrych kilka godzin, nawet jeśli dzisiaj w nocy znów czeka
ją obchód z nietoperzem. Ruszyła po schodach w stronę Wielkiej Sali
zastanawiając się, skąd u Snape’a taki niesamowity wachlarz nastrojów. Od
ponurego, gburowatego nauczyciela przez żartobliwego i wręcz normalnego
opiekuna, aż po opryskliwego chama. Czy to, co przedwczoraj widziała na
obchodzie było wyjątkiem potwierdzającym regułę, czy może profesor naprawdę
potrafi być… normalny? Nie doszła nawet do połowy schodów, gdy drogę zagrodziła
jej czarnowłosa postać.
-
Granger. Dzisiaj po kolacji, punktualnie – przywitał ją oschły głos profesora.
- Oczywiście,
pamiętam – Dziewczyna nie wiedziała, gdzie ma podziać oczy. Ich ostatnia
rozmowa nie należała do najprzyjemniejszych.
-
Oczywiście – sarknął i odszedł, a szelest szaty podążył za nim.
-
„Oczywiście” – przedrzeźniła nauczyciela. – No jakże. Nie byłby sobą, gdyby
tego nie dodał, gbur jeden.
Mamrocząc
pod nosem weszła do prawie pustej Wielkiej Sali i zajęła pierwsze miejsce z
brzegu. Ta krótka wymiana zdań wystarczyła, aby straciła cały apetyt i dobry
humor. Wędzony łosoś nie smakował tak dobrze, a sok stracił swoją rześkość.
Jedno, głupie słowo! beształa się w myślach.
Snape
stał przed wysoką półką i błądził wzrokiem po okładkach. Wszystkie tytuły
zlewały mu się w jedno, nie zawiesił na niczym spojrzenia na dłużej niż dwie
sekundy. Westchnął i na ślepo wyciągnął dość cienki tom. Przeczytał tytuł i z
zadowoleniem stwierdził, że „Trucizny i jak je zwalczyć” doskonale nadadzą się
jako rozpraszacz. Usiadł w swoim fotelu i otworzył książkę na losowej stronie.
Nagle usłyszał ciche westchnięcie ze swojej sypialni. To Narcyza znów
niespokojnie przekręciła się na łóżku. W nocy kilkakrotnie budził się i słyszał
jej szloch, przepełniony niewyobrażalną goryczą. Raz nawet chciał do niej iść,
ale powstrzymał się, gdy zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nie wie nawet, co jeszcze
może jej powiedzieć. Nie znał się za dobrze na pocieszaniu, nigdy nie poznał
nikogo aż tak blisko. Jedyną namiastką przyjaciela była dla niego Minerwa. Ale
bliżej temu było do psychoterapii niż przyjaźni.
-
Ciekawa lektura?
- Hmm? –
mruknął zdezorientowany. Narcyza stała w progu i lekko się do niego uśmiechała.
Zamknął książkę i odłożył ją na bok, co kobieta uznała za wystarczającą
odpowiedź. Podeszła wolno do mężczyzny i stanęła tuż obok biurka.
-
Severusie, chciałam.. naprawdę ci podziękować. Nawet sobie nie wyobrażasz jaki
kamień ściągnąłeś z mojego serca.
Mężczyzna
popatrzył na nią i pokiwał głową.
- Nie
musisz mi dziękować. Nie masz za co.
- Mam,
Severusie. Okazałeś mi więcej współczucia niż mój mąż, siostra i syn razem
wzięci. To naprawdę… pomaga.
Snape
milczał, utkwiwszy wzrok w pustej przestrzeni na swoim biurku. Poczuł nagle,
jak kobieta nachyla się w jego stronę i ciepłymi wargami muska jego policzek. Kiedy
jej zapach zniknął, usłyszał kroki, lecz nie odwrócił głowy.
- Nie
jesteś złym człowiekiem, Severusie.
Dopiero
po tych słowach mężczyzna zwrócił swój wzrok na stojącą za biurkiem kobietę.
Jej blada twarz przeraźliwie kontrastowała z czernią sukni. Czerwone,
zapuchnięte oczy patrzyły na niego z ulgą, nie widział w nich strachu, lęku.
- Mam
nadzieję, że uda ci się ochronić tą dziewczynę. Nie chcę sobie nawet wyobrażać,
co stałoby się z nią, gdyby nie ty.
- To był
pomysł McGonagall – wyjaśnił szybko Snape. – Ja tylko wykonuję rozkazy.
-
Doprawdy? – Narcyza zmarszczyła brwi, a na jej ustach wykwitł lekki ironiczny
uśmiech.
- Nie
rozumiem, do czego pijesz.
- Oh,
daj spokój. Zaryzykowałbyś dużo dla słusznej sprawy, ale życie za mugolską
dziewczynę? Nawet Dumbledore nie byłby w stanie cię do tego przekonać.
- Czym
tylko dowiódłbym, że jestem złym człowiekiem. Bo nie chciałbym pomóc jej, tylko dlatego, że jest mugolaczką. Czyż nie takie idee wyznaje nasz wspólny znajomy
czarnoksiężnik?
Narcyza
spoważniała.
-
Wybacz, to twoje życie, nie powinnam być taka wścibska.
-
Narcyzo, nic nie łączy mnie z tą dziewczyną. Z nią, ani z żadną inną. I
doskonale wiesz czemu. Nie zmusiłbym nikogo do ryzykowania życiem, za możliwość
bycia szczęśliwym.
- To nie
musiałoby tak wyglądać.
- Ale
tak właśnie by było. Jeśli znalazłaby się na tym świecie kobieta, zdolna mnie
pokochać, byłaby narażona na wielkie ryzyko. Szpiegowanie dla Voldemorta jest
wystarczająco niebezpieczne dla mnie, co dopiero dla kogoś mi bliskiego. Poza
tym… Styl życia, jaki wybrałem, nie pozwala mi na stworzenie rodziny i
doskonale wiedziałem, na co się piszę.
-
Próbujesz mnie przekonać, że odpowiada ci życie samotnika, odsuniętego od
szczęścia przez jedną decyzję, podjętą lata temu?
- Tak.
Ponieważ ta decyzja zadecydowała o moim życiu i jest za późno, by to odkręcić.
O wiele za późno.
- A co,
jeśli Potterowi uda się pokonać Voldemorta?
Na
moment zapadło między nimi milczenie. Po ich ostatniej rozmowie Snape mógł
domyślić się, że Narcyza nie jest jedynie pasywnym obserwatorem wydarzeń.
- Skąd o
tym wiesz? – spytał Snape.
- Nie
jestem idiotką, Severusie. Podsłuchałam, jak Voldemort rozmawiał z tobą o tym,
że chłopak szuka horkruksów – Severus nie umiał powstrzymać się od uniesienia
kącika ust. Kobieta natomiast miała wciąż niezmienny, poważny wyraz twarzy. - On
szykuje się, by go zabić. Po tym, jak magicznie zniknął z naszych lochów,
wiedziałam, że to nie przypadek… i, że nie zrobił tego sam.
-
Twierdzisz, że Malfoy’s Manor jest aż tak dobrze zabezpieczone?
-
Unikasz tematu, iście szpiegowskie zagranie.
Kobieta
znów zbliżyła się do niego i popatrzyła na niego swoimi bladoniebieskimi
oczami, które w słabym świetle świec wydawały się o wiele ciemniejsze.
- Co
jeśli mu się uda? Czy będziemy w stanie normalnie żyć?
- Normalnie?
Już nie pamiętam jak to jest normalnie żyć, Narcyzo.
Przysiadła
na biurku i zwiesiła głowę, jej mina zdradzała, że myśli podobnie. W czasach,
kiedy ludzie żyją jedynie w strachu, jakby wszystko dookoła była tykającą
bombą, a zagrożenie może czaić się za rogiem, Snape nie zastanawiał się jak to
jest normalnie żyć. Mieć rodzinę, spokój i przede wszystkim bezpieczeństwo.
Nigdy nie wyobrażał sobie jak by było, gdyby Voldemort faktycznie został
pokonany. Czyżby podświadomie nie wierzył, że Potterowi może się udać? Nie.
Gdyby w to nie wierzył, nie pomagałby mu. Może po prostu tak długo tkwił w
impasie, że inne życie po prostu dla niego nie istniało. Jedyne co znał tak
naprawdę to szpiegowanie, mordowanie, torturowanie. I warzenie eliksirów.
- Powinnam
już wracać – powiedziała nagle Narcyza i podeszła do łóżka, na którym leżała
jej szata. Wróciła do gabinetu, a Snape stanął naprzeciwko niej z rękami w
kieszeni. Kiwnęła mu głową i jeszcze raz podziękowała. Snape odpowiedział
krótkim skinieniem głowy i obserwował jak na twarz kobiety wypełza maska
obojętności i siły. Nosiła ją zawsze, tak jak on, idealnie maskując swoje
prawdziwe oblicze. Cofnęła się o kilka kroków i wzięła głęboki wdech. Sekundę
później już jej nie było. Snape stał na środku swojego gabinetu i wciąż
rozmyślał o słowach kobiety. Była mądrą kobietą, ale w tej kwestii to jej
naiwność ją zawiedzie. Nawet jeśli Voldemort zostanie pokonany, jej życie u
boku Lucjusza nie będzie lepsze. Z tymi myślami podążył na ostatnie tego dnia
zajęcia.
Hermiona
zajęła miejsce w ostatniej ławce i uważnie przysłuchiwała się słowom profesor
McGonagall. Nie wiedziała co ma ze sobą zrobić, cały dzień spędziła w
bibliotece, miała już dosyć tego miejsca. W ciągu ostatnich sześciu lat przeczytała
wszystkie dostępne księgi, niektóre nawet po kilka razy, nie wiedziała co
więcej może zrobić. Zamierzała poprosić profesor McGonagall o pomoc. Ona ją w
to wciągnęła, dlaczego miałaby jej nie pomóc. Na swojego opiekuna nie ma co
raczej liczyć. Prócz morderczych spojrzeń rzucanych na korytarzu i jednego,
nudnego obchodu nie uraczył jej do tej pory niczym, czego sama by nie
wydedukowała. Zaczęła zastanawiać się, czemu właściwie McGonagall przydzieliła
jej opiekuna. Ilość informacji przekazanych przez nietoperza zmieściłaby się w
godzinie, na co McGonagall na pewno mogłaby sobie pozwolić. A do egzaminu
może się równie dobrze przygotować sama. Tak jak zawsze to robiła. Skoro jednak
dyrektorka uparła się, aby stary grzyb jej pomagał, musiała poprosić ją o
pomoc. Kiedy nauczycielka ogłosiła koniec zajęć, dziewczyna powoli zebrała
swoje rzeczy i przepuszczając młodszych uczniów podeszła do niej.
- Pani
profesor - zaczęła trochę zbyt nieśmiało. Miała być twarda i stanowcza, czy
nie?
-
Hermiono. W czym mogę ci pomóc?
-
Chciałabym… - lekkie wahanie zatkało jej usta, lecz szybko się opanowała. –
Chciałabym prosić o pomoc.
- Pomoc?
– McGonagall wyglądała na szczerze zaciekawioną i lekko rozbawioną.
-
Właściwie to o przysługę. Czy profesor Binns posiada jakieś inne księgi niż te,
pozostawione w gabinecie?
Dyrektorka
zamyśliła się.
- Nie
wydaje mi się. W każdym razie nic mi na ten temat nie wiadomo.
- A czy
mogłabym z nim porozmawiać?
-
Obawiam się, że to niemożliwe, Hermiono.
Dziewczyna
skinęła głową z rozczarowaniem. Spodziewała się tego, jednak warto było
zapytać. Odwróciła się i skierowała się do wyjścia. Nagle poczuła, że nie
wybaczyłaby sobie zmarnowania okazji, by spytać o jeszcze jedną rzecz.
Odwróciła się gwałtownie i spojrzała na nieruchomą profesor McGonagall.
-
Dlaczego właściwie przydzieliła mi pani opiekuna?
Kobieta
stała w ciszy i szczerze zastanawiała się nad odpowiedzią.
- Nie
bardzo rozumiem, co masz na myśli.
-
Informacje, które przekazał mi profesor Snape… nie było ich wiele. Zastanawiam
się, czemu pani nie mogła tego zrobić. Zajęłoby to pani chwilę, a profesorowi
oszczędziło wiele kłopotu.
- Tak ci
powiedział? – spytała profesor McGonagall robiąc krok w jej stronę.
- Nie..
To znaczy… - dziewczyna trochę się zakłopotała. Nie przyszła się skarżyć.
- Czy
profesor jest dla ciebie niemiły?
- Nie w
tym rzecz – odparła. – Profesor po prostu… nie przepada za mną. Widzę, że
obowiązek pomagania mi, ciąży mu.
Dyrektorka
uśmiechnęła się, co zbiło Hermionę z tropu.
- To
prawda, że profesor potrafi być… surowszy, zwłaszcza dla niektórych uczniów.
-
Zwłaszcza dla Gryfonów.
- Tak –
starsza kobieta uśmiechnęła się szerzej. – Zwłaszcza dla Gryfonów. Ale wierz
mi, gdyby profesorowi naprawdę ciążyło pomaganie tobie, zrobiłby wszystko, aby
się od tego odsunąć. Jego dotychczasowe próby przekonania mnie, bym zmieniła ci
opiekuna, nie były całkiem w jego… stylu.
-
Profesor prosił panią o odsunięcie go od tego obowiązku? – sama nie rozumiała
dlaczego, ale poczuła ukłucie. Wiedziała, że Snape jej nienawidzi, ale
jednak miała wrażenie, że dochodzili powoli do jakiegoś porozumienia.
- Dawno
temu. Jak na swoje możliwości, uważam, że niewystarczająco mocno. Co skłania
mnie do myślenia, że może wcale nie chciał być odsunięty.
Dziewczyna
milczała jak zaklęta. Kompletnie nie rozumiała, po co rozmawia o tym z
dyrektorką. Żałowała, że zaczynała ten temat. Teraz tylko trudniej będzie jej
spojrzeć profesorowi w oczy.
-
Hermiono, profesor może i bywa oschły. Niemiły. Ale nie jest ślepcem. Mogę się
założyć, że widzi w tobie ten sam potencjał, co ja. Co wszyscy. – Potencjał?
- Pani
profesor… - zaczęła dziewczyna zmieszana.
-
Wybacz, zaraz mam kolejne zajęcia. Do zobaczenia na kolacji, Hermiono.
- Do
widzenia. I dziękuję.
Szła
korytarzem ciężko stąpając nogami. Wcale nie pozbyła się ciężaru z serca,
prawdę mówiąc profesor McGonagall tylko jej go dołożyła. Snape widzi w niej…
potencjał… ale mimo to, chce się jej pozbyć. I jak ona niby ma „normalnie”
porozmawiać z profesorem na zbliżającym się obchodzie? Przynajmniej ma dobrą
wymówkę, aby nie patrzeć w jego zimne oczy. Na samą myśl przeszedł ją dreszcz. Nagle
przed jej oczami rozbłysło światło, jakby ktoś podstawił jej lampę prosto przed
twarz. Złapała się za głowę i zamknęła natychmiast oczy, licząc, że światło
zniknie. Bezskutecznie. Przed oczami mignął jej dobrze znany wyraz twarzy.
Snape. Hermiona czuła się, jakby ktoś puszczał jej przed oczami klatki z filmu.
Oparła się o najbliższą kolumnę i ciężko oddychała, przerażona tym, co
widziała. Jej dłoń. Jego dłoń. Jego spojrzenie. Uśmiech. Sala od eliksirów. Obraz
gwałtownie się zmienił, dziewczyna krzyknęła tym razem doprowadzona na skraj
załamania psychicznego. Lecz nie tylko tym, co widziała. Tym razem również poczuła.
Poczuła ciepło ust na swojej szyi i natychmiast za nią złapała. Światło zniknęło
tak szybko, jak się pojawiło. Dziewczyna siedziała na podłodze, oparta o
kolumnę, wstrzymywała oddech. Gwałtownie mrugała powiekami, aby znów
przyzwyczaić się do półmroku, panującego na korytarzu. Rozglądnęła się, lecz
nie zobaczyła na korytarzu nikogo. Na jej szczęście. Nie miała pojęcia, gdzie
jest, wstała i po prostu puściła się biegiem przed siebie. Dotarła do swojego
gabinetu i wpadła do niego, jakby ścigał ją jakiś przerażający potwór. Rzuciła
swoje rzeczy w kąt i zaczęła krążyć po pokoju, łapiąc się to za głowę, to za
usta, to znów zakrywając oczy. Jej serce biło niebezpiecznie szybko, wszystkie
żyły w ciele pulsowały, a oddech stawał się coraz bardziej spazmatyczny.
Usiadła na fotelu, próbowała się uspokoić, lecz zaraz wstała i znów zaczęła
kręcić się w miejscu. Nie miała pojęcia, co to było. Fantazja? Sen? Sen na
jawie? Czyżby traciła zmysły? Usiadła na fotelu i zamknęła oczy. Z jej ust
wydobyły się ciche jęki, jakby miała się zaraz rozpłakać z bezsilności. Skuliła
się w sobie, miała ochotę wrzeszczeć, miała ochotę zapomnieć, co widziała. Nie
miała zielonego pojęcia, co się z nią dzieje.
Tymczasem
w podziemiach Snape nerwowo stukał palcami w blat swojego biurka. Niecierpliwił
się. Dziewczyna już powinna u niego być. Wyszedł z lochów i udał się do jej gabinetu. Na ostatnim zebraniu udało
mu się przekonać Czarnego Pana, że dziewczyny nie ma w Hogwarcie, czuł jednak,
że nie może spocząć na laurach. W końcu nie była całkiem bezpieczna. Doskonale
znał Voldemorta, wiedział, że jest przebiegły i zawsze znajduje sposób, by
dostać to, czego chce. A chociaż Snape był jego prawą ręką i starał się na
bieżąco wyłapywać informacje o wszelkich akcjach, wiedział, że ostatnio był
zbyt rozproszony i coś mogło uciec jego uwadze. A Hogwart i jego zaklęcia
obronne nie stanowił dla Voldemorta wielkich kłopotów. Szybkim krokiem dotarł
na drugie piętro i zapukał do drzwi gabinetu. Nie usłyszał ze środka żadnych
dźwięków. Ani kroków, ani żadnego ruchu, nic. Zapukał ponownie, tym razem
mocniej i głośniej. Po raz kolejny odpowiedziała mu cisza. Już miał odpuścić,
odwrócić się i odejść. Może śpi, pomyślał. Ostatnio często widział ją
wychodzącą późno z biblioteki, miała podkrążone oczy i bladą cerę. Jednak nie
umiał tak po prostu odejść. Miał dbać o jej bezpieczeństwo. Dla świętego
spokoju, postanowił sprawdzić, czy dziewczyna jest w pokoju. Nacisnął klamkę, a
drzwi ustąpiły pod jego naciskiem. Wewnątrz panował mrok, jedynie blade światło
księżyca wpadało przez wielkie okno za biurkiem. Nie odezwał się, jeśli
faktycznie Hermiona spała, nie chciał jej budzić. Wszedł do pomieszczenia i
wtedy dostrzegł coś, co umknęło mu za pierwszym razem. Na fotelu za biurkiem, z
podkulonymi nogami aż pod brodę, siedziała nieruchoma dziewczyna. Stał i nie do
końca wiedział, co ma zrobić. Podszedł bliżej i okrążył biurko, cały czas
pozostając w cieniu. Prawie czarne teraz oczy wpatrywały się w pustą przestrzeń
za oknem, perłowobiała cera, oświetlana przez noc, sprawiała wrażenie, że
dziewczyna jest duchem. Prawie nie mrugała. Ledwo oddychała. Snape zmarszczył
mocniej brwi i wyszedł z cienia. Nie odwróciła wzroku, choć był pewien, że go
widzi. Ukląkł obok niej i patrzył na nią zaniepokojony. Nie widział jej nigdy w
takim stanie.
-
Granger – odezwał się cicho. Nic się nie wydarzyło. – Granger – powtórzył,
lecz ona wyglądała jak posąg. Nagle dziewczyna zamknęła oczy. – Granger, co ci jest?
Jedyną
odpowiedzią, jaką otrzymał po raz kolejny, była cisza. Zaczynał się naprawdę
martwić. To nie było ani trochę do niej podobne. Delikatnie potrząsnął ją za
ramię, ale Hermiona nie otworzyła oczu.
-
Granger, do cholery, co się z tobą dzieje? – powiedział Snape, zdecydowanie za
ostro. Pełne, czarne oczy popatrzyły na niego, a jej usta rozchyliły się. To,
co się z nich wydobyło, było słabsze niż ledwo słyszalny szept.
- Proszę
zostawić mnie w spokoju.
- Nie.
Co się stało? – Snape podniósł jej twarz wyżej i sprawdził jej źrenice.
Reagowały, więc dziewczyna nie była pod żadnym urokiem, ani nie działała na nią
żadna trucizna. Sprawdził jej puls – był ledwo wyczuwalny.
- Nie
czuję się najlepiej, chyba będziemy musieli przesunąć nasz obchód – tym razem
Snape musiał praktycznie czytać z ruchu jej warg. Była słaba, a martwiła się
jakimś głupim obchodem? Snape pokręcił głową nad jej dziecinnością.
- Pal
sześć obchód. Powiedz mi, co ci się stało.
Dziewczyna
otworzyła szerzej oczy, jakby coś sobie przypomniała. Zacisnęła powieki tak
mocno, że wypłynęła spod nich cienka strużka łez.
- Nic
się nie stało. Jestem po prostu strasznie zmęczona. Czy może mnie pan zostawić?
- Nawet
w takim stanie masz czelność kłamać.
- Ja
nie.. – nie dokończyła. Skurczyła się w sobie jeszcze bardziej.
- Nie
masz nawet siły protestować. No już – złapał ją za rękę i postawił na ziemi.
Jednak jej nogi momentalnie ugięły się pod ciężarem ciała i w ostatniej chwili
Snape zdążył złapać dziewczynę. Nie była w stanie chodzić o własnych siłach.
Wziął ją na ręce i powoli przeniósł do sypialni. Lumos, pomyślał i pomieszczenie w jednej chwili wypełniło się
ciepłym i przyjemnym światłem świec. Jej łóżko było ogromne, zasłane piękną
satynową pościelą, wyraźnie utrzymane w czystości. Położył ją, a pod głowę
delikatnie wsunął niewielką poduszkę. Patrzyła na niego spod wpół przymkniętych
powiek. Widział, że chciała coś powiedzieć, ale najwyraźniej brakło jej na to
siły.
- Cisza – uciszył ją jednym gestem. Dziewczyna z trudem mrugała, widział, że
najmniejszy ruch sprawia jej ból. Cały czas zastanawiał się, co takiego się
stało. Żadnego urazu fizycznego u niej nie dostrzegł, nikt jej nie pobił ani
nie torturował. Trucizna, eliksir i urok również wykluczył, więc… Co? Siedział
i patrzył jak klatka piersiowa dziewczyny powoli zaczyna się ruszać bardziej
umiarkowanie. Oddech był nieco bardziej słyszalny, jednak nadal słaby. Kiedy
upewnił się, że dziewczyna zasnęła, okrył ją pościelą i przygasił światła.
Stanął w progu i zastanawiał się, czy może ją zostawić. Nie chciała mu
powiedzieć, co się stało, a bez tego nie wie, jak może jej pomóc. Nagle
zmarszczył brwi, a w kieszeni wymacał swoją różdżkę. Wiedział, że nie powinien
tego robić, jednak dziewczyna była bardzo słaba, a on, nie tylko jako
nauczyciel, zobowiązany był jej pomóc. Podszedł z powrotem do łóżka i wycelował
w dziewczynę różdżką.
- Legilimens.
Powoli
przedzierał się przez bariery ochronne dziewczyny. Musiał przyznać, że naprawdę
była zdolna. Nawet w tak słabym stanie, jej bariera była mocna i starannie
wybudowana. Przedarł się przez pierwszą warstwę wspomnień i z kłębu szarego
dymu, wyłoniły się dwie czarne smugi, które w momencie zmieniły kształty.
Zobaczył Hermionę rozmawiającą z czarnoskórym gryfonem. Nie słyszał niestety o
czym rozmawiali, postanowił więc natrzeć trochę mocniej. Zaczęły do niego
docierać skrawki, z każdą chwilą słyszalne coraz lepiej. Rozmawiali o młodej
Weasley’ównie. Czyżby Granger zaczęła już jej szukać? Będzie musiał to jakoś
rozwiązać, uznał jednak, że tym może zająć się później. Natarł jeszcze mocniej,
pokonał barierę chroniącą kolejną warstwę i z chmury po raz kolejny wyłoniły
się czarne smugi, tym razem zamieniając się w dziewczynę i Minerwę. Zanim
zdążył pokonać barierę dźwiękową zobaczył, że Granger odwraca się i odchodzi.
Udało mu się jednak na czas przedrzeć, by usłyszeć całkiem interesujący
fragment ich rozmowy.
- Dlaczego właściwie przydzieliła mi pani
opiekuna? – spytała dziewczyna odwracając się. Minerwa wyglądała na
zdezorientowaną, podobnie czuł się Snape.
- Nie bardzo rozumiem, co masz na myśli.
- Informacje, które przekazał mi profesor
Snape… nie było ich wiele. Zastanawiam się, czemu pani nie mogła tego zrobić.
Zajęłoby to pani chwilę, a profesorowi oszczędziło wiele kłopotu. – „kłopotu”?
- Tak ci powiedział? – Minerwa
podeszła do dziewczyny, marszcząc brwi.
- Nie.. To znaczy…
- Czy profesor jest dla ciebie niemiły?
- Nie w tym rzecz. Profesor po prostu… nie
przepada za mną. Widzę, że obowiązek pomagania mi, ciąży mu.
- To prawda, że profesor potrafi być…
surowszy, zwłaszcza dla niektórych uczniów.
- Zwłaszcza dla Gryfonów. – Hermiona autentycznie wyglądała na urażoną.
- Tak. Zwłaszcza dla Gryfonów. – Et tu,
Brute? - Ale wierz mi, gdyby profesorowi
naprawdę ciążyło pomaganie Tobie, zrobiłby wszystko, aby się od tego odsunąć.
Jego dotychczasowe próby przekonania mnie, bym zmieniła ci opiekuna, nie były
całkiem w jego stylu. – Snape uznał, że oglądanie tego to strata czasu,
jednak to co zobaczył, trochę go zdziwiło. Hermiona wyglądała na… zawiedzioną.
- Profesor… prosił panią o odsunięcie go od
tego obowiązku? – jej głos był cichy, jakby smutny.
- Dawno temu. Jak na swoje możliwości, uważam,
że niewystarczająco mocno. Co skłania mnie do myślenia, że może wcale nie
chciał być odsunięty.
- Hermiono, profesor może i bywa oschły.
Niemiły. Ale nie jest ślepcem. Mogę się założyć, że widzi w tobie ten sam
potencjał, co ja. Co wszyscy.
To bez
sensu, pomyślał. Minerwa nie mogłaby jej powiedzieć nic, co doprowadziło ją do
takiego stanu, postanowił więc wejść głębiej. Wiedział, że miałaby mu to za
złe, ale niestety, był zbyt ciekawski. Był po prostu… sobą. Snape’em. Musiał
wiedzieć. Natarł mocniej, lecz nic się nie stało. Zmarszczył brwi i ponowił
próbę. Na jego drodze stanęła bariera, coś, czego dawno nie widział. Był coraz
bardziej zainteresowany. To, co kryło się za murem obronnym musiało być mocnym
przeżyciem dla dziewczyny, inaczej nie byłoby tak dobrze zabezpieczone. Coś
przyjemnego, osobistego lub wstydliwego. Dziewczyna mogła nawet nieświadomie
bronić się przed takimi wspomnieniami. Nie zraziło to jednak mężczyzny, był w
końcu mistrzem legilimencji. Zamknął oczy, skupił się i ponowił próbę. Dużo
bardziej niewyraźnie niż poprzednio, dużo wolniej i oporniej pojawił się obłok.
Zaczął przekształcać się w jakąś postać. Zaczął nabierać ostrości. Jego oczom
ukazał się on sam, wyciągający dłoń i wkładający jej kosmyk za ucho, lecz w tej samej chwili zobaczył
rozbłysk światła i nagle oślepł. Wszystko wokół było czarne, nieprzeniknione i
dłuższą chwilę zajęło mistrzowi odzyskanie swojego zmysłu. Mrugał szybko i
próbował zrozumieć co się stało. Czyżby bariera tej dziewczyny była dla niego
zbyt mocna? Nagle poczuł przeszywający ból w piersi. Na twarz wypełzł grymas
bólu, a z jego ust wydobył się cichy syk. Rana paliła niczym żywy ogień, jakby
na nowo był godzony zaklęciem. Oparł się o półkę z książkami i głośno przełknął
ślinę. Najwyraźniej jego ciekawość kosztuje. Kiedy ból osłabł, Snape
przypomniał sobie, co zobaczył. Siebie. Coś, czego ona nie powinna widzieć. Nie
było to wspomnienie, więc co? Sen? Czuł, że nie dowie się nic więcej. Był
słaby, nie chciał ryzykować. Rana odzywała się przy wyraźnym nadwyrężeniu sił, co
znaczyło, że niezwłocznie powinien udać się do swoich komnat. Na taką okazję
miał zawsze przygotowany eliksir. Popatrzył na śpiącą dziewczynę i ruszył do
lochów. Szedł wolno, mgła przed oczami znacznie utrudniała orientację, a
osłabione nogi nie chciały współpracować. W końcu dotarł do gabinetu i od razu
sięgnął po trunek. Po kilku minutach ból zniknął, a profesor odetchnął z ulgą.
Dawno już nie odczuwał skutków tortur Bellatrix. Być może wiązało się to z tym,
że tak naprawdę od dawna nie robił nic nadwyrężającego jego magiczne siły.
Szpiegowanie dla Voldemorta wydawało się ostatnio zabawą w kotka i myszkę.
Usiadł w fotelu i przywołał do siebie szklankę Whiskey. Dlaczego we
wspomnieniach dziewczyny zobaczył siebie? Przecież… pozbawił ją tych wspomnień.
Nawet jeśli były to tylko sny, to obraz, który zobaczył był niewątpliwie z
nocy, kiedy ze sobą spali. Czyżby dziewczyna odzyskiwała pamięć? Niemożliwe.
Widziała zdecydowanie więcej, niż powinna. Chociaż… Ludzie zwykle nie pamiętają
swoich snów, więc jest cień szansy, że nie ma powodów do zmartwień. Snape
kurczowo chciał trzymać się tej nadziei. Upił spory łyk ze szklanki. Alkohol
rozgrzał jego wnętrzności, rozpalił wszystkie nerwy i pobudził mózg do
myślenia. Nie mógł odpędzić od siebie tego, co widział w jej głowie. Najpierw
rozmowa z Minerwą… Nie zdawał sobie sprawy, że Hermionę boli to aż tak bardzo.
Była szczerze zawiedziona, gdy dowiedziała się, że chciał zrezygnować. Wtedy
przeleciała przez jego głowę bardzo niepożądana myśl. Czyżby ona naprawdę coś
do niego czuła? Nie, już kiedyś o tym myślał. Ten jeden jedyny raz, kiedy dali
się ponieść emocjom można przypisać alkoholowi. Dziewczyna czuła się samotna,
potrzebowała mężczyzny, opiekuna, towarzystwa. On potrzebował kobiety, relaksu…
rozrywki. A alkohol sprawił, że stracili panowanie nad sytuacją. Wmawiał sobie to
każdej nocy, kiedy kładł się spać. Teraz? To stało się jego prawdą. Cuchnącą
hipokryzją prawdą, opartą na zwykłym kłamstwie. Szklanka głucho upadła na
dywan, rozbryzgując swoją zawartość wokół, a ręka Snape’a bezwładnie opadła na
oparcie, kiedy mężczyzna zapadł w sen.
Poranek
przywitał wszystkich pięknym słońcem. Błękitne niebo, bez ani jednej, malutkiej
chmurki, uśmiechało się do wszystkich spragnionych powietrza. Jeszcze przed
śniadaniem uczniowie wypełnili dziedziniec, ciesząc się ustępującym mrozem i ciepłymi promieniami na swoich twarzach. Niektórzy
pokusili się nawet o spacer pośród wciąż zalegającego gdzieniegdzie śniegu.
Dyrektor MgGonagall obserwowała z okna uczniów napawających się oznakami
nadchodzącej wiosny. Wystawiła twarz do promieni i mimowolnie się uśmiechnęła.
Mróz zaczynał doskwierać nawet największym fanom zimy. Takim jak ona. Kiedyś uwielbiała
tą porę roku, śnieg, zimno, chłód, to wszystko pamiętała z czasów dzieciństwa,
gdy razem z braćmi jeździła na sankach, lepiła bałwany, obrzucała się
śnieżkami. To były jedne z lepszych wspomnień jakie posiadała. Jednak teraz,
stojąc na szczycie wieży, jako Dyrektor Szkoły Magii sama czuła się zimna.
Czuła zimną pustkę w swoim sercu. Od czasu śmierci Albusa minął prawie rok, a
ona nadal nie potrafiła załatać dziury, jaką ta śmierć spowodowała. Miała
wrażenie, że ta dziura towarzyszy jej już od bardzo wielu lat. Patrzeć jak
ukochana osoba umiera… jest tragedią. Ale patrzenie na to po raz kolejny… To
coś, czego człowiek nie umie sobie wyobrazić. Coś, z czym się nigdy nie godzi.
To jedna z tych rzeczy, których nikt nie powinien doświadczać. Minerwa podeszła
do portretu Dumbledore’a i oparła dłoń na framudze. Tęskniła za nim. Często
łapała się na spoglądaniu na drzwi, jakby czekając, aż stanie w nich Albus i
uśmiechnie się do niej znad swoich połówek. Ale to się nie stanie. Wiedziała o
tym. Podniosła dumnie głowę i posłała ukochanemu długie spojrzenie, po czym wyszła
z gabinetu i udała się w stronę chimery. Jednak nagle, tajne przejście
rozsunęło się i jej oczom ukazał się Severus. Po jego minie nie wróżyła nic
dobrego.
-
Porozmawiajmy – powiedział krótko i minął ją, wchodząc do gabinetu.
-
Severusie? – spytała zaniepokojona dyrektorka. – Co się dzieje?
- Mamy
problem, Minerwo.
- My? –
wszystkie zmarszczki na twarzy McGonagall nabrały wyrazistości, a jej źrenice
się rozszerzyły. Zamknęła za sobą drzwi, które z cichym pyknięciem wyciszyły
pokój.
-
Voldemort porwał Ginny Weasley.
W pokoju
zapadła martwa cisza.
- Słucham?
Jak to się stało?
-
Nie wiem. Kiedy ostatnio byłem w Malfoy’s Manor, ona już tam była.
- Kiedy?
Kiedy tam byłeś?
-
Przedwczoraj.
Minerwa zbladła.
-
Przedwczoraj? I dopiero teraz mi o tym mówisz?
Snape
sam był na siebie zły. Nie miał żadnego dobrego usprawiedliwienia na swoje
zachowanie, a jedyne wytłumaczenie na pewno nie spodobałoby się jego
przyjaciółce.
- Miałem
ważne rzeczy na głowie.
- Ważne…
- kobieta wzięła kilka głębszych oddechów i uspokoiła się na tyle, aby zadać
najważniejsze pytanie. – Jak oni się tu w ogóle dostali Severusie?
Snape
świdrował wzrokiem wnętrze swoich dłoni, lecz nie znalazł w nich odpowiedzi,
których szukał. Dopiero w nocy dotarło do niego, że naraził życie niewinnej
dziewczyny. Ganiając za Granger, dla której nic nie mógł zrobić. Ganiając za
osobistymi problemami. Świadomie czy nie, to on doprowadził do tej sytuacji. I
chociaż racjonalna część jego mózgu wiedziała, że nie mógł zrobić nic, aby temu
zapobiec, czuł się winny. Może gdyby znał swoje priorytety, skupiłby się na
Voldemorcie i zapobiegłby porwaniu.
- Nie
mam pojęcia, Minerwo. Czarny Pan, on.. odsunął mnie od tych planów. Jak już
wspomniałem, gdy byłem tam dwa dni temu, ona już tam była.
- Żyje?
- Żyje.
Na razie.
Westchnienie
ulgi nie zdążyło wydobyć się z ust McGonagall. Stała bezradna naprzeciw Snape’a
i coraz bardziej uświadamiała sobie, w jakiej sytuacji się znaleźli.
- Czego on od niej w ogóle chce? Przecież to niewinna dziewczyna.
-
Dziewczyna Pottera, Minerwo, rozumiesz? – Snape zaczął przemierzać
pomieszczenie, od ściany do ściany, z kąta w kąt. – Czarny Pan… On… wymyślił
sobie całą tą bajeczkę o „tajnej broni” Pottera i nie spocznie póki nie dowie
się, gdzie ona jest!
- O
tajnej broni? Severusie, o czym ty, do cholery, mówisz? – McGonagall podeszła
do przyjaciela i stanęła naprzeciw niego.
- Czarny
Pan… - Snape westchnął. – On wierzy, że Granger jest tajną bronią Pottera.
W
pomieszczeniu temperatura spadła do krytycznego minimum. McGonagall czuła się
przytłoczona informacjami.
- Tajną
bronią?
- Kiedy
ludzie Voldemorta złapali Pottera i Weasley’a, natychmiast przyprowadzili ich
do Malfoy’s Manor. Myśleli, że zostaną nagrodzeni, w końcu złapali Wybrańca,
największego wroga Czarnego Pana. Jednak jemu było za mało – Snape nerwowo kręcił
się po gabinecie. - Jego paranoja, obsesja na punkcie władzy, doprowadziły do
śledztwa. Wtedy dowiedział się, że w złotej trójcy brakuje jednego członka.
Zaczął poszukiwania dziewczyny. Wmówił sobie, że musi być częścią większego
planu, tajną bronią, którą Potter chce wykorzystać do zniszczenia go. Dlatego
tak bardzo zależy mu na dziewczynie. Dlatego nie zabił Pottera. Chce znaleźć
dziewczynę.
- Musimy
zwołać zebranie Zakonu. Musimy powiadomić ich o porwaniu – powiedziała przerażona
dyrektorka i podeszła szybkim krokiem do biurka. Napisała coś na kawałku
pergaminu i przywołała do siebie patronusa.
-
Minerwo, czekaj.
- Na co,
Severusie? Zwłoka w takiej sytuacji może nas wiele kosztować. Tu chodzi o życie
tej dziewczyny!
- A jak
myślisz, co stanie się, gdy ją odbijemy?
Minerwa
zmarszczyła brwi. Nie bardzo wiedziała, co mężczyzna ma na myśli.
-
Pomyśl. Jeśli odbijemy młodą Weasley’ównę, Voldemort domyśli się, że ma szpiega
w szeregach. Zacznie się dochodzenie, a wystarczy jedno słowo Bellatrix i
wszystkie podejrzenia padną na mnie. Przestanie mi ufać. I o ile teraz mam
szansę naprawdę pomóc tej dziewczynie, chociażby trzymając ją przy życiu, to kiedy
Voldemort mnie zabije za zdradę, dziewczyna pozostanie bez szans. Beze mnie w
środku, nigdy jej nie odbijecie.
- Więc jaki
jest twój plan? Mamy czekać, aż ty i Sam-Wiesz-Kto znów będziecie „najlepszymi
przyjaciółkami”?
- Nie
zdajesz sobie nawet sprawy, jak trudno doprowadzić do takiej sytuacji – Snape
przestawał panować nad swoimi nerwami. - Zmarnowałem na to całe swoje życie. Ale nie dam się za to zabić!
Minerwa
stała oniemiała, lecz w głębi duszy wiedziała, że Severus ma rację. Był w tym
momencie jedyną szansą tej dziewczyny. Z jego pomocą możliwe, że uda im się ją
uratować.
- W
porządku – powiedziała cicho. – Zrób cokolwiek uważasz za słuszne.
Mężczyzna
skinął głową i skierował się do drzwi.
-
Severusie… - zatrzymał go głos dyrektorki. – Muszę powiadomić Molly.
-
Minerwo, nie moż…
- To jej
dziecko, Severusie. Jej córka. Ona ma prawo wiedzieć.
- W
takim razie będziesz musiała wyjaśnić, co stało się z jej synem.
Po tych
słowach wyszedł, a McGonagall usiadła w fotelu i zamknęła oczy. Znaleźli się w
patowej sytuacji. Mogli zataić prawdę o śmierci syna i porwaniu córki przed
Molly, co dałoby im szansę na ciche, lecz skuteczne jej uratowanie lub
powiedzieć prawdę i liczyć, że pozwoli im działać w ukryciu. Żadna matka z taką
wiedzą, nie siedziałaby bezczynnie. Zakon od razu urządziłby akcję ratunkową,
co prawdopodobnie skończyłoby się śmiercią Severusa. Nawet jeśli jakimś cudem
udałoby się go uratować, straciliby szpiega. McGonagall wzięła głęboki wdech i
wyszła z gabinetu, kierując się na śniadanie.
Hermiona
grzebała w jajecznicy, jakby chciała znaleźć tam odpowiedzi, na wszystkie
nurtujące ją pytania. Jakby jajecznica mogła jej powiedzieć, co się z nią
dzieje. Rozejrzała się po Wielkiej Sali i jej wzrok mimowolnie zatrzymał się na
stole nauczycielskim. Snape zdążył już opróżnić swój talerz i dopijał właśnie
kawę. Dziewczyna poczuła, że musi przeprosić profesora. Nie stawiła się na
wczorajszy obchód, nie pamiętała nawet jak trafiła do łóżka. Bała się jednak,
że nie będzie potrafiła spojrzeć mu w oczy. W tym momencie czarne tęczówki
napotkały jej wzrok i Hermiona spuściła głowę. Merlinie, weź się w garść.
Wielka Sala pustoszała, w końcu nauczyciele również zaczęli się rozchodzić.
Hermiona powoli wyszła za drzwi i przystanęła, czekając na swojego opiekuna.
-
Profesorze Snape – zaczęła, gdy wyłonił się zza wrót.
- Panna
Granger. Mam nadzieję, że dobrze spałaś – jego głos był oschły, sarkastyczny,
co wcale nie pomagało dziewczynie.
- Ja… -
dziewczyna z trudem utrzymywała głowę w pozycji pionowej, miała ochotę
dokładnie zanalizować końcówki własnych butów, wszystko, byle nie patrzeć w
jego zimne oczy, które ostatnio nawiedzały ją w myślach. – Przepraszam. Nawet
nie wiem, kiedy zasnęłam.
-
Przestań tyle zakuwać, za to porządnie się wyśpij – odparł chłodno. Dziwnym
trafem, brzmiało to jak przejaw troski.
- Tak
zrobię.
-
Dobrze. Nie chciałbym, żebyś wykończyła się jeszcze przed egzaminem – znów
sarkazm. Rzucał nim jak świeżymi bułeczkami.
- Tak,
to by źle wyglądało.
-
Owszem.
Stali
chwilę w milczeniu, dziewczyna nie do końca wiedziała co ma teraz powiedzieć. Czuła
się przy nim niekomfortowo, była zmieszana i zdezorientowana.
- Chodź
za mną. Mam zaraz zajęcia – powiedział Snape i ruszył w stronę zejścia do
lochów. Hermiona bez słowa podążyła za nim. Trzymała się kilka kroków z tyłu,
jego szata powiewała jak skrzydła, bała się, aby przypadkiem nie nadepnąć na
nią i przypadkiem rozzłościć profesora. Kiedy dotarli na dół, Snape odwrócił
się i popatrzył na nią.
- Zajmij
miejsce przy moim biurku. Obserwuj, nie przerywaj – rzucił w jej stronę.
Proste komendy, jakby była psem lub innym zwierzątkiem do tresowania.
-
Dobrze.
-
Właśnie mi przerwałaś – popatrzył na nią surowo. Dziewczyna poczuła, że nie
zniesie dłużej jego spojrzenia. Na szczęście on odwrócił się i z rozmachem
wszedł do klasy. Posłusznie zajęła miejsce za biurkiem profesora, dokładnie jak
ostatnim razem. Zajęcia dotyczyły dość złożonego eliksiru na porost włosów.
Uczniowie rozstawili się w niewielkich grupkach i mieli za zadanie uwarzyć go,
pracując zespołowo. Musieli podzielić się zadaniami, zdecydować, kto
przygotowuje jakie ingrediencje oraz wspólnie znaleźć najlepszy sposób na
poprawne uwarzenie eliksiru. Problem pojawił się już na początku – grupy miały
problem ze znalezieniem lidera. Bez tego byli niezorganizowani, zdarzało się,
że dochodziło do sprzeczek, do zbiorowisk przy szafkach z ingrediencjami,
narzędziami, kociołkami. Z każdą minutą rosło napięcie, uczniowie stawali się
nerwowi, podobnie jak profesor.
- Ile razy
mam ci powtarzać, Adams, mieszasz w lewo, nie w prawo! – krzyknął Snape głośno
uderzając dłonią w stolik grupy wystraszonych puchonów. Drobna brunetka
trzymająca chochlę upuściła ją z trzaskiem i przerażona patrzyła wprost w
lodowate oczy profesora.
-
D…d…do…dobrze… - zająknęła się.
Hermiona
nerwowo przebierała nogami pod stołem. Na dźwięk uderzenia sama podskoczyła,
ale teraz chciała stanąć w obronie dziewczyny, niewiele młodszej od niej. Kiedy
Snape oddalił się, podeszła do stolika, gdzie reszta grupy pocieszała
zdruzgotaną uczennicę.
-
Najlepiej będzie – zaczęła przyciszonym głosem, na co wszyscy spojrzeli w jej
stronę. – jak zamienicie się rolami. Veronica, prawda? – zapłakana dziewczyna
skinęła głową na dźwięk swojego imienia. – Zamień się z Blaithem, ma więcej
siły. Niech on miesza, Ty siekaj – na jej miejsce stanął wysoki chłopak, który
z łatwością dosięgał do kociołka. – Widzicie? O wiele lepiej – Hermiona
uśmiechnęła się do nich, lecz w tej samej chwili usłyszała za sobą znajomy syk.
- Chyba mówiłem,
żebyś nie przerywała – powiedział Snape wystarczająco cicho, aby tylko ona go
słyszała. Odwróciła się ze spokojem, nie chciała wywołać kłótni na środku
klasy.
-
Przepraszam, profesorze, chciałam im tylko trochę pomóc.
Dziewczynie
przychodziło w trudem patrzenie na jego twarz. Szukała jakiegoś punktu
zaczepienia, który nie był jego oczami. Kiedy jednak odezwał się, nie do niej,
jakby sam do siebie, podniosła głowę i spojrzała na niego.
- Matka
Teresa się znalazła.
- Czasem
wystarczy odpuścić, nikomu to krzywdy nie zrobi – powiedziała, zanim zdążył
coś dodać.
- Ledwo
zostałaś nauczycielem, a już zjadłaś wszystkie rozumy, Granger – Snape zbliżył
się do niej, aż czuła jego oddech na swoim policzku.
- Krzykiem
niewiele da się osiągnąć. A nauczyciele są po to, aby uczyć, ale i pomagać czy
nie? – odpowiedziała drżącym głosem. Snape popatrzył na nią zdziwiony i zmrużył
oczy.
-
Zapamiętaj jedno. Uczniowie to manipulatorzy. Pozwolisz się polubić, będziesz
nawiązywała z nimi bliższe relacje, a pewnego dnia wykorzystają to i wejdą ci
na głowę. Nie obejrzysz się, a oni wymuszą na tobie wszystko.
Hermiona
była zdumiona, jak ktoś z takim nastawieniem mógł zostać nauczycielem.
- Lepiej
zastraszać i zrażać do siebie wszystkich już na starcie? Nie dać szansy nikomu?
- To
uczniowie, Granger. Nie twoi przyjaciele.
- Wcale
ich tak nie traktuję. Po prostu pokazuję, że mam w sobie trochę
człowieczeństwa.
Snape w
ostatniej chwili ugryzł się w język. To nie było miejsce na tego typu rozmowy.
- Jesteś
naiwna, Granger. W każdym widzisz dobro.
- A to coś
złego?
- Kiedyś
sama się przekonasz. Wracaj na miejsce.
Dziewczyna
zdenerwowana posłuchała polecenia i wróciła za biurko profesora. Do końca
lekcji nie odezwała się ani słowem, nie uraczyła nawet spojrzeniem równie
wzburzonego profesora. Wiedziała, że nie może wywołać między nimi kłótni, więc
musiała milczeć, gdy Snape wyżywał się na niczemu winnych uczniach. Kiedy pod
koniec lekcji Snape podszedł do biurka, dziewczyna pochłonięta była lekturą „Eliksirów
dla zaawansowanych”.
- Mam
dla Ciebie pożyteczniejsze zadanie – powiedział i wyciągnął z szafki teczkę.
Otworzył ją i położył przed dziewczyną stos pergaminów, które wyglądały jak
testy, które sama niegdyś pisała. – Posegreguj je alfabetycznie. Po zajęciach
pomożesz mi je sprawdzić.
- Nie
znam się aż tak dobrze na eliksirach, profesorze – odparła, na co Snape tylko
uśmiechnął się sarkastycznie.
- Kto by
pomyślał.
Hermiona
musiała mocno zagryźć zęby, żeby się uspokoić. Pomyśleć, że już przyzwyczaiła
się do docinek z jego strony. Złapała stosik i przysunęła bliżej. Zerknęła na
pierwsze nazwisko i domyśliła się, że to testy szóstoklasistów. Przekładała
kartki, aż w końcu udało jej się znaleźć ucznia o nazwisku zaczynającym się na
literę „A”. Układała stos starannie, tak, żeby Snape nie był w stanie się do
niczego przyczepić. Kiedy znalazła test Colina Creveey’a przypomniała sobie
twarz tego dzieciaka, kiedy widzieli go w skrzydle szpitalnym w drugiej klasie.
To przywołało falę wspomnień o Komnacie Tajemnic, o Bazyliszku, o Harry’m. O
Ronie. Wpatrywała się w pergamin i widziała twarze przyjaciół, z którymi tyle
przeszła. Na początku, kiedy odeszła, była zła na siebie, że zostawiła ich
samych z poszukiwaniami. Miała wyrzuty sumienia, zwłaszcza względem Harry’ego.
Był jej przyjacielem, obiecała mu pomóc znaleźć i zniszczyć horkruksy. Opuściła
go właściwie w najważniejszym momencie. Później jednak przekonywała samą
siebie, że razem nie są głupi, dadzą sobie radę, że nic im nie będzie. Nadal w
głębi serca miała taką nadzieję. Zaczęła dalej układać sprawdziany, skupiając myśli
na nazwiskach, a nie na twarzach. Harper, Jones, Kenneth, Mittwick… Nagle coś
do niej dotarło. Zaczęła przeszukiwać pergaminy w poszukiwaniu znajomego
nazwiska. Kiedy nie znalazła testu Luny, zdziwiła się. Do tej pory nie zwróciła
na to uwagi, ale zdała sobie sprawę, że nie widziała jej już od bardzo dawna.
Może i miała dużo rzeczy na głowie, ale nie przypominała sobie, żeby mijała
Lunę na korytarzu, czy w Wielkiej Sali. Wydało jej się to dziwne. Wszędzie jej
było pełno, często kręciła się po Hogwarcie bez celu, ale od dłuższego czasu…
Hermiona starała sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni widziała dziewczynę.
Otworzyła szerzej oczy, gdy zdała sobie sprawę, że Luny nie spotkała od przerwy
Bożonarodzeniowej. Wyjechała do domu, a potem.. Nie potrafiła sobie
przypomnieć. Czysty rozsądek podpowiadał jej, że może nadal tam jest, jednak
wtedy uświadomiła sobie, że i Ginny nie widziała od kilku dni. A jeśli stało
się coś złego? Przecież od razu byśmy wiedzieli. Zakon na pewno by nas o tym
powiadomił, uspokajała się w myślach. Pomogło. Ufała Zakonowi, w końcu ich sprawa była
wspólna. Postanowiła skupić
się na segregowaniu testów. Doszła do ostatniego, kiedy usłyszała głos Snape’a
oznajmiającego koniec zajęć. Kiedy ostatni z uczniów zamknął drzwi, Snape
podszedł do biurka i dostawił sobie krzesło. Zanim usiadł wyciągnął z teczki
jeszcze jeden kawałek pergaminu i podał go dziewczynie.
- Tabela
punktacji. Do każdego testu, jaki będziesz przeprowadzać z uczniami musisz
stworzyć osobną tabelę, aby móc wszystkich oceniać obiektywnie, na podstawie
tych samych kryteriów.
- I
nikogo nie traktować ulgowo – dodała za niego Hermiona.
-
Dokładnie. Będziesz musiała zapomnieć, że znasz tych ludzi od innej strony niż
nauczyciel-uczeń. Każdy, kto był twoim przyjacielem kiedyś, już nim nie jest.
Teraz obowiązują cię pewne zasady i nie będziesz mogła ich naginać tylko ze
względu na przyjaźń z kimś.
Dziewczyna
skinęła głową. Przyglądnęła się punktacji, kiedy Snape wziął od niej stos testów
i podzielił na dwa mniejsze.
- Ten
jest twój – powiedział i przysunął jej pergaminy. - Postaraj się niczego nie
pomylić – dodał.
- Możemy
sobie darować złośliwości? – spytała odważnie. Naprawdę chciała móc normalnie z
nim pracować, zwłaszcza, że profesor McGonagall dała jej jasno do zrozumienia,
że nikt inny jej nie pomoże.
- Nie
jestem złośliwy, Granger, zauważ różnicę. Chcę dopilnować, że niczego nie
pomylisz.
- Zna
mnie pan wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że rzadko to robię.
- Co nie
znaczy, że nie robisz tego w ogóle. Nikt nie jest nieomylny.
Snape
zaczął sprawdzać pierwszy test, jednak dziewczyna nie potrafiła się powstrzymać
i wypaliła:
- Nikt,
z wyjątkiem pana.
Na jej
nieszczęście zabrzmiało to zbyt sarkastycznie. Snape popatrzył się na nią spode
łba.
-
Posłuchaj mnie, bo więcej nie powtórzę. Pomagam ci tylko i wyłącznie dlatego,
że dyrektor mnie o to poprosiła. To, że nikt inny nie może ci w tej chwili
pomóc, nie znaczy, że ja nie mogę zrezygnować. Jak dla mnie mogłabyś ślęczeć po
nocach i uczyć się tego sama, więc z łaski swojej doceń czas, jaki na ciebie
marnuję.
Hermiona
nie spodziewała się, że profesor zareaguje tak agresywnie na jej słowa. Musi
się bardziej panować.
-
Przepraszam, profesorze. Nie chciałam pana urazić.
Snape
tylko skinął głową i wrócił do sprawdzania prac. Minuty mijały, a cisza w
pokoju nie ustępowała. Hermiona zerknęła na Snape’a, który w skupieniu skrobał
na kartkach uwagi i zapisywał punkty. Wydawał się teraz zupełnie innym
człowiekiem. Spokojny, cichy i taki… łagodny. Poruszał ręką z wyrafinowaniem,
żadnych gwałtownych ruchów, jego żuchwa również nie była zaciśnięta, jak to
zwykle miał w zwyczaju. Teraz jego rysy wydawały się delikatniejsze, pomimo licznych
zmarszczek na skórze.
- Gapiąc
się na mnie nie poprawisz żadnej pracy – odezwał się nagle Snape.
Dziewczyna
oprzytomniała, jakby ktoś sprawił jej kubeł zimnej wody. Zanim jednak zdążyła
cokolwiek odpowiedzieć, Snape przeniósł swój wzrok na nią.
- Nie
przepraszaj. Nie zdajesz sobie sprawy, jakie to irytujące.
- Wiem. Już
mi pan to kiedyś tłumaczył – Snape zmarszczył brwi. – Ale to jest silniejsze
ode mnie. Nic na to nie poradzę.
- Może
po prostu przestań bać się mojego towarzystwa.
Dziewczyna
była zdziwiona tą odpowiedzią, jednak Snape miał rację. W jego towarzystwie,
jak każdy inny uczeń, bała się popełnić gafę i wyjść na głupią.
- Na to
też nic nie poradzę.
-
Słuchaj, możesz myśleć, że mi się to nie podoba. Ale za miesiąc, kiedy zdasz
egzamin, nie będziesz już uczniem. Będziesz nauczycielem. Tak jak ja. Oboje
jesteśmy dorośli i musisz nauczyć się rozmawiać ze mną jak z dorosłym.
- Ciężko
z panem rozmawiać, kiedy słyszy się jedynie obelgi i sarkazm.
Snape
nie odpowiedział. Zdawał sobie sprawę, że dziewczyna tak odbiera jego
zachowanie, gdyż świadomie chciał, aby tak było. Musiała widzieć w nim tego
samego człowieka, który uczył ją przez sześć ostatnich lat. Jedyne czego chciał, to żeby
umiała wyrazić swoje zdanie.
- Kiedy
robisz coś źle, to jest tego naturalną konsekwencją.
- Nieprawda – powiedziała po chwili zastanowienia. - Pan obraża wszystkich, za wszystko,
nieważne czy jest to dobre czy złe.
- To
jest silniejsze ode mnie. Nic na to nie poradzę – powiedział i wymownie
spojrzał na dziewczynę. Uśmiechnęła się, a na jej policzkach pokazały się
delikatne wgłębienia.
- Skończyłam
swoją część. Co teraz?
- Jesteś
wolna.
Dziewczyna
wstała i podała nauczycielowi stos pergaminów. Wyciągnął rękę i w tym momencie
ich dłonie się zetknęły. Przed oczami Hermiony mignął pojedynczy, lecz wyraźny
obraz. Splecione dłonie i uśmiech na twarzy Snape’a. Wzdrygnęła się i szybko
odsunęła rękę. Złapała swoją torbę i ruszyła w stronę drzwi. Snape patrzył jak
dziewczyna opuszcza klasę i zastanawiał się, co się przed chwilą stało. W
jednym momencie jej źrenice rozszerzyły się, a dziewczyna stała jak
sparaliżowana. Moment później, bez słowa, już jej nie było. Potrząsnął głową
odganiając od siebie myśli. Ona nie jest teraz jego największym problemem. Niestety,
za każdym razem kiedy to powtarzał, brzmiało tak samo fałszywie. Była jego
problemem, była jego zmorą. Ilekroć na nią patrzył, widział w niej tą samą
dziewczynę, z którą spędził najlepszą noc w swoim życiu. Nienawidził siebie za to,
że nie może pozbyć się jej z własnych myśli. Moralizowanie na nic się zdawało, przekonywanie
siebie, że dziewczyna jest młoda, piękna i ma przed sobą całe życie zostawało
natychmiastowo obalane przez fakt, że nawet jeśli była pod wpływem alkoholu,
wiedziała co robi. Kiedy go pocałowała po raz pierwszy, kiedy pozwoliła, aby ją
posiadł. Pozwoliła mu. Alkohol sprawił jedynie, że miała więcej odwagi. Chciała
tego, chciała jego. Przynajmniej w tamtej chwili. Myśl, że może się jej podobać
sprawiała pracę z nią jeszcze bardziej niezręczną. DOSYĆ, rozległ się donośny
głos w jego głowie. Otrząśnij się. Podjąłeś decyzję, to miej teraz jaja, żeby
ponieść konsekwencje. Po raz kolejny, jego podświadomość miała rację. Złożył
pergaminy w jeden stos i wyszedł z sali. Przemierzał korytarz mijając
wystraszonych uczniów, aż w końcu dotarł do Wielkiej Sali i zasiadł na swoim
miejscu przy stole nauczycielskim. Z niechęcią rozglądnął się po potrawach,
ostatecznie wybierając kawałek duszonej wołowiny. Do naczynia nalał czerwonego
wina.
-
Severusie.
Głos
dochodził z jego prawej strony i kiedy Snape obrócił głowę napotkał wzrok
McGonagall. Chyba miała zamiar go zganić za picie o tej porze, jednak po chwili
zastanowienia, nalała również sobie.
- Minerwo – powiedział Snape tym samym tonem. Kobieta uśmiechnęła się, lecz nie
popatrzyła na niego.
- Nie
mogłam tego zrobić - powiedziała poważnie.
Snape
był bezsilny. Znaleźli się w sytuacji, z której każde wyjście jest złe. Nie
mogli decydować, które życie jest więcej warte. Pytanie tylko, czy będą
potrafili wybrać mniejsze zło?
- Uratuj
tą dziewczynę – szepnęła tak, aby tylko on mógł ją usłyszeć.
-
Uratuję je obie.
Spojrzał
na stół gryfonów i odnalazł wzrokiem Hermionę. Wpatrywała się w przestrzeń,
podpierając dłonią podbródek. Musi zacząć działać. Wstał od stołu i ruszył do
wyjścia. Szybko dotarł do swojego gabinetu i od razu podszedł do półki z
eliksirami. Włożył do kieszeni kilka fiolek, upewnił się, że ma przy sobie
różdżkę i głęboko nabrał powietrza.
*
Jedyne
co widziała to ciemność. Ciemność pełna bólu i wyczekiwania. Czuła pod sobą
zimną, twardą podłogę, lecz nie była w stanie podnieść głowy. Ręce miała
obolałe od sznura, czuła, jak drażni jej skórę. Słyszała niewyraźne dźwięki,
nie miała jednak pojęcia z której strony dochodzą. Nie wiedziała nawet jak
długo już tak leży. Jakiś śmierciożerca brutalnie rzucił nią o podłogę i wtedy
straciła resztkę przytomności. Powoli przypominała sobie co się działo
wcześniej. Nagle usłyszała kroki, a chwilę później dobrze znany, męski głos.
- Ja się
nią zajmę.
Błagała
w myślach, aby tym razem bolało mniej. Nie zniesie więcej.
-
Słyszysz mnie?
Postać
uklęknęła tuż obok niej, poczuła mocny zapach, lecz nadal nic nie widziała. Nie
miała siły mówić, skinęła głową, lecz mężczyzna tego nie zobaczył.
- Lumos – powiedział szeptem i z końca
jego różdżki wypłynęło delikatne światło. Musiała zmrużyć oczy, światło było
dla niej czymś nowym. Kiedy odzyskała ostrość popatrzyła na mężczyznę. Chciała
mu powiedzieć, żeby ją zostawił, chciała go błagać, żeby nic jej nie zrobił.
- Szz –
szepnął przykładając palec do ust. – Milcz.
Na wpół
otwartymi oczami obserwowała jak mężczyzna wyciąga z kieszeni czarnej szaty
jakąś fiolkę i otwiera wieczko. Zbliżył jej do ust, jednak ona odwróciła głowę
i jęknęła z bólu.
-
Próbuję ci pomóc, głupia. Współpracuj.
Nie
chciała. Nie umiała. Mężczyzna podniósł różdżkę i złapał jej obolałe ręce. Z
jej ust znów wydobył się cichy jęk. Nagle poczuła jak więzy się rozluźniają, aż
w końcu całkowicie opadają.
- A
teraz pij eliksir, chyba, że chcesz dalej cierpieć.
Posłusznie
przełknęła płyn, kiedy nachylił ku niej fiolkę. Smak był słodki, ale
jednocześnie miał w sobie delikatną nutkę goryczy. Przy ostatnim łyku
zakrztusiła się, minęła chwila zanim doszła do siebie. Mężczyzna pomógł jej
usiąść, lecz widząc że dziewczyna nie ma siły nawet siedzieć o własnych siłach,
przetransportował ją pod ścianę i oparł jej plecy o mur.
-
Dziękuję – wyszeptała cicho.
-
Podziękujesz mi jak już cię stąd wydostanę.
Mężczyzna
zaczął opatrywać jej ranę na nodze, poczuła jego ciepłą dłoń na swojej skórze i
musiała zacisnąć zęby, żeby nie krzyknąć. Ciepło przerodziło się w pieczenie, a
pieczenie we wrzący ból. Jakby ktoś przypalał ją żywym ogniem. Zamknęła oczy,
kilka łez poleciało po jej policzku, a kiedy mężczyzna zabrał rękę odetchnęła z
ulgą.
- Gdzieś
jeszcze jesteś ranna? – spytał i poczekał, aż dziewczyna sprawdziła ręce,
brzuch, szyję.
- Nie –
odpowiedziała cicho.
-
Dobrze – mruknął pod nosem. – Wiesz gdzie jesteś?
W oczach
dziewczyny pojawiły się łzy. Pokręciła głową.
- Nie.
Proszę… proszę mi pomóc.
- Nie
teraz. Musisz wytrzymać jeszcze trochę.
Dziewczyna
złapała go za rękaw i popatrzyła na niego piwnymi oczami pełnymi łez.
-
Błagam. – wyszeptała. – Nie zniosę więcej.
Mężczyzna
odwrócił wzrok. Ręka dziewczyny opadła głucho na posadzkę.
-
Niedługo przyjdę. Nikomu nie mów, że tu byłem.
- Proszę…
- zapłakała. – Niech pan mnie tu nie zostawia.
-
Ciszej. Niedługo wrócę, przecież powiedziałem.
Wstał i
spojrzał na dziewczynę. Przeniósł ją tam, gdzie leżała wcześniej i na nowo
związał jej ręce. Dziewczyna była zbyt słaba, żeby mu się sprzeciwić.
- Proszę…
Mężczyzna
jednak był nieugięty. Nie mógł jej bardziej pomóc. Wstał i ruszył do drzwi.
-
Błagam!
Ostatni raz
popatrzył na rudowłosą dziewczynę i zniknął za drzwiami, a wraz nim jedyny promyk światła.
-
Profesorze Snape!
Jednak on
już jej nie słyszał.
rozdzial super. Nie moge sie doczekac kolejnego... Zapraszam do mnie na 25 rozdzial www.hg-ss-all-i-need.blogspot.com pozdrawiam Tora
OdpowiedzUsuńDługość rozdziału dobra, wcale nie krótki. Ogólnie świetnie. :3
OdpowiedzUsuńMyślałam, że w pewnym momencie Miona po prostu wstanie i wyjdzie z sali. :D
Czekam na kolejny rodział. Weny! :D
Dłuuugo czekałam na ten rozdział ale jak zwykle sie opłaciło <3 <3 czekam na kolejny! Weny życzę :* G.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy rozdział, choć to nic nowego.
OdpowiedzUsuńWedług mnie długość jest w sam raz.
Bardzo spodobało mi się wplecenie w opowieść Deana. Autorzy rzadko to robią.
Hermiona odzyskuje usunięte wspomnienia i mam przeczucie, że wyniknie z tego coś, czego się nie spodziewamy.
Cóż, niecierpliwie czekam na moment uwolnienia Ginny. Ciekawi mnie co ten nasz Severus tym razem wykombinuje.
Dużo Weny
Pozdrawiam
bullek
Przeczytałam twój blog w kilka ... godzin, nie mogłam się powstrzymać xd kocham cię po prostu świetnie piszesz i czekam na kolejne wątki i jestem ciekawa co dalej będzie z Ginny czy Snapie uda się jej uwolnić i czy Hermiona odzyska wspomnienia <3
OdpowiedzUsuńCzekam z u tęsknię na kolejny rozdział
wennyy
Tak widać, że włożyłaś w to dużo pracy :) cudowny rozdział, naprawdę bardzo mi się podobał. Jestem ciekawa co sie dalej stanie z Ginny i Mioną. No i ze Snapem. Mam nadzieję, że nikt nie zginie, proszę nie pozbawiaj życia żadnego z nich bo Ci tego nie wybaczę. No i jak już będzie po wszystkim to przywróć jakoś pamięć Hermionie.. :D
OdpowiedzUsuńOjojoj :* Rozdział cudowny, naprawdę widać jaki ogrom pracy w niego włożyłaś. Nie no nie mogę musiałaś w takim momencie skończyć mam nadzieje, że szybko uwolnią Ginny, a Hermiona odzyska pamięć.Wgl Twoje opis bohaterów są taki realistyczne jak by się na nich patrzyło, mistrzostwo! Ciesze się bardzo, że pokonałaś tą blokadę, może i mi sprzedasz przepis jak się jej pozbyć?:)
OdpowiedzUsuńDużo weny! Buziaki Forever :*
Świetny rozdział !
OdpowiedzUsuńOch nawet nie wiesz jak się cieszę, że tu trafiłam :) oby tak dalej ! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny :*
Kora
Z rozdziału na rozdział historia robi się coraz to bardziej intrygująca. Mam nadzieję, że relację między Severusem, a Hermioną jakoś się unormują. Chociaż przez te przebłyski wymazanych wspomnień na pewno będzie to utrudnione. Mam nadzieję, że w końcu to jakoś między sobą wyjaśnią.
OdpowiedzUsuńOoo, Hermiona ma mokre sny z profesorem Snape'em w roli głównej. Nieźle wpadła (i nie mam na myśli wanny z wodą, która znowu jest lekiem na wszystko - tym razem na napalenie), a ja teraz się zastanawiam, kiedy i pod jakim pretekstem Snape i Hermiona rzucą się sobie w objęcia, a potem do łóżka. Już trochę przestałam się łudzić, że między nimi to COŚ się przeciągnie.
OdpowiedzUsuńGdyby dziecko mogło sobie opuszczać Hogwart, kiedy tylko chce (nie kryjąc się z tym), wszyscy uczniowie wyfrunęliby z Hogwartu, a rodzice tak by nie rozpaczali, żegnając się z nimi we wrześniu, ponieważ w każdej chwili mogą się zobaczyć, prawda? Mogą wpaść na kolejny weekend na obiadek do mamusi, a potem wrócić do szkoły. Oczywiście używając teleportacji, bo przecież profesor McGonagall ufa każdemu szarakowi. Wszak w czym przeciętny uczeń jest gorszy od Snape'a? Przecież nie zabił Dumbledore'a.
- Nie, Crabbe, nie możesz dostać zgody na teleportację w zamku.
- Ale profesor Snape dostał, a zabił Dumbledore'a! To nie fair!
- No dobrze, Crabbe. Masz moją zgodę.
- A Malfoy może?
- Nie, Crabbe, Malfoy nie może. On torturował Granger.
- Ale profesor Snape...
- Profesor Snape tylko zabił Dumbledore'a, nie przesadzaj, chłopcze.
Aaach, czyli to nie pierwsza taka eskapada w szkolnej przygodzie Ginny. A mówił profesor Dumbledore, żeby nie wymykać się ze szkoły? Żeby się nie szwendać? To teraz panna Weasley ma za karę obiadek z Voldziem i przyjaciółmi.
I znów te zasrane limity słów.
OdpowiedzUsuńZaraz. Bo już się zgubiłam. W szkole nikt nie wie, że Hermiona jest nauczycielką? To, że je przy stole Gryfonów jest pewnym wytłumaczeniem. Ale przecież zniknęła z dormitorium i nie chodzi na zajęcia. Nikt tego nie zauważył? Rozumiem, gdyby Hermiona była jakimś odludkiem, który siedzi w bibliotece i wraca do dormitorium, kiedy wszyscy śpią, albo siedzi na łóżku, otoczona ze wszystkich stron kotarami. Ale Granger była raczej lubiana przez uczniów (przynajmniej tych starszych), miała swoją grupkę. I nikt nie zauważył, że jakiś czas temu z dnia na dzień zniknęła. Nikt się nie dopytywał, nikt się nie dziwił, czemu nie bierze udziału w zwyczajnych lekcjach. Nikt nie zauważył plakietki z jej nazwiskiem na drzwiach starego gabinetu Binnsa. A no właśnie - skoro Binns już nie uczy, a Hermiona jeszcze nie ma uprawnień, to kto prowadzi historię magii? Nie mówię, że wszyscy muszą być fanami tego przedmiotu, ale przecież w Hogwarcie uczą się setki uczniów, któryś prędzej czy później zobaczyłby, że zmieniło się nazwisko na plakietce. Nie chcę robić z Hermiony jakiegoś fejma, ale jej nazwisko było raczej znane w szkole (chociażby dlatego, że razem z Harrym i Ronem co roku mieli jakieś niebezpieczne przygody, a takie sprawy zwykle wychodzą prawie natychmiast i rozprzestrzeniają się po szkole w mgnieniu oka, nawet jeśli zmieniają się w plotki). O szacie od McGonagall, która znacznie różniła się od mundurka szkolnego, nie wspomnę. Okej, ale zostawmy Hermionę, a skupmy się na kimś innym. Skoro już wspomniałam - Harry i Ron. Oni też zniknęli. Rozumiem, jest wojna, ale dlaczego nikt ani razu nie wspomniał o nich na imprezie czy przy stole? Już kilka razy opisałaś jej posiłki razem z Gryfonami. Ani raz nie padło imię Rona czy Harry'ego. A skoro mamy wojnę, to chyba oczywiste, że Wybraniec i jego nieodłączny kompan są na ustach wszystkich, bo tylko oni mogą powstrzymać Czarnego Pana. Ach, no tak, zapomniałam. W końcu ten Twój Czarny Pan jest całkiem lajtowy, skoro uczniowie mogą sobie odwiedzać rodziny, kiedy chcą, w szkole nie ma żadnych zabezpieczeń, a śmierciożerca i morderca Dumbledore'a ma pozwolenie od McGonagall na teleportację na terenie szkoły. Całkiem ta wojna u Ciebie przyzwoita, w końcu zginęła tylko jedna osoba (Ron, oj tam, oj tam, przecież jest rudy), a porwana została... też tylko jedna. O dziwo - też ruda. Słowem nie wspomniałaś o tragedii, która się dzieje za murami szkoły - kiedy piszesz w trzeciej osobie i wybrałaś sobie czasy wojny, musisz brać pod uwagę, że to, co dzieje się na zewnątrz, ma ogromny wpływ na życie w szkole. Już to widzę - chłopcy, z którymi Hermiona przyjaźniła się od lat, była dla nich jak siostra, znikają, a ona poświęca każdą myśl Snape'owi. Każda normalna osoba w takiej sytuacji (porzuciwszy kompanów, ale w to nie wnikam) nie mogłaby się pogodzić z decyzją, a jeśli już byłaby w stanie w miarę normalnie żyć ze świadomością, że kiedy ona je pieczonego kurczaka z pieczonymi ziemniakami i wwąchuje się w perfumy faceta, który zabił Dumbledore'a, jej przyjaciele siedzą gdzieś w namiocie i jedzą korzonki, narażając życie, wysłałaby w niebo niezliczone modły do jakiegoś tam boga czy Merlina, w którego wierzy, codziennie szukałaby informacji o tym, czy czasami nie znaleziono gdzieś ciała, nie złapano kogoś podobnego do jej przyjaciół. Przez dziewięć rozdziałów nie spotkałam się z prostym zdaniem, które sugerowałoby, że Granger rzuciła okiem na ,,Proroka Codziennego", a co dopiero wczytała się w jakiś artykuł, szukając znajomych nazwisk. Wojna jakimś cudownym sposobem ominęła Hogwart i w sumie cały świat czarodziejów. Ona praktycznie toczy się tylko w domu Lucjusza.
To dziwne, że uznałaś Ginny za dziecinną. Z tego, co kojarzę, Ginny była bardzo odważna, miała poukładane w głowie, owszem, czasami działała zbyt żywiołowo, ale dlatego, że miała duszę wojowniczki. W jej zachowaniu ani razu nie dopatrzyłam się dziecinności, która byłaby nieadekwatna do wieku.
OdpowiedzUsuńWłączył mi się sarkazm, niezbyt fajnie.
Jednak w tym morzu minusów znajdzie się plus. I to dość spory. A nawet dwa. Pierwszy - widzę, że z rozdziału na rozdział naprawdę rozwijasz opisy. Jestem osobą, która czepia się wszystkiego, ale głównie opisów (chociaż ciężko to zauważyć w komentarzach na tym blogu, bo jest więcej ważniejszych spraw, o których trzeba wspomnieć), a u Ciebie widzę progres. Drugi plus to wprowadzenie Deana. Ogólnie wprowadzenie postaci pobocznych. W wielu pairingowych fanfikach o takich rzeczach się zapomina, bo istnieje tylko główna para, ewentualnie para poboczna (jak w Dramione mamy Blinny, co by Granger i Malfoy mogli robić z Ginny i Blaise'em podwójne randki), a pozostałe postacie albo wcale nie istnieją, albo pojawiają się wtedy, kiedy są potrzebni do czegoś jednemu czy drugiemu bohaterowi. U Ciebie to gawędzenie Deana i Hermiony jest trochę naciągane, jakby nie znali się jakoś bardzo dobrze, a przecież mają całkiem niezłe relacje. Ale jest, nie dotyczy czegoś konkretnego, w sumie rozmawiają o Ginny, o szkole, o pracy Hermiony, o przyjaźni... Luźna gadka. Widać, że nie chciałaś tutaj walnąć jakiegoś zapychacza, który ma jak najszybciej przeminąć, i nie chciałaś wykorzystać Deana do jakiegoś wątku ze Snape'em, więc jestem zadowolona.
Jak ,,dzisiaj po kolacji, punktualnie"? A kiedy po kolacji jest to ,,punktualnie"? Z tego, co pamiętam, w Wielkiej Sali można było sobie siedzieć i obżerać się, ile się chciało (np. Crabbe, Goyle, Slughorn), oczywiście bez przesady, ale posiłki (może poza śniadaniem, bo zaraz po nim niektórzy uczniowie zaczynali lekcje) nie miały raczej jasno określonych godzin zakończenia. Chyba że Hermiona musiała siedzieć i obserwować Snape'a, a kiedy ten skończy jeść, miała za nim wybiec i udać się do lochu. To byłoby nawet w jego stylu, gdyby chciał się pastwić nad praktykantką, której nie lubił.
Imię Voldemorta jest tabu - nawet dla śmierciożerców.
Narcyza nie ma pojęcia, czym jest horkruks. A jeśli nawet, to nie ma pojęcia, że Voldek je ma. I że Harry ich szuka. Nie mam pojęcia, skąd się to bierze w większości opowiadań, że każdy bohater (nawet prosta Narcyza, która dla Voldka jest jedynie żoną żałosnego śmierciożercy, który spartaczy wszystko, czego się dotknie) wszystko wie? Przecież to wielka frajda, kiedy bohaterowie nie wiedzą, o co chodzi, próbują sami do tego dojść. A u Ciebie tak po prostu Narcyza wszystko podsłuchała. Ciekawa jestem, z kim Voldek rozmawiał o swoich drogocennych horkruksach. Może z Glizdogonem?
Voldemort chce zabić Harry'ego Pottera. Narcyza dostanie medal za spostrzegawczość. xD Niby taka sprytna (w końcu wie, co to są horkruksy, a o nich nie przeczytasz w pierwszej lepszej gazecie z kiosku), ale tyle czasu zajęło jej, żeby dojść do wniosku, że Voldek dybie na życie Pottera.
Co Narcyza robi w Hogwarcie? A nie mówiłam, że Snape zacznie tu sprowadzać śmierciożerców? Najpierw żona jednego z nich, potem może Lucek wpadnie na Ognistą Whisky (w końcu Snape pija tylko to), a na koniec zaproszą samego Voldzia? Czemu nie.
Hermiona ma dosyć biblioteki? Świat się kończy!
Ma dosyć biblioteki (skoro ją nudzi, to dlaczego nie zapytała o dostęp do Działu Ksiąg Zakazanych? Niektórzy prefekci i uczniowie za okazaniem pisemnej zgody nauczyciela mają prawo wypożyczać stamtąd książki, to przyszła nauczycielka miałaby być gorsza?), ale chyba powoli odzyskuje rozsądek. Niektórzy na jej miejscu na samym początku zadaliby to pytanie, bo w końcu taki ze Snape'a fascynat historii magii jak z koziej dupy trąba, ale to tylko niektórzy. Hermiona po prostu nie mogła się doliczyć miliona rzęs okalających te zniewalające oczy, ale chyba naprawdę powoli odzyskuje rozum.
OdpowiedzUsuńCo takiego miała w sobie McGonagall, że Hermiona zaczęła odzyskiwać pamięć? Rozumiem, że seks z profesorem Snape'em może być traumatyczny, ale z tego, co pamiętam, Snape rzucił zaklęcie zapomnienia, a Obliviate to nie trauma - samo nie minie. Dodatkowo rzucił je Snape, a w czyszczeniu pamięci i pozbywaniu się dowodów zbrodni (jakakolwiek by ona nie była) jest dobry.
No i dlaczego Hermiona znowu się spóźnia? Sama podświadomie daje się Snape'owi besztać. Nie wiem, jak Ty, ale gdybym ja dostała srogi opiernicz od nauczyciela, który mnie nie lubi, a jego komentarze sprawiałyby mi przykrość, starałabym się nie dopuszczać do takich sytuacji, które mogłyby kończyć się kolejną nieprzyjemną uwagą.
Scena w pokoju Granger trochę mnie zdziwiła. Z początku się zirytowałam, bo zapachniało mi kolejną słabiutką mimozą, która liczy, że jej królewicz wpadnie i ją ocali, ale coś ugodziło Snape'a, Hermionie też się oberwało... Interesujące, choć nie mogę pozbyć się wrażenia, że za chwilę natknę się na kolejne z dupy wzięte wytłumaczenie, ale to może skutek tej teleportującej się do Nory na obiad Ginny.
Lubię przemyślenia McGonagall. Podoba mi się ten opis, przyjemnie odrywa od niektórych nielogicznych wątków.
A no właśnie.
Minerwa jest beznadziejną dyrektorką. Najpierw pozwoliła Snape'owi na teleportowanie się na terenie szkoły, potem Voldziu porywa Ginny, a na dodatek McGonagall nawet nie zauważyła zniknięcia uczennicy. Do tego dziewczyny nie ma przez dwa dni. Nikt się nie zorientował, że zniknęła? A nauczyciele? Bo Dean już powiedział, co wiedział.
A co robi McGonagall? Wzdycha z ulgą, bo Ginny jeszcze żyje. Co, ona nie zna Voldemorta?
No tak, zapomniałam, Twój Voldzio nikogo nie krzywdzi, oj tam, przyczynił się do śmierci Rona, ale to dobrze, co rudy będzie mącił między Snape'em i Hermioną.
OdpowiedzUsuńHermiona lekarstwem na wszystko. Musisz popracować nad jakimiś logicznymi wyjaśnieniami, bo Granger jako tajna broń Pottera bez konkretnego powodu to lipa. Mam nadzieję, że to nie wszystko, chociaż słowa Snape'a brzmiały całkiem szczerze.
Ostatni duży ból dupy z mojej strony tej nocy: okej, gdyby Voldek dowiedział się, że Zakon wie o tym, że Ginny została porwana, pomyślałby, że ma szpiega w swoich szeregach. Tak, tak pomyślałby Twój Voldemort, który ma tyle oleju w głowie, co Crabbe i połowa Goyle'a. Ale wiesz, że Voldemort wierzy, że Snape jest jego wiernym sługą, a szpieguje Zakon? I wierzy, że Zakonnicy wierzą, że jest im wierny, ale szpieguje Voldzia. Na tym mniej więcej polega rola podwójnego agenta (no co ty, ku*rwa, nie powiesz, nie? xD). Ale żeby to wyglądało naturalnie, Voldemort musi sobie zdawać sprawę z tego, że Snape, aby być wiarygodny, musi donosić Zakonnikom o niektórych sprawach śmierciożerców. Jak np. porwanie Ginny, o którym przecież się dowiedzą (choć sądząc po ogarnięciu nauczycieli, uczniów i samej McGonagall - wątpię), w końcu uczy się w Hogwarcie. Gdyby Voldemort podesłał kogoś, kto wcieliłby się w Ginny i dodatkowo szpiegował mieszkańców Hogwartu - byłoby nawet dobrze, w końcu ten pomysł sprawdzał się przez cały rok, kiedy to młody Barty udawał Moody'ego.
No właśnie. Znów podkreślasz, że Hermiona obserwuje zajęcia, nie wcina się, nie udziela. Nic. Jak takie zachowanie miałoby nie wydać się podejrzane? Hermiona, która nie wyrywa się do odpowiedzi? Poza tym dość naobserwowała się Snape'a przez sześć lat, myślałam, że nasz Mistrz Eliksirów ma dla niej nieco ambitniejsze zajęcie.
Kolejny raz udowodniłaś w tym rozdziale, że Hermiona odzyskuje jasność myślenia. :) Zdała sobie sprawę, że nie widziała Luny od bardzo dawna. Patrzcie państwo, Granger miała za dużo na głowie! Ja odniosłam zupełnie inne wrażenie, bo przez dziesięć rozdziałów niemal bez przerwy dumała o Snape'ie. Jak miło, że znalazła dla swoich przyjaciół choć chwilę na pomyślunek pomiędzy jednym a drugim mokrym snem o swoim ciemnookim mistrzu czy czarnowłosym nietoperzu... Łotewa.
To był długi i męczący rozdział. Było dużo minusów, pojawiły się plusy, dużo emocji, na dodatek to zakończenie... Poszerzasz horyzonty, póki co ograniczają się one jedynie do lochów w rezydencji Malfoya, ale nie jest źle. Powiem szczerze, że końcówka podobała mi się najbardziej, oddałaś w miarę poprawnie to, co się dzieje u Ginny. Brakowało mi opisów, które podkreśliłyby, w jakiej opłakanej sytuacji się znalazła (fakt, że przedstawiłaś Voldzia jako ignoranta i idiotę, nie oznacza, że nie możesz realistycznie opisać miejsca, w którym zamknięto porwaną dziewczynę, jak ona się czuje i co sobie myśli).