Głośny oddech przecinał wilgotne powietrze
niczym ostry nóż. Iglaste gałęzie cięły delikatną skórę dziewczyny, na której
teraz widniały krople potu. Suche gałęzie i zwiędłe liście szeleściły pod
stopami niczym łamane ludzkie kości. Napór powietrza wycisnął łzy z jej oczu,
ale musiała biec. Nie mogła się zatrzymać. Nie miała pojęcia, gdzie jest, jak
daleko udało jej się uciec, wiedziała tylko, że nie może się poddać. I chociaż
nogi powoli zaczynały się poddawać, ona nie mogła. Nie teraz. Nagle nogą
zawadziła o wystający konar i runęła jak długa. Jej twarz utonęła w leśnym
runie, a dziewczyna przerażona zaczęła szamotać się i próbowała wstać.
Usłyszała szyderczy śmiech za plecami. Obrzydliwe echo rozniosło się wokół
niej, otaczając ze wszystkich stron i przygważdżając ją mocniej do ziemi.
Odwróciła się i wypatrywała. Widziała jedynie parę, wydobywającą się z jej
własnych ust. Ciemność rozciągała się poza granice jej wyobraźni, a śmiech,
nieustający śmiech dobiegał z każdej strony. Złapała się za głowę i próbowała z
całych sił zagłuszyć go, lecz on rezonował w jej głowie. Obijał się o każdy fragment
jej czaszki. Zagnieździł się tam niczym pasożyt, żerował na jej strachu i
bezsilności. Przez łzy rzuciła się do ucieczki. Odbijała się od drzewa do
drzewa, a twarda kora haratała jej dłonie. Nagle straciła równowagę i runęła w
dół po zboczu. Każde uderzenie o ziemię bolało mocniej, a potargane włosy
przesłoniły jej całą widoczność. Upadła plecami o ziemię i na chwilę przestała
oddychać. Czuła wielki ciężar na klatce piersiowej. Czuła jak płuca zapadają
się, jak traci oddech. Mgła przesłoniła jej oczy. Złapała się za pierś i
próbowała uspokoić oddech, jednak z nikłym skutkiem. Czuła rozsadzający ból w
okolicach potylicy. Krzyknęła, ale jedyne co usłyszała to świst. Zamknęła oczy
pragnąc, aby ciemność ją pochłonęła. Chciała obudzić się z tego koszmaru.
Chciała otworzyć oczy i zobaczyć sufit własnego pokoju. Uchyliła powieki, ale
jedynym, co ukazało się jej oczom, było niebo obsypane miliardem gwiazd.
Dziewczyna usłyszała ciężkie kroki na zboczu i puściła się biegiem przed
siebie. Już nawet nie chowała twarzy przed raniącymi gałęziami, chciała po
prostu stamtąd uciec. W końcu nogi odmówiły posłuszeństwa i dziewczyna osunęła
się na ziemię. Plecami oparła się o mokrą od wilgoci korę drzewa, a głowa
bezwładnie spoczęła na jej ramionach. Czekała, aż ją dopadnie. Czekała, jak
zwierzyna na śmierć.
- Nie, nie, nie. – usłyszała suchy głos. Podniosła
się na łokciach i przetarła oczy. Jasne światło komnaty raziło ją
niemiłosiernie.
- Co to miało być? – spytała zdenerwowana.
- To ja się pytam co to było. Usadowiłaś się
zadowolona pod drzewkiem i wystawiłaś się na pewną śmierć! – Snape chodził po sali
w te i z powrotem. Szata powiewała za nim niczym skrzydła ogromnego kruka.
- Bo miała to być symulacja walki, a nie
pogoni w ciemnym lesie!
- Nigdy, powtarzam, NIGDY nie wiesz, gdzie i w
jakich okolicznościach przyjdzie Ci się mierzyć z wrogiem! – wysyczał przez
zęby. - Kiedy to do Ciebie dotrze?
Hermiona głośno wypuściła powietrze i opadła
na fotel. Kilka tygodni temu Dumbledore i Snape stworzyli eliksir, Aperi Somnus, pozwalający na stworzenie
w umyśle człowieka dowolnej scenerii oraz wypełnienie jej dowolnymi osobami.
Miało to pomóc szkolić uczniów do szykującej się wojny. Voldemort zebrał
potężną armię, a więc i oni musieli trenować, jeśli nie chcieli przegrać z
kretesem. Główną zaletą takiej symulacji był fakt, iż nie odnosiło się obrażeń
w rzeczywistości. Ból pozostawał tylko w psychice, ale to regulowane było
później za pomocą innych eliksirów. Więc nawet gdy ktoś ginął podczas
symulacji, poza wrzaskami Snape’a nie działo się nic. Człowiek się budził.
Snape dawał eliksir. I tak w kółko. Dodatkowo szkoła zatrudniła instruktorów
walki wręcz i bronią krótką, a więc zamiast Historii Magii czy Mugoloznawstwa
mieli samoobronę czy walkę na noże. Klub pojedynków stał się areną treningową,
a wszelkie wizyty w Hogsmeade zostały zabronione. Szkoła stała się więzieniem,
lub jak kto wolał – azylem. Nauczyciele każdej nocy powtarzali zaklęcie
ochronne broniące szkoły, tak, że nic nie przedostało się przez nią od
miesiąca. Hermiona opuściła lochy drżąc na całym ciele. Owszem, nie umiała
walczyć, ale jak ma się tego nauczyć skoro Snape jej na to nie pozwala? Dotarła
do pokoju wspólnego Gryffindoru i opadła głośno na kanapę.
- Oho, Snape znów dał Ci w kość? – usłyszała
rozbawiony głos Ginny. Siedziała na fotelu i czytała Proroka Codziennego.
- Daj spokój. Ten facet to psychopata!
- Skąd ja to znam. W ubiegłym tygodniu kazał
walczyć mi z własnym ojcem.
- Pamiętam. Skąd w ogóle w jego głowie
pojawiają się takie chore pomysły?
- Był Śmierciożercą i pewnie tylko dlatego, że
potrafi myśleć jak oni, Dumbledore pozwolił mu zajmować się tymi szkoleniami.
- Swoją drogą, nie uważasz, że trochę to
przerażające, że dyrektor pozwolił Śmierciożercy penetrować nasze umysły?
Ginny tylko wzruszyła ramionami. Nie po raz
pierwszy odbyły taką rozmowę, zawsze dochodząc do tego punktu, w którym
stwierdzały, iż nic nie mogą na to poradzić. Musiały wpuszczać go do swoich
umysłów, obdzierając się z resztek godności.
- Czy nie uważasz, że to za dużo, Severusie?
Manipulowanie wyobraźnią to jedno, ale wykorzystywanie ich najskrytszych lęków…
- A jak inaczej mają nauczyć się walczyć z
własnymi słabościami, Albusie?
Hermiona stała przytulona do ściany gabinetu
Snape’a i przysłuchiwała się rozmowie nietoperza z dyrektorem. Nie chciała
podsłuchiwać, po prostu przyszła w nieodpowiednim momencie, a drzwi gabinetu
były uchylone.
- Rób, co uważasz za słuszne. – usłyszała
kroki dyrektora, więc szybko schowała się za róg korytarza. Kiedy Dumbledore
się oddalił, cicho zapukała do gabinetu.
- Nie teraz. – Snape odprawił ją jednym
warknięciem. Ale dziewczyna nie mogła po prostu odejść. Nie po tym co
usłyszała. Bezczelnie wtargnęła do jego gabinetu, wprawiając go w osłupienie.
- Granger, powiedziałem. Nie teraz.
- Słyszałam Pańską rozmowę z Dyrektorem.
- Podsłuchiwałaś? Jesteś…
- Tak, wiem. Bezczelna i niewychowana. –
dziewczyna poczuła przypływ adrenaliny.
- 10 punktów od Gryffindoru!
Hermiona oprzytomniała i spuściła głowę, tępo
patrząc na końcówki własnych butów.
- Przepraszam, ja…
- Ty, co? Myślisz, że jak jesteś w Zakonie to
masz większe przywileje niż inni uczniowie? Że to czyni Cię wyjątkową? Że
możesz podsłuchiwać prywatne rozmowy swoich nauczycieli?
- Czy w obliczu nadchodzącej wojny naprawdę
jedynie to Pana obchodzi? Że podsłuchałam Pańską rozmowę? Przeprosiłam. Ale to
o czym rozmawialiście…
- Nie jest Twoją sprawą.
- Myli się Pan. – odparła obcesowo. Snape
popatrzył na nią ze wściekłymi ognikami w oczach.
- Słucham?
- „Wykorzystywanie ich najskrytszych lęków”
tak powiedział Dumbledore. A z kontekstu nawet idiota domyśliłby się, że chodzi
o NASZE najskrytsze lęki. A więc jednak, to jest moja sprawa. A Pan się myli.
Snape patrzył na nią i nie mógł uwierzyć własnym
uszom. Pierwszy raz słyszał tyle słów naraz z jej ust. Pierwszy raz, niestety
musiał przyznać, brzmiały sensownie. Odmówienie wyjaśnień byłoby dziecinne.
Była dorosła.
- Skoro tak bardzo musisz wiedzieć. Wiedz
jednak, że nie zamierzałem robić niczego za Waszymi plecami. Każdemu z osobna
chciałem tłumaczyć to, co teraz wytłumaczę Tobie. Jak zwykle, musisz wszystko
wiedzieć pierwsza.
Hermiona puściła to mimo uszu. Założyła ręce
na piersi i czekała.
- Istnieje eliksir, który podawany razem z Aperi Somnus pozwoliłby na umieszczenie
w wyobraźni człowieka jego najgłębiej zakorzenionych w psychice lęków,
przybierających konkretną postać, w zależności od tego, czego lub kogo, ktoś
boi się najbardziej. Wyobraźnia zostałaby tak przekształcona, aby jej właściciel,
dosłownie, tracił zmysły.
- I niby w jaki sposób miałoby to nam pomóc z
walce?
Snape pochylił się do przodu.
- Śmierciożercy to osoby bez emocji. Bez
wyrzutów sumienia. Są szkoleni tak, aby nie okazywać słabości i dobrze znają
pojęcie legilimencji. W walce zrobią wszystko, aby Was osłabić. Chcę Was przed
tym bronić. Chcę nauczyć Was jak bronić się przed własnym strachem.
- I mam uwierzyć, że robi to Pan z troski o
nas, a nie dla własnej rozrywki? Żeby patrzeć jak cierpimy? Zżerani przez
własne koszmary? – Hermiona nie zdążyła powstrzymać się przed uniesieniem
głosu.
- Wierz w co chcesz. Nikogo nie będę zmuszał
do przyjęcia tego eliksiru.
Hermiona otworzyła usta, aby coś dodać, ale
uciszył ją podniesioną ręką.
- Nie mam ochoty wysłuchiwać dalej Twoich
jęków. Wynoś się. – dziewczyna wstała i rzucając gniewne spojrzenie wyszła z
pokoju.
Jednak tej nocy nie dane jej było spać
spokojnie. Wierciła się i miotała w pościeli niczym zagoniony w potrzask
zwierz. Obudziła się zlana potem. Księżyc nadal wisiał wysoko na niebie. Przed
oczami nadal miała obrazy, które brutalnie wyciągnęły ją z objęć Morfeusza. Nie
potrafiła zapomnieć twarzy matki, gdy wymierzała w nią różdżkę i rzucała
śmiertelne zaklęcie. Rozmowa ze Snape’em przed snem najwyraźniej nie była najlepszym
pomysłem. Jej umysł zaczął dawać jej subtelnie znak, że chociaż potępia pomysł
Snape’a.. to ona sama nie radzi sobie ze swoimi lękami. Ubrała gruby szlafrok i
już miała opuścić dormitorium, kiedy zdała sobie sprawę, że nie może przecież
pójść do Snape’a i ot tak, poprosić go o pomoc w środku nocy. Położyła się z
powrotem do łóżka, lecz bała się zamknąć oczy. Kiedy słońce wychyliło się zza
horyzontu ubrała się i szybkim krokiem ruszyła do lochów.
- Jesteś pewna? Wczoraj sama tłumaczyłaś mi
jak niehumanitarne wydaje się to rozwiązanie.
- Dzisiaj zmieniłam zdanie. Kobiety tak mają.
– dodała z przekąsem, a Snape uniósł kącik warg.
- Dobrze zatem. Kiedy…
- Najlepiej od razu. – przerwała jego pytanie.
„Zanim się rozmyślę” pomyślała.
Snape był trochę zdziwiony jej pośpiechem,
lecz nie zamierzał protestować.
- W razie jakichkolwiek komplikacji, przerwę
działanie eliksiru. – powiedział wskazując jej wysoką leżankę. Przypominała
fotel w gabinecie stomatologicznym jej rodziców.
Dziewczyna kiwnęła głową i jednym łykiem
opróżniła podaną przez Snape fiolkę. W ustach poczuła kwaśny smak i skrzywiła się.
- Nie krzyw się tak. Zaraz będzie gorzej.
I nagle wielka fala wątpliwości zalała jej
umysł. Jednak było za późno, aby się wycofać. Oczy zaszły mgłą, słyszała tępe
odgłosy wokół siebie, lecz nie umiała ich zidentyfikować, ciało miała
sparaliżowane, nie mogła mówić. Zamrugała i nagle krajobraz wokół zaczął się
przekształcać. Obłok dymu zaczął formować ostrzejsze kształty, zupełnie jakby
zanurzała się w Myślodsiewni.
Stała na środku salonu w swoim rodzinnym domu.
U jej stóp, przodem do niej klęczeli jej rodzice. Widziała ich przerażone
twarze i oczy pełne błagania. Chciała krzyknąć, lecz z jej ust nie wydobył się
żaden dźwięk. Poczuła lodowaty oddech na karku. Dobiegł ją oślizgły syk, tuż za
jej plecami.
- Taka młoda. Taka ambitna. Taka…
inteligentna. Gdyby nie fakt, że jesteś szlamą, chętnie widziałbym Cię w swoich
szeregach. Chociaż myślę… że ten szkopuł możemy zaraz naprawić. Wystarczy
jedno… małe… zaklęcie. – pauzy między słowami spowodowały u dziewczyny gęsią
skórkę. Zobaczyła jak jej ręka unosi się, chociaż nie ona wydała ku temu
polecenie. „Nie!” krzyczała w myślach.
- Dokładnie tak. – Voldemort ciągnął swój
monolog. – W głębi serca wiesz, gdzie Twoje miejsce. Nie jesteś tak czysta jak
myślałaś. Jest i mrok w Twojej duszy. Nikt
nie jest całkowicie dobry. – wyszeptał do jej ucha. – Tego właśnie się
boisz, prawda? Że nie wiesz, która część Twojej duszy przeważa. Ta dobra,
gryfońska, czy może… ta zła. Dziedzictwo samego Slytherina. Uwierz mi, kiedy
już skończysz, poczujesz co to znaczy żyć. - zobaczyła jak jej palce mocniej
ściskają różdżkę i usłyszała tylko dwa słowa. Avada. Kedavra. Zielony strumień
wystrzelił, a Hermiona wrzasnęła.
Snape trzymał dłonie na jej ramionach i
usiłował ją uspokoić.
- Uspokój się. Już koniec.
Nie umiała kontrolować swojego oddechu. Dusiła
się powietrzem, drogi oddechowy zwęziły się do krytycznego minimum.
- Hermiona! – krzyknął Snape, na co ona
wstrzymała oddech. Patrzyła na niego oczami pełnymi łez. Wyglądał trochę tak,
jakby nie wierzył, że to zadziała. – Opanuj się. To tylko wyobraźnia.
Usiadł na krześle obok niej, a Hermiona próbowała nabierać wolno
powietrza. Powoli zaczęła panować nad oddechem. Oparła głowę o zagłówek. Drżała
na samo wspomnienie jadowitego syku. Wróciły do niej wszystkie nocne koszmary i
już wiedziała, skąd się brały. Nigdy do końca nie pamiętała, co się w nich
działo. Teraz wiedziała. Zsunęła się z fotela i spostrzegła, że się profesor
się jej przypatruje. Zamknęła mocniej powieki, a z jej oczu popłynęła strużka
łez. Bez słowa odwróciła się i wyszła z gabinetu.
Wróciła dopiero tydzień później. Nie była
gotowa wcześniej powrócić do swojej podświadomości, po tym co zobaczyła ostatnio.
Nie sypiała, przerażona myślą, że znowu ujrzy te potworne obrazy. Zdała sobie
jednak sprawę, że musi z tym walczyć. Snape w tym jednym miał rację. Skoro mają
stawić czoła Voldemortowi, muszą umieć walczyć sami ze sobą. Zapukała, a kiedy
otworzył jej drzwi bez słowa weszła do gabinetu.
- Proszę, proszę. Myślałem, że stchórzyłaś do
reszty.
- Też tak myślałam. Niestety zdałam sobie
sprawę, że miał Pan rację.
- Wreszcie mówisz do rzeczy. Siadaj.
Usadowiła się na fotelu, a Snape poszedł po
odpowiednią fiolkę.
- Muszę przyznać, że nie sądziłem, że wrócisz.
Niewiele osób wraca.
- Gdy się już nad tym zastanowiłam, zdałam
sobie sprawę, że prędzej czy później… każdy powinien umieć przezwyciężać własne
słabości.
Wypiła eliksir i oddała Snape’owi fiolkę.
Mocno ścisnęła siedzenie fotela i czekała. Nagle pojawiła się znajoma mgła,
wyostrzyły się kształty i uformowała się dokładnie ta sama scenografia, co
ostatnim razem.
- Taka młoda… - usłyszała syk, lecz nagle
obraz poszarzał, a dźwięki ucichły. Hermiona zdezorientowana rozglądnęła się po
pomieszczeniu i pod oknem ujrzała Snape’a.
- Podejdź. – powiedział. Poruszyła nogą i ku
swojemu zdziwieniu okazało się, że nic nie krępuje jej ruchów, tak jak ostatnim
razem. – Dzisiaj zobaczysz sytuację z innej perspektywy.
Oglądnęła się przez ramię i zobaczyła siebie
samą stojącą naprzeciw klęczących rodziców, oraz Voldemorta krążącego wokół
niej jak sęp.
- A teraz powiedz mi. Czego się boisz? - spytał Snape.
- Śmierci rodziców.
- Nie.
Popatrzyła na niego zdziwiona.
- Nie tego się boisz.
- Boję się, że to ja będę musiała ich zabić.
- Nie.
Dotarł do niej przeciągły syk Voldemorta. „Nikt nie jest całkowicie dobry.”
- Boję się, że zabiję ich, bo… będę tego
chciała. – wyszeptała.
- A to znaczy, że…
- Jest we mnie także zło.
- Strach przed dwojaką duszą nie jest niczym
złym. Nikt nie jest całkowicie dobry, ale i nikt nie jest całkowicie zły. Świat
nie dzieli się na dobrych ludzi i Śmierciożerców. Każdy z nas ma w sobie
cząstkę zła, ale to nie znaczy, że musimy z niej korzystać.
- Co mam zrobić?
- Przekonaj samą siebie, że nie jesteś zła.
- Ale jak?
- Tak, jak przekonałabyś mnie.
Dziewczyna popatrzyła na niego, ale zrozumiała
o co mu chodzi. Odwróciła się i powoli podeszła do swojego czarno-białego
sobowtóra.
- Nie rób tego. Nie chcesz tego.
- Stać Cię na więcej.
- Jesteś taka jak ja. Jesteś dobra.
- No błagam Cię, nie czuję się przekonany.
- To moi rodzice. To twoi rodzice.
Jej sobowtór podniósł różdżkę.
- Nie! Nie rób tego!
Zielony płomień zakończył wizję, i Hermiona
otworzyła oczy.
- Doprawdy. Wzruszające.
- Niech mi Pan da spokój.
- Grzeczniej, Granger. Ja tu staram Ci się
pomóc.
- Jakoś nie widzę.
- Nie zrobię wszystkiego za Ciebie.
Przez kolejne dwa tygodnie Hermiona
przychodziła do Snape każdego popołudnia. Rezultatów nie było widać, co
doprowadzało dziewczynę na skraj załamania. Psychicznie była wykończona, ale
nie dawała tego po sobie poznać. Snape i tak wiedział więcej niż ktokolwiek. W
samotności miała ochotę się poddać, nie chciała dłużej oglądać śmierci swoich
rodziców, to za wiele ją kosztowało. Ale nie była tchórzem.
- Nie odwracaj wzroku. – Snape stanął tuż za
nią i złapał ją za ramiona. Miał silne dłonie. Chłodne. – Musisz zdać sobie
sprawę z konsekwencji, które Cię czekają, jeśli stchórzysz.
Kiedy zielony promień po raz kolejny
wystrzelił, Hermiona nie odwróciła wzroku. Tępo patrzyła na ciała padające na
dywan. Na oczy wpatrzone w sufit. Na swój paskudny, beznamiętny wyraz twarzy. I
na Voldemorta wykrzywiającego usta w grymasie. Snape rozluźnił uścisk, a
dziewczyna podeszła do rodziców. Uklęknęła przy nich, a po jej policzkach spłynęły gorące. Będzie to oglądać dopóki nie znajdzie sposobu, aby
uświadomić sobie, że nie może dać zwyciężyć złej stronie. Nagle mgła spowiła
wszystko wokół i znów byli w gabinecie Snape’a.
- Jeszcze raz. - powiedziała dziewczyna
ocierając policzek.
- Nie dzisiaj. Spójrz na siebie, jesteś
wycieńczona.
- Od kiedy to martwi się Pan moim zdrowiem?
- Ktoś musi, skoro Ty tego nie robisz.
Dziewczyna prychnęła. Owszem, była słaba, ale
kiedy w końcu upora się ze swoimi lękami, będzie miała czas na odpoczynek.
- Zawsze może mi Pan dać jakiś eliksir
wzmacniający.
- Kto jak kto, ale Ty,
Panno-Wszystko-Przecież-Wiem-Lepiej powinnaś wiedzieć, że to nie zastąpi snu i
odpoczynku.
Westchnęła, na co Snape tylko wzruszył
ramionami.
- Widzisz? Nawet nie masz siły odpyskować.
- Ostatni raz?
- Ale robisz potem tygodniową przerwę. –
powiedział kategorycznie. Podszedł do szafki i przyniósł dobrze znany trunek.
- Tygodniową?
- Nagle masz siłę na dyskusje?
- W porządku! – prychnęła biorąc od niego
buteleczkę. – Zachowuje się Pan gorzej niż moja matka.
- Twoja matka będzie martwa, o ile się nie
skupisz. - te słowa powstrzymały Hermionę od dalszej dyskusji. Snape
najwyraźniej zdał sobie sprawę, że trochę przegiął. Usiadł obok niej i położył
swoją dłoń na jej. – Wybacz, przesadziłem. – Wzięła naczynko z jego dłoni i
wlała sobie do ust. Nie patrząc na niego, przymknęła powieki i położyła się na
fotelu.
Kiedy otworzyła oczy znów była w salonie
rodziców. Znów stała obok samej siebie. „Skup się, skup!”. Podeszła do swojego
sobowtóra i stanęła z nim twarzą w twarz. Popatrzyła w swoje brązowe oczy.
- Nie możesz tego zrobić. Będziesz cierpieć,
bardziej niż sobie wyobrażasz. Nawet jeśli teraz wydaje Ci się to lepszym
rozwiązaniem, to później zobaczysz, że cierpienie nie będzie warte tego, co
dostaniesz. Myślisz, że Czarny Pan naprawdę przyjmie szlamę w swoje szeregi?
Zastanów się. To przeczy całej jego chorej ideologii! Nawet najpotężniejszego
czarodzieja na świecie nie uznałby za sojusznika, gdyby był mugolakiem!
Nagle brązowe tęczówki poruszyły się i utkwiły
w niej przenikliwe spojrzenie. Hermiona była przerażona. Widziała właśnie
siebie, w odbiciu swoich własnych oczu. Sekundy zamieniały się w minuty, minuty
wydawały się zmieniać w godziny, a ta chwila trwała dla dziewczyny wieczność.
- Wiem, że czujesz się rozdarta. Wiem jak to
jest. Ale… - dziewczyna zawahała się. – Nie możesz ich zabić. Zbyt mocno ich
kocham, aby ich stracić. Poza tym, świat nie dzieli się na dobrych ludzi i
Śmierciożerców. Wszyscy mamy w sobie odrobinę zła. Ale nie musimy jej
wykorzystywać.
Hermiona dotknęła jej serca. Zamknęła oczy i
pozwoliła łzom płynąć. Była bezsilna. Nie miała najmniejszego pojęcia jak
miałaby inaczej przekazać jej to, co czuła.
Nagle poczuła delikatną dłoń na swoim sercu.
Popatrzyła zdumiona na swoje odbicie i zobaczyła jedną, czarną łzę spływającą
po jej policzku. Nagle wszystko zniknęło. Stała na środku wielkiej, czarnej
pustki. Kilka sekund minęło, zanim znów pojawiła się na fotelu. Tym razem
jednak nieprzytomna.
- Cholera jasna, Granger! Ocknij się! – gniewne
krzyki Snape’a wyrwały ją w ciemności. A raczej jego ręce potrząsające nią z
ogromną siłą.
- Narobi mi Pan siniaków… - powiedziała cicho.
- Granger… - Snape najwyraźniej odetchnął z
ulgą.
- Profesorze... – popatrzyła na niego szeroko
otwartymi oczami. – Udało się.
Kiedy wieczorem Hermiona kładła się spać,
uśmiechnęła się. Ogromny kamień spadł jej z serca, czuła tę ulgę, która na nią
spłynęła w tamtej chwili, gdy ujrzała czarną łzę. Zamknęła oczy i odpłynęła w
spokojny, równomierny sen. Pierwszy raz od dawna, to nie Voldemort gościł w jej
sennych marzeniach. Obudziła się dopiero, kiedy promienie wysoko wiszącego
słońca połaskotały ją w policzek. Umyła się i ubrała, po czym zeszła na lunch.
Idąc do Wielkiej Sali wpadła na Snape’a, który właśnie wychodził.
- Profesorze.
- Granger.
- Dziękuję. – te słowa z jej ust zaskoczyły
go.
- Rozumiem, że dobrze dzisiaj spałaś.
- Pierwszy raz od bardzo dawna, a wszystko
dzięki Panu.
- Nie przesadzaj, Granger. Dobrze się spisałaś.
- Gdy nie Pan, w ogóle nie miałabym takiej
szansy. – niespodziewanie dziewczyna zbliżyła się i podnosząc się na palcach
pocałowała go w policzek. Tego się nie spodziewał. – Dziękuję. – wyszeptała, po
czym oddaliła się do Wielkiej Sali. Snape nadal zaskoczony wrócił do lochów.
Nie chciał tego roztrząsać, ale nie mógł przestać o tym myśleć. Dlaczego to
zrobiła? To zbyt duży gest, jak na podziękowania, nawet z jej strony. Zwłaszcza
z jej strony. Kolejna nieprzespana noc należała właśnie do niego.
Wojna zbliżała się nieuchronnie. Zakon
doniósł, że Wybraniec zniszczył już prawie wszystkie horkruksy. Uczniowie coraz
zacieklej podchodzili do przygotowań i treningów. Szkolenia Snape’a odnosiły
dużą popularność. Wieść o sukcesie Hermiony szybko rozeszła się po szkole i do
Snape’a napływało coraz więcej uczniów. Zaczynało powoli brakować eliksirów, a
Mistrz nie nadążał z ich tworzeniem sam. Zebrał grupę najzdolniejszych uczniów
i poprosił ich o pomoc, nawet Horacy włączył się w akcję. Dzięki temu,
Snape powoli zapełniał swoje zapasy.
Pewnego marcowego wieczora w Sali została już
tylko Hermiona, kończąca swoją część. Horacy nadzorował jej pracę, równocześnie
tworząc swój własny eliksir.
- Skończyłam. – powiedziała nagle. Snape
zamierzał już podejść do dziewczyny, jednak starszy profesor uprzedził go i
pokiwał głową z uznaniem.
- Doskonale, panno Granger. Doskonale.
- Granger. – odezwał się Snape lodowatym
głosem. – Chciałbym z Tobą porozmawiać. Na osobności. – Horacy najwyraźniej
zrozumiał aluzję, gdyż szybko ulotnił się z Sali.
- Jak twoje koszmary? – dziewczyna była
zdziwiona, bo profesor nigdy nie rozmawiał z nią na tematy prywatne.
- Nie pojawiły się od tamtego czasu. – Snape
tylko mruknął zadowolony i powrócił do swojej lektury. - Czy mogłabym jeszcze w
czymś Panu pomóc?
- Jest już późno, nie będę Cię zatrzymywał.
- Właściwie to nie mam nic lepszego do roboty.
- Skoro tak, to pomyślmy. Jeśli bardzo chcesz,
to możesz posprzątać.
Myślał, że zaprotestuje, odpysknie mu lub
oburzy, ale ku jego zdziwieniu dziewczyna zabrała się do sprzątania. Co
zdziwiło go bardziej, nie użyła do tego żadnego zaklęcia. Podniósł się i z
zaciekawieniem oparł o kolumnę. Dziewczyna krzątała się po Sali czyszcząc
kociołki, odstawiając ingrediencje na swoje miejsce, segregując przepisy. Nagle
ręką potrąciła kociołek stojący na stole. Potoczył się po blacie i nagle zawisł
kilka milimetrów nad posadzką. Snape stał nadal oparty o kolumnę, lecz trzymał
w ręku swoją różdżkę.
- Przepraszam.
- Dlaczego nie użyjesz do tego zaklęcia?
Oszczędzisz godzinę pracy.
- Jak już mówiłam, nie mam nic lepszego do
roboty.
- Nie... -
- Słucham?
- To nie to. Ty się ukrywasz.
- Nie bardzo wiem…
- Nie udawaj, Granger. Badałem Twój mózg
wzdłuż i wszerz, doskonale wiem co się dzieje.
- Proszę mnie zatem oświecić.
- Chowasz się tu przed Weasley’em, czyż nie?
Hermiona zaniemówiła. Skąd on..? Ah, no tak. W
końcu jest Mistrzem Legilimencji. Podczas badań mogła nawet nie poczuć, gdy
bezczelnie przetrzepywał jej podświadomość.
- Nie. – odwróciła wzrok do kociołka.
- Kłamiesz.
- Nawet jeśli, to co to Pana interesuje?
- Dziwi mnie, że akurat moim kosztem chcesz
uciec od Weasley’a. Z dwojga złego… - pokiwał znacząco głową.
- Nie ma Pan pojęcia, o czym Pan mówi.
- Skończy z tym „panem”. Czuje się wtedy jak
dziadek.
- Przepraszam…
- I przestań przepraszać! W ciągu kilku minut
słyszę to już drugi raz.
- Prze… - profesor posłał jej mordercze
spojrzenie.
- Możesz mówić do mnie po imieniu, ale radzę
Ci tego nie nadużywać.
- Czym
zasłużyłam sobie na taki przywilej?
Nie
odpowiedział. Dziewczyna zgarnęła kociołek ze stołu i odniosła go na półkę. Usłyszała
kroki, a następnie skrzypnięcie biurka, gdy Snape na nim usiadł.
- Więc
czemu się ukrywasz? – popatrzyła na niego.
- Czemu
Cię to tak interesuje?
- Nie
odpowiada się pytaniem na pytanie.
-
Dobrze, więc sprecyzuję to inaczej. To nie Twój interes.
- Jak
tam sobie chcesz. Ale za niedługo nie będzie już potrzeby dorabiania eliksirów,
a więc i twoja pomoc nie będzie mi potrzebna.
- Wtedy
znajdę sobie inne zajęcie.
- Oh,
doprawdy? Zaczniesz pomagać skrzatom w kuchni?
-
Chociażby.
-
Merlinie, musisz być bardzo zdesperowana.
- Za to
Ty jesteś strasznie uparty!
- Przynajmniej
staram Ci się pomóc. – syknął i odszedł w głąb Sali. Niepotrzebnie wdała się z
nim w dyskusję. Chociaż… poczuła ukłucie wyrzutów sumienia, bo dotarło do niej,
że może z jakichś tylko sobie wiadomych powodów, naprawdę chciał jej pomóc. A ona miała
dosyć tłumienia tego wszystkiego w sobie. Chciała móc komuś w końcu powiedzieć,
wyrzucić z siebie wszystko, co w niej siedziało.
- Masz
rację… Ukrywam się. Jak tchórz.
Snape
zmierzył ją badawczym spojrzeniem.
-
Dowiedziałam się, że on… chce mi się oświadczyć.
- No i? Nie
widzę jak na razie problemu.
- Ale
ja… nie wiem, czy ja tego chcę.
- To z
nim zerwij. Przecież nikt Cię nie zmusza, żeby z nim być.
- To
skomplikowane. Jego rodzice… wiem, że bardzo by tego chcieli.
- A
jesteś z nim dla jego rodziców czy dla siebie?
- Teraz
to już sama nie wiem. Ostatnio po prostu widzę, ile nas dzieli.
-
Weasley może nie jest wyjątkowo inteligentny… - zaczął, a dziewczyna posłała mu
wymowne spojrzenie. – Ale zapewniłby Ci bezpieczeństwo.
- A czy
to tak wiele, że chciałabym oprócz tego kochać mężczyznę, z którym jestem?
- Nie
bądź niemądra. Czasem nie można mieć wszystkiego, czego się chce.
- A skąd
możesz to wiedzieć? Czy Ty kiedykolwiek byłeś zakochany?
- Nie
bądź głupia.
- To nie
jest żadna odpowiedź.
- Miałem
wiele kobiet w swoim życiu.
- Nie o
to pytałam.
- Wiem,
że nie o to. Nie zamierzam z Tobą rozmawiać o swoim życiu uczuciowym.
- Bo
pewnie żadnego nie było.
-
Granger!
-
Unikanie tematu tylko potwierdza moją teorię.
- Nic o
mnie nie wiesz, więc nawet nie próbuj mnie oceniać. – powiedział lodowato.
Hermiona poczuła, że jest blisko granicy.
-
Wybacz. Ja po prostu…
-
Chciałaś mojej rady to ją dostaniesz. Jeśli go kochasz, to z nim zostań. Jeśli
nie, odejdź póki możesz.
Tej nocy
Hermiona została w lochach. Snape zaproponował, że transmutuje jej jeden ze
swoich foteli w jakiś wygodniejszy mebel, przystała więc na jego propozycję.
Nie chciała widzieć się z Ginny, a perspektywa noclegu w lochach była lepsza
niż samotna tułaczka po Hogwarcie. Jej przyjaciółka usilnie próbowała
dowiedzieć się, co dziewczyna odpowie jej bratu. Nie miała odwagi przyznać się,
że nie jest nawet pewna czy jeszcze kocha Rona. Przyjaźnili się od siedmiu lat,
byli ze sobą dopiero kilka miesięcy. Faza wzajemnego zauroczenia minęła, teraz
pozostało raczej przyzwyczajenie. Nie chciała, aby jej życie tak wyglądało. A
co gorsza, nie chciała, aby było ono definiowane już teraz. Była jeszcze za
młoda na takie plany. Poza tym zbliżała się wojna. Kto wie, co przyniesie.
Kiedy w
południe Snape wparował do Sali, Slughorn już krzątał się po Sali, pomagając
Belby’emu łamać gałązki Waleriany. Hermiona stała przy swoim stanowisku, z
niebywałym skupieniem siekając zioła, więc nawet nie zauważyła, że ją
obserwuje.
- Złap
nóż za czubek lewą ręką. Wtedy będziesz mogła kierować nożem swobodniej.
- Nie
słyszałam, że Pan wchodził.
-
Zauważyłem.
-
Dziękuję za wczoraj.
Snape
skinął jej głową. Dziewczyna nawet na niego nie patrzyła. Była zamyślona,
patrzyła tylko na swoje ręce, chociaż jej wzrok wydawał się pusty. Snape zabrał
się za sporządzanie Wywaru Leczniczego. Horacy wyjątkowo głośno chwalił
poczynania Marcusa, co natomiast niezwykle irytowało Snape’a. Czy on naprawdę
co minutę musi podkreślać jaki chłopak on jest „uzdolniony i podobny do wuja”? Nawet
w obliczu wojny nie przestał włazić uczniom w dupy. Kiedy więc po godzinie oznajmił,
że idzie na obiad, Snape odetchnął z ulgą. Podszedł do stanowiska Granger’ówny i
stwierdził beznamiętnie.
- Więc
zerwaliście tak?
-
Słucham? Skąd Pan…
- Znam
Cię od siedmiu lat, a dni, w których milczałaś dłużej niż pięć minut, mogę
policzyć na palcach jednej ręki. Wnioskując po tym i po temacie naszej
wczorajszej konwersacji, odpowiedź jest prosta. Poza tym miałaś mi mówić po
imieniu.
-
Wybacz, zapomniałam. Nadal nie rozumiem, czemu tak bardzo interesuje Cię moje
życie prywatne.
- Jestem
ciekawski z natury.
Dziewczyna
uśmiechnęła się.
- Kto by
pomyślał.
- Jak
zareagował Weasley?
- Tak
jak można się było spodziewać. Wściekł się… krzyczał. Dużo krzyczał.
-
Prędzej czy później mu przejdzie.
- Nazwał
mnie szlamą. – szepnęła.
- I tym
się tak przejęłaś? Jednym słowem z ust kogoś, kto bardziej ceni durny sport niż
własną dziewczynę? Tak nie zachowuje się Granger, którą znam. Sześć lat
znosiłaś obelgi Malfoy’a, pomyśleć, że jesteś już uodporniona na takie gadanie.
- Ale
zdanie Malfoy’a nie bardzo mnie obchodziło. Malfoy’a nie uważałam za
przyjaciela.
- Ktoś,
o kim myślisz, że „był” Twoim przyjacielem, tak naprawdę nigdy nie zasługiwał
na jego miano.
-
Dlatego Ty nie masz przyjaciół? – powiedziała ze łzami w oczach, czym wprawiła
go w osłupienie.
- Tak.
- Nie
spotkałeś w życiu nikogo, kto zasługiwałby na takie miano?
- Nie.
- Więc
nie masz pojęcia, co to znaczy stracić przyjaciela.
- To nie
znaczy, że nie wiem jak to jest kogoś stracić.
Dziewczyna
siąknęła nosem i popatrzyła na niego.
-
Straciłeś kogoś?
- Matkę.
-
Przepraszam, ja… nie wiedziałam.
- Skąd
mogłaś.
- Mogę
spytać co się stało?
- Spytać
możesz.
-
Severusie… - dziewczyna pierwszy raz wypowiedziała jego imię. Wymienili
spojrzenia, a Snape odczuł niechciany dreszcz. Tylko raz w życiu usłyszał tyle
czułości w połączeniu ze swoim imieniem.
- Mój
ojciec ją zabił. Ciągle się kłócili, ojciec często bił matkę, pewnego razu
sytuacja wymknęła się spod kontroli i.. dźgnął ją nożem.
Dziewczyna
stała oniemiała. Los jego matki był tragiczny, ale najbardziej przerażające
było to, w jaki sposób Snape wypowiedział te słowa. Beznamiętnym i pustym
głosem. Poczuła pewnego rodzaju współczucie dla profesora.
-
Przykro mi…
-
Niepotrzebnie.
- Jak
możesz tak mówić?
- Nie
żal mi tego skurwysyna.
- Co się
z nim stało?
-
Zabiłem go.
-
Słucham? – dziewczyna nie mogła uwierzyć w jego słowa.
- Kiedy
znalazłem matkę martwą, wiedziałem, że to on. Nie zginęła w sposób magiczny, a
tylko jeden mugol na świecie jej nienawidził. Więc.. odnalazłem go i zabiłem.
-
Swojego własnego ojca?
- To nie
był mój ojciec. Nigdy nim nie był. Nienawidził mnie i mojej matki. Dostał to,
na co zasłużył.
- Nie
umiem sobie nawet wyobrazić, przez jakie piekło musieliście przechodzić.
- Masz
rację, nie umiesz. Twoi rodzice są całkowicie normalni, kochają Cię i…
- Moi
rodzice? Oni nawet nie pamiętają, że mieli kiedykolwiek córkę..
-
Wymazałaś im pamięć? - spytał zdziwiony.
-
Musiałam. Żeby zapewnić im bezpieczeństwo.
- Brzmi
całkiem rozsądnie.
Stali w
niezręcznej ciszy.
- Pójdę
już. Zrobiłam się trochę głodna.
-
Odprowadzę Cię. Też zgłodniałem.
Wielka
Sala nadal była pełna uczniów, gdy do niej dotarli. Wielu z nich zaskoczył widok
wchodzących, zdziwione spojrzenia śledziły Snape’a odprowadzającego Hermionę do
stołu Gryffindoru i udającego się do stołu nauczycielskiego. Nie usiadła na
swoim zwyczajowym miejscu, przyłączyła się natomiast do bliźniaczek Patil na
drugim końcu stołu. Rozmawiając z nimi nie mogła powstrzymać się od zerknięcia
w stronę swoich przyjaciół. Ron i Ginny siedzieli naprzeciwko siebie w
milczeniu, a Luna wyjmowała właśnie Neville’owi z włosów jakieś niewidzialne
stworzenia. Nagle rudowłosa dziewczyna spojrzała na nią, ale w jej oczach nie
zobaczyła gniewu, czy złości. Musiała jednak odwrócić wzrok.
Dni
mijały, atmosfera w szkole stawała się coraz bardziej nerwowa. Koniec kwietnia
wzbudzał zarówno w uczniach, jak i w nauczycielach rosnący niepokój. Powietrze
stało się cięższe, jakby wisząca groźba napierała na otoczenie, a oddechy
wszystkich Śmierciożerców skierowane były w stronę Hogwartu. Jednak wydawać by
się mogło, że Snape’a i Hermiony to nie dotyczy. Ostatnie dwa tygodnie, po treningach,
zwykli siadywać w jego gabinecie i rozmawiać. Mieli wiele wspólnego
– poza utratą bliskich, mieli podobne zainteresowania oraz plany na przyszłość.
Oboje chcieli opuścić Hogwart, rozpocząć całkiem nowe życie po wojnie. To
zbliżyło ich do siebie. I chociaż oboje nie zdawali sobie z tego sprawy,
zaczęło się między nimi rodzić przywiązanie. Darzyli się wzajemnym szacunkiem,
odsłonili przed sobą swoje sekrety. Hermiona stała się wyrozumiała, zrozumiała
dlaczego Snape był, jaki był - zimny i oschły. On z kolei zrozumiał dzięki
dziewczynie, że może i w nim jest dobro. Lód, który dotychczas spowijał jego
serce, topniał pod słowami Hermiony. Powoli uczył się słuchać, uczył się na
nowo ufać.
Właśnie
podczas jednego z takich wieczorów Snape, ku zdziwieniu dziewczyny, złapał ją
za rękę i popatrzył w oczy. Był wstawiony, lecz nie na tyle, aby nie zdawać
sobie sprawy z własnych słów.
-
Hermiona, posłuchaj. Gdy Voldemort uderzy… musisz się ukryć.
- Co? Nie
ma mowy! Nie będę siedzieć bezczynnie, gdy inni będą narażać swoje życia!
- Tylko
w ten sposób będę mógł Cię chronić.
- Nie
potrzebuję ochrony, Severusie. Czy nie po to szkoliłeś mnie przez ten cały
czas? Jestem dużą dziewczynką i poradzę sobie sama.
- Ale ja
nie. Gdyby coś Ci się stało, nie zniósłbym tego.
- Co… Co
Ty mówisz?
- Za
bardzo mi na Tobie zależy, żebym mógł Cię stracić.
-
Severusie…
Dotknął
jej policzka otwartą dłonią i oparł swoje czoło o czoło dziewczyny.
- Jestem
egoistą, Hermiono. Nie mogę Cię stracić, bo…
- Nie… -
dziewczyna puściła jego rękę gwałtownie.
Spojrzała
na niego przerażona i czym prędzej wstała i wybiegła. Nie dopuszczała do siebie
myśli, że On mógł zakochać się w Niej. Jest od niej wiele starszy, ba, mógłby
być jej ojcem! Owszem, czuła się w jego towarzystwie dużo swobodniej niż przy
młodym Weasley’u. Ich rozmowy były naprawdę stymulujące dla umysłu dziewczyny,
przy nim mogła być sobą, nie musiała ukrywać swojej inteligencji, mogła wyrażać
swoje poglądy w zwyczajny sposób bez obawy, że jej rozmówca nie zrozumie jej
słów. A tak właśnie było z Ronem. Chłopaka i Mistrza Eliksirów dzieliły lata
świetlne. Przy profesorze rudzielec wydawał się niedorozwiniętym umysłowo
sześciolatkiem. Ale… Hermiona bała się Snape’a. Bała się jego drugiej strony,
strony Śmierciożercy. Wiele razy widziała ciemność spowijającą jego oczy, gdy
się denerwował. To tej ciemności bała się najbardziej. Przy niej wydawał się
opanowany, spokojny, nawet zabawny, ale obawiała się, że to tylko maska. Te
myśli towarzyszyły jej całą resztę wieczoru. Położyła się do łóżka i odpłynęła
w niespokojny sen.
Hermiona rozbroiła Lunę, która tylko cicho pisnęła. Trener znów zaczął ją besztać, że powinna zacząć się bronić, powinna uwierzyć w swoje możliwości, ale Hermiona znała Lunę zbyt dobrze, żeby wiedzieć, że to się nie stanie. Była dobra i delikatna, w walce z bezwzględnym Śmierciożercą nie będzie miała żadnych szans. Kiedy po raz kolejny ustawiły się naprzeciw siebie i podniosły różdżki, Hermiona wpadła na pewien pomysł. Kiedy ujrzała promień, odczekała ćwierć sekundy i wypowiedziała zaklęcie. Jej różdżka wyleciała w powietrze, a Luna zaczęła piszczeć z radości. Trener podszedł do niej i pogratulował. Iskierki w jej oczach zaczęły wesoło tańczyć. Uczniowie zbiegli się, aby uściskać dziewczynę, kilkoro z nich krzyczało „Dobra robota!”, a Hermiona tylko uśmiechnęła się i wycofała z tłumu. Wyszła na błonia - mróz ustąpił już miejsca ciepłemu powiewowi wiatru, który przyjemnie otulał jej ciało. Zeszła na łąkę i usiadła pod drzewem, opierając głowę o korę.
Nawet
nie wiedziała, kiedy zamknęła oczy i usnęła. Z objęć Morfeusza wyrwał ją krzyk
Ginny, dobiegający ze szczytu wzgórza.
-
Hermiona! Hermiona, Harry wrócił!
Dziewczyna
czym prędzej pobiegła za rudowłosą dziewczyną. Wbiegły do gabinetu
Dumbledore’a, gdzie zgromadzili się już pozostali członkowie Zakonu Feniksa.
Hermiona od razu zlokalizowała wzrokiem swojego przyjaciela i podeszła do
niego, zarzucając mu ręce na szyję.
- Harry.
– szepnęła z ulgą.
- Cześć.
Puściła
chłopaka i pozwoliła Ginny nacieszyć się ukochanym. W tym czasie Dumbledore
przemówił do zgromadzonych.
-
Sytuacja wygląda następująco. Harry zlokalizował i zniszczył większość
horkruksów. Pozostał jedynie puchar Helgi Hufflepuff oraz, jak udało nam się
ustalić, diadem Roweny Ravenclaw. Oba te przedmioty mamy na szczęście w swoim
posiadaniu. Najniebezpieczniejszym do zniszczenia będzie niestety sam wąż
Czarnego Pana, Nagini. – po tych słowach zgromadzeni wciągnęli powietrze.
-
Nagini? – spytał Kingsley.
-
Owszem. Ktoś z nas będzie musiał zwabić węża, aby ktoś inny mógł go zabić.
- A co z
pucharem i diademem? – spytała Hermiona.
- Do
zniszczenia tych dwóch przedmiotów wyznaczymy po dwie osoby. Puchar –
Dumbledore wyciągnął rękę do Harry’ego, a ten podał mu złote naczynko. – oddaję
w ręce pana Weasley’a.
- Którego?
– odezwali się chórem Fred i George.
-
Żadnego z Was, panowie. – podał puchar Ronowi. – pomożesz mu, Remusie. – Lupin
skinął głową.
-
Natomiast diadem… diadem najpierw trzeba zlokalizować, wyznaczę więc do tego
trzy osoby. Pan Potter i panna Granger. – przyjaciele skinęli głowami. –
Severusie, zaopiekujesz się nimi.
Wzrok
Hermiony powędrował w najmroczniejsze miejsce w gabinecie. Snape stał, oparty o
ścianę i patrzył za okno. Nie odwrócił głowy w ich stronę, jedynie kiwnął
głową.
- Cała
reszta zajmie się rzucaniem zaklęć obronnych i przygotowaniami do wojny.
Podzielicie się na cztery grupy i rozstawicie według planu. Nauczyciele,
podzielcie uczniów. Największa grupa stanie przed Hogwartem, na dziedzińcu.
Cztery mniejsze rozstawią się po kolei w holu, przy oknie na pierwszym piętrze,
i po dwóch stronach wejścia na most. Nie spieszcie się, pozwólcie wszystkim
dojść do siebie, niech każdy zaopatrzy się w eliksiry, broń oraz niech każdy
dopilnuje, że ma swoją różdżkę. Mamy jeszcze czas. O zmierzchu, musicie być na
stanowiskach, gotowi. Czy są pytania? – cisza jaka panowała w pomieszczeniu
sama odpowiedziała na to pytanie. - Dobrze. – Dumbledore klasnął w dłonie. -
Poczęstujcie się wszyscy landrynkami. To będzie długi, ciężki dzień.
- Dobrze
Cię widzieć, Harry. – powiedziała Hermiona, gdy razem z przyjacielem przemierzali
korytarz.
- Ciebie
też. Jak się czujesz?
- Ja, w
porządku. Ostro trenowaliśmy, gdy Cię nie było.
-
Słyszałem, Ron mi opowiadał. Swoją drogą, przykro mi, że Wam nie wyszło.
Hermiona
tylko mruknęła w odpowiedzi. Snape wlókł się za nimi, znużony ich konwersacją.
Postanowił w końcu się wtrącić, mieli przecież zadanie do wykonania.
-
Przepraszam, że przerywam tę niezwykle porywającą rozmowę. Mamy horkruksa do
znalezienia.
- Jakieś
pomysły, gdzie go znajdziemy? – rzuciła Hermiona do towarzyszy.
-
Pomyślmy. – Harry zatrzymał się. – Diadem należał do Roweny, prawda?
- Tak, ale
zaginął.
-
Zaginął?
- Wiele
lat temu. Nikt z żyjących go nie widział. Ponoć posiadał niesamowitą moc
magiczną i obdarzał mądrością każdego, kto go założył. Ale Harry, to tylko
legendy. Mity. Tak jak mówię, nikt z żyjących go nigdy nie widział.
- Nikt z
żyjących. – powiedział Snape.
- Rowena.
– szepnęła Hermiona i uśmiechnęła do niego. – Popiersie… Luna kiedyś opowiadała
mi o popiersiu Roweny w ich pokoju wspólnym. To wszystko musi się jakoś razem
wiązać. Diadem, Rowena…
-
Hermiona. – powiedział nagle Harry. – Kto jest duchem wieży Ravenclaw?
- Szara
Dama.
Harry
nagle doznał olśnienia.
- Ona musi coś wiedzieć!
Puścił się biegiem w kierunku schodów na szczyt wieży
Ravenclaw, a Hermiona i Snape dotrzymywali mu kroku. Przepychali się przez
tabun uczniów, od których czuć było zdenerwowanie i narastającą panikę.
Kotłowali się, jedni płakali, inni wspierali się nawzajem. Wszyscy mieli cień mroku
w swoich oczach. Wszyscy obawiali się zachodu. Dotarli na korytarz, lecz nie
podeszli do portretu, jak przypuszczała Hermiona, lecz skręcili w ciemny
korytarz. Było tam wyjątkowo cicho. Hermiona i Snape podążali za Harrym, mrużąc
oczy w półmroku, jaki tam panował. Nagle przed nimi wyłoniła się perłowobiała
postać, a Hermiona pisnęła i zakryła dłonią usta. Drugą ręką odruchowo chwyciła
dłoń Snape’a.
- Szara
Dama.
Duch
odwrócił się do nich, lecz milczał.
-
Hermiono, może Ty.. – szepnął Harry.
- Nie,
Harry. Ciebie posłucha.
- Szara
Damo. – powiedział głośniej. – Muszę z Tobą porozmawiać. Co wiesz… o diademie
Roweny Ravencaw? – mina jej zrzedła, a mięśnie napięły.
- Ponoć
przynosił niespotykaną mądrość…
- Czy
wiesz, gdzie on się teraz znajduje?
- … lecz
ta mądrość przepadła.
- Co się
stało z diademem?
- Nie
mogę Ci pomóc.
-
Proszę! To pilne! Muszę wiedzieć gdzie znajduje się diadem!
- Nie Ty
jeden marzysz o mądrości, jaką daje. Przez pokolenia…
- Nie
chcę go nosić, ja... chcę go zniszczyć.
Na usta
Szarej Damy wypełzł chłodny grymas, a Hermiona poczuła
ukłucie strachu. Nie podobał jej się wyraz twarzy ducha. Snape chyba wyczuł to,
gdyż mocniej ścisnął jej dłoń, która ciągle tkwiła w jego uścisku.
- Chcesz
zniszczyć? Diadem mojej matki?
- Twojej
matki? – spytali chórem.
- Rowena
Ravenclaw… była moją matką.
-
Helena… - wyszeptała Hermiona z niedowierzaniem.
- Skoro
jesteś jej córką, to musisz wiedzieć co się z nim stało! – wyparował Harry.
Helena
długo milczała. Widać, że walczyła ze sobą. W końcu zdecydowała się opowiedzieć
im historię życia swojego, swojej matki, o diademie, który stanął między nimi
jak jabłko niezgody i podzielił kobiety na zawsze doprowadzając do śmierci trzy
osoby.
-
Severusie… - szepnęła dziewczyna. – Słońce zaraz zajdzie.
Miała rację. Słońce
nieubłaganie chyliło się ku horyzontowi. Snape podszedł do Harry’ego i
delikatnie dał mu do zrozumienia, że kończy im się czas.
-
Heleno. Gdzie znajduje się diadem?
- Tam,
gdzie wszystko jest ukryte.
Hermiona
miała ochotę pacnąć się w czoło. Gdzież indziej można ukryć najcenniejszy
przedmiot, jak nie w miejscu, gdzie prawie niemożliwym jest, aby ktoś go
znalazł!
- Harry…
Pokój Życzeń!
-
Dziękuje Heleno! Dziękuje! – krzyczał Harry przez ramię, biegnąc za Snape’em i
Hermioną na siódme piętro. Dostali się do środka i stanęli pośrodku wielkich wież, wybudowanych z setek, tysięcy najróżniejszych przedmiotów. Rozdzielili
się i szukali. Minuty mijały, ręce trzęsły im się coraz bardziej, lecz żadnego
diademu nie udało im się znaleźć. Nagle Hermiona usłyszała kroki, odwróciła się
i zamarła. Patrzyła prosto w zimne oczy Dracona Malfoy’a.
-
Severusie…
Różdżka
Dracona boleśnie wbijała się w jej szyję, a uścisk jego dłoni na jej ramieniu
zaciskał się z każdą chwilą.
- Draco,
puść ją.
- Albo
co? Co mi zrobisz? Jesteś teraz dobry, spieszysz na ratunek szlamom i zdrajcom
krwi? Może ożenisz się z jedną z nich i spłodzisz z nią szlamowate dzieci!?
Zielony
płomień wystrzelił z różdżki Snape i ugodził stojącego obok Crabbe’a.
-
Powiedziałem, puść ją.
Stali, w
milczeniu mierząc się wzrokiem. Goyle podniósł różdżkę, jednak w starciu z
Mistrzem, nie miał szans. Mężczyzna szybko wytrącił mu różdżkę z ręki.
-
Uciekaj, albo Ty też oberwiesz.
Chłopak
natychmiast skorzystał z okazji i dał nogę. Malfoy stał, oszołomiony zdradą
przyjaciół.
-
Zamierzasz odpuścić Draco, czy chcesz skończyć jak Twój przyjaciel?
- Nie
zabijesz mnie. A ja nie odpuszczę. Ta szlama nie ma prawa żyć.
- Nie
nazywaj… jej… szlamą… w mojej obecności. – wycedził Snape i zamachnął się
różdżką. W jednej chwili Hermiona leżała pod jego stopami, a Draco, pozbawiony
różdżki lewitował kilka metrów nad ziemią. Snape odstawił go na najwyższej
stercie rupieci i pomógł podnieść się dziewczynie. Wymienili szybkie spojrzenie
i usłyszał ciche „dziękuję”. Uśmiechnął się do niej, co odwzajemniła i
zarzuciła mu ręce na szyję. Stali wtuleni w siebie, aż oddech dziewczyny wrócił
do normy i minął pierwszy szok.
-
Diadem. – powiedział Harry, najwyraźniej mocno zdziwiony i zażenowany tą
sytuacją. Podszedł do stolika niedaleko nich i wyciągnął na wierzch niewielkie,
matowe pudełeczko. Odchylone wieko ukazało srebrny diadem z niebieskimi
kamieniami, lśniącymi w blasku pokoju.
- Jak go
zniszczymy? – spytał Harry. – Nie mamy Miecza.
Nagle za
ich plecami rozległ się szelest i kiedy odwrócili się zobaczyli Goyle’a
mierzącego w nich różdżką. Najwyraźniej nie jest tak głupi, na jakiego wygląda.
Nagle z różdżki wystrzelił płomień. Prawdziwy, ognisty płomień. Szalał po Pokoju Życzeń i trawił wszystko, co znalazł na swej drodze.
Snape złapał dłoń Hermiony i puścił się biegiem w stronę drzwi wyjściowych.
Harry biegł za nimi, próbując zniwelować zaklęcie, lecz na próżno.
- Diadem!
– krzyknęła Hermiona, nie zatrzymując się. – Harry, wyrzuć go! To Szatańska
Pożoga, zniszczy go!
Wypadli
z pokoju i nim drzwi zdążyły zatrzasnąć się za nimi zobaczyli diadem, leżący na
ziemi, spowijany przez języki ognia i zmieniający się w czarny pył.
Ani
Draco, ani Goyle nie wydostali się na czas z pomieszczenia.
- Udało
się! – szepnęła Hermiona i popatrzyła z uśmiechem na Snape’a. Mężczyzna patrzył
pustym wzrokiem na znikające drzwi. Hermiona domyśliła się, że chodziło o
Draco. W końcu przez wiele lat, traktował go jak syna. Dotknęła jego dłoni i
uśmiechnęła się do niego.
-
Chodźmy. – powiedział Snape i podniósł się.
Ruszyli
w stronę gabinetu Dumbledore’a. Korytarze były już puste. Cisza była ich jedyną
towarzyszką wędrówki. Cisza, tak nieznośna, że aż podejrzana. Stanęli w holu i
nasłuchiwali. Nagle usłyszeli huk. Pobiegli na dziedziniec i wtedy ujrzeli
źródło. Ogromna bariera, otoczona wokół szkoły atakowana była właśnie milionami
pojedynczych, białych światełek, zlewających się w jedną wielką falę
uderzeniową. Wszyscy z przerażeniem patrzyli na barierę, która, na szczęście,
wytrzymała atak. Jednak ze strony wzgórza napływało coraz więcej świateł,
bariera zdawała się płonąć pod nimi, aż w końcu z nieba zaczęły sypać się
płatki nadpalonej materii. Wszyscy wstrzymali oddechy i nagle usłyszeli potężny
krzyk Śmierciożerców, ruszających na nich z całą siłą. Snape pociągnął Hermionę
z powrotem do szkoły. Zatrzasnął wrota i złapał dziewczyną za ramiona.
- Co
robisz!? Trzeba im pomóc!
- Jeśli
zginiemy, chcę żebyś wiedziała, że.. Cię kocham. Nie sądziłem, że uda mi się
ponownie komuś zaufać, a co dopiero pokochać, ale… - „Ponownie?” – pojawiłaś się w moim życiu i… odmieniłaś je. Dzięki
Tobie uwierzyłem, że nie każdy jest całkiem zły lub dobry. – zbliżył się do
niej i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. – Dziękuję.
-
Severusie… - powiedziała dziewczyna i mocno wtuliła się w jego klatkę
piersiową. Stali tak, sami, na środku holu, ignorując dźwięki bitwy dochodzące
z zewnątrz. Teraz byli tylko oni, przez krótki moment, szczęśliwi. Nagle
mężczyzna odsunął się i ucałował dziewczynę w czoło. Bez słowa teleportował
się, zostawiając Hermionę samą. Wybiegła na dziedziniec i dołączyła do
McGonagall na stopniach.
Biwl, zieleń, żółć, pomarańcz, czerwień. Ogień, woda, pył, kurz, śmierć. Ludzie, kamienne olbrzymy, pająki. Mury
dziedzińca leżące na ziemi, ciała pod nimi, na ziemi. Wszędzie ciała. Dwoiły
się i troiły. Światła błyskały ze wszystkich stron, nie sposób było rozróżnić
czy to wróg, czy swój. Profesor McGonagall wydała rozkaz kilku uczniom i
Hermiona razem z nimi udała się z powrotem do szkoły. Biegli korytarzami w
kierunku Sali transmutacyjnej, kiedy nagle, jak spod ziemi wyrosło przed nimi
dwóch zamaskowanych Śmierciożerców.
- Petrificus Totalus!
Hermiona
nie zatrzymując się powaliła jednego z nich, a zaraz obok niego padł drugi,
ugodzony przez jednego z jej towarzyszy. Nagle usłyszała gdzieś w oddali krzyki
i pobiegła w tamtą stronę.
-
Idźcie! – krzyknęła do pozostałych. – Dacie sobie radę!
Wypadła
za róg korytarza i zobaczyła zamaskowanego Śmierciożercę zbliżającego się do
bezbronnej, skulonej na ziemi Luny. Już miała rzucać zaklęcie, gdy nagle coś ją
powstrzymało. „On nie zawahałby się zabić bezbronnej dziewczyny. Obezwładnił
ją, aby móc się nad nią znęcać.”
- Avada Kedavra!
Zielony
promień ugodził go prosto w plecy i mężczyzna runął jak długi. Pomogła podnieść
się Lunie i razem uciekły na dziedziniec.
Wojna
szalała od kilku godzin. Nic nie zapowiadało jakichkolwiek zmian. Snape zabił
kilkudziesięciu Śmierciożerców, obezwładnił drugie tyle, ale jego cel nadal
pozostawał nieuchwytny. Wciąż pamiętał słodki smak ust dziewczyny, kiedy
przedzierał się przez pole bitwy w poszukiwaniu tej jednej, konkretnej osoby.
Kiedy zostawił dziewczynę samą, wtedy w holu, natychmiast teleportował się do
gabinetu Dumbledore’a.
- Już
czas. – powiedział tylko dyrektor.
-
Upewnij się, że ona przeżyje.
Dyrektor
skinął głową, a Snape powrócił na pole walki. Miał tylko jedno zadanie. Tylko
jeden cel. Chronić ją. Zobowiązał się do wykonania ważnego zadania, aby ona
mogła przeżyć.
Odnalazł
Neville’a i skinął mu porozumiewawczo głową.
Teleportował
się nieopodal Bijącej Wierzby. Podszedł do niej wolnym krokiem, a kiedy był
wystarczająco blisko, zobaczył czuprynę Neville’a wyłaniającą się zza wielkich
korzeni. Wciągnął głęboko powietrze, wiedział, że później może już nie mieć
szansy. W tle widniał zamek rozświetlany mieniącymi się kolorami. Pomyślał
ostatni raz o dziewczynie. Zamknął oczy.
-
Voldemort. – powiedział Snape. Jak na zawołanie zmaterializowała się przed nim
blada postać.
-
Severusie. Mój drogi, Severusie.
- Nie
jestem Twój. Nigdy nie byłem.
-
Czyżby, Severusie?
-
Owszem. Zawsze byłem po stronie Dumbledore’a.
- Czy to
czyni Cię dobrą osobą, Severusie?
- Nie.
Tak samo jak stanie po twojej stronie, nie czyni ze mnie złej osoby.
Nagle
zza szaty Voldemorta wyłonił się ogromny, zielony wąż. Snape spojrzał na niego tylko
ukradkiem.
-
Powiedz mi, Severusie, co Cię do mnie sprowadza?
- Chcę,
abyś zaprzestał tego szaleństwa.
Hermiona
coraz bardziej niepokoiła się. Ręce trzęsły się jej bardziej z godziny na
godzinę. Odkąd Snape zostawił ją na środku holu minęło kilka godzin, a ona
straciła go z zasięgu wzroku bezpowrotnie. Nie chciała się martwić. Wiedziała,
że nic mu się nie stanie. Ale chciała chociaż przez chwilę go zobaczyć. Kiedy
kolejna godzina upłynęła nie wytrzymała i złapała profesor McGonagall.
- Pani
profesor! Czy widziała Pani Severusa?
-
Severusa? – odpowiedziała odpychając zaklęcie i paraliżując Śmierciożercę.
- Tak,
Severusa Snape’a.
McGonagall
popatrzyła na jej brudną twarz i pod kurzem, krwią i licznymi ranami zobaczyła
coś jeszcze. Coś, czego się nie spodziewała.
-
Hermiono…
-
Proszę! Gdzie on jest?
- On…
Jest z Voldemortem.
Śmiech
Voldemorta rozdarł powietrze wokół nich niczym miliony cienkich noży, wbijał
się w każdą wolną powierzchnię, ciął skórę Snape’a, niemal czuł krew, płynącą z
ran.
-
Szaleństwa, powiadasz? A więc szaleństwem nazywasz troskę?
- W
Twoim działaniu nie ma żadnej troski.
- W moim
działaniu jest TYLKO troska! Czy naprawdę Dumbledore namącił Ci w głowie aż
tak, że sądzisz, że czarodzieje czystej krwi mogą mieszać się z mugolami? Moje
działanie pragnie jedynie zapobiec zabrudzeniu naszej pięknej rasy.
- Rasy?
Czarodziejów nazywasz rasą?! A jak nazwiesz mugoli? To, że nie urodzili się z
magicznymi mocami, wcale nie znaczy, że są od nas gorsi! Czasem zdarza się, że
są dzięki temu lepsi. Sam dobrze wiesz.
- Chcesz
mi powiedzieć, że Twój ojciec był lepszy?
- To
wyjątek.
-
Dlatego właśnie zabiłeś ojca, Severusie?
-
Zabiłem ojca, bo był zwykłą kanalią! Jeden człowiek nie świadczy źle o nich
wszystkich.
- Masz
rację, Severusie. Nie świadczy. Ale zasiewa wątpliwość.
-
Wszystko co zasiane, da się jeszcze wyplenić. Póki nie kiełkuje. Czasem wystarczy
odrobina starań, wiesz, Tom?
Czarne
oczy napotkały czerwone oczy i wpatrywały się w nie z zaciętą determinacją. Grał
na czas. Musiał sprowokować go tak, żeby stracił nad sobą kontrolę.
- Swoją
drogą, to bardzo interesujące, że tak dbasz o czystość krwi, jednocześnie sam
nie będąc… czysty. – po wyrazie twarzy zobaczył, że uderzył w czuły punkt
Voldemorta. – Boli Cię to, prawda? Komu wyjawiłeś tą tajemnicę, Tom? Twoje
pieski wiedzą, za kogo walczą?
- Ah, Severusie.
Zawsze Cię lubiłem. Przykro mi to mówić, ale tu kończy się nasza pogawędka.
Nagini.
Głośny
oddech przecinał wilgotne powietrze niczym ostry nóż. Iglaste gałęzie cięły
delikatną skórę dziewczyny, na której teraz widniały krople potu. Suche gałęzie
i zwiędłe liście szeleściły pod stopami niczym łamane ludzkie kości. Napór
powietrza wycisnął łzy z jej oczu, ale musiała biec. Nie mogła się zatrzymać.
Jedyny mężczyzna jakiego pokochała właśnie stał w obliczu śmierci tylko po to,
aby ją chronić. Nie mogła się zatrzymać! Granicę lasu rozświetlało blade
światło księżyca. Bijąca Wierzba mignęła w oddali. Po trzech nieudanych próbach
teleportacji rzuciła się w wyścig z czasem. Wierzyła z całych sił, że uda jej
się dobiec na czas. Wypadła na polanę i krzyknęła imię ukochanego. Niestety.
Bez odpowiedzi.
Severus
Snape leżał na trawie spowity taflą swojej własnej, ciemnoczerwonej krwi. Odcięta
głowa węża szamotała się nieopodal, a Neville stał nieruchomo z mieczem w ręku
nad ciałem profesora. Hermiona podbiegła co sił i upadła przy mężczyźnie.
Oddychał.
-
Severus! Odezwij się! Błagam, odezwij się! – nerwowo uciskała jego ranę na
szyi, jednak krew prześlizgiwała się przez jej palce.
- Hermiona…
- ten szept nie należał do niego. Neville ukląkł przy nauczycielu i patrzył na
niego ze łzami w oczach. – Tak mi przykro…
- Nie! –
krzyknęła. – NIE! – upadła na jego klatkę piersiową i szarpała jego zakrwawioną
szatę. – Błagam!
-
Hermiona… - ten szept…
-
Severus…
Popatrzyła
w czarne oczy ukochanego i dotknęła jego twarzy.
- Patrz
na mnie! Wszystko będzie w porządku! Zaraz sprowadzimy pomoc!
- Nie…
- Co?
Złapał
jej dłoń i przyłożył do swojego serca.
- Kocham…
Cię…
Dziewczyna
pochyliła się nad ciałem mężczyzny i złożyła na jego ustach wilgotny od łez
pocałunek. Słabe usta odwzajemniły go.
- A ja
Ciebie. – wyszeptała dziewczyna prosto w jego usta, wciąż szlochając. Zobaczyła uśmiech, a po
chwili poczuła na wargach ostatni oddech mężczyzny. Ostatni oddech Severusa
Snape’a.
Jest na
świecie taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami. Nie można go
nikomu wytłumaczyć. Nie mogąc przybrać żadnego kształtu, osiada ciasno na
dnie serca jak śnieg podczas bezwietrznej nocy.
Kocham
OdpowiedzUsuńCie
Ale
Nienawidze
Dlaczegomitorobisz
Placze pa
Uwielbiam to <3 Czytając na końcu w moim umyśle było coś w stylu: Bum i Severus wyskakuje z jakiś krzaków cały i zdrowy :)
OdpowiedzUsuńCo poradzę? Na końcu rozryczałam się jak głupia. Po części spowodowane jest to zapewne tym, że słucham piosenki jak dla mnie pięknej, a głos tak przepełniony uczuciami ----> Carl Espen - Silent Storm. Mama wchodzi do pokoju i pyta się:
- Dlaczego płaczesz?
- Severus...
- Co Severus?
- Umarł
- To wszystko wyjaśnia - powiedziała. :)
Jedyn osoba która rozumie mnie w tym zakichanym mieście.
Taka smutna notka na same święta... jak Pani mogła?
OdpowiedzUsuńEch, muszę przyznać, że pięknie piszesz.
Hm, tylko wydaje mi się, że Założycielka nazywała się Helga Hufflepuff, nie Helena. Może się mylę, nie wiem.
Wesołych Świąt wszystkim!
Weny, czasu i pomysłu
Pozdrawiam gorąco
bullek
To jest... smutne, ale świetnie napisane... ale smutne x)
OdpowiedzUsuńA przy tym zdaniu jakoś tak padłam ze śmiechu xD "Nawet o obliczu wojny nie przestał włazić uczniom w dupy."
To bardzo smutna miniaturka. Miałam takie dwie "fazy" czytania tego tekstu, wiesz? Pierwszą część tekstu pochłonęłam bez szemrania, wszystko mi grało, cały pomysł też był super zrealizowany - te szkolenia, przygotowanie się do wojny, symulacje walk - jak najbardziej tak, cała idea też była super przedstawiona! I to, że wszystko się tak powoli rodziło między Severusem i Hermioną, a jednocześnie zostawiłaś najważniejsze cechy ich charakteru i tak wspaniale rozwinęłaś postać Hermiony - bardzo mi się to podobało!
OdpowiedzUsuńAle tekst coraz trudniej mi było "przełknąć" od momentu, kiedy Severus wyznał Hermionie, że mu na niej zależy. Może zbyt dużo skrótowości, której skądinąd wymaga miniaturka, brakowało mi rozwijania się jeszcze bardziej ich relacji w fazie "przyjaźń". Ale wiem, to miniaturka i nie mogłaś tego "dotknąć" tak mocno i tak szeroko...
Tekst mi się podobał - ładnie napisany, masz dobry styl, bardzo płynny i przyjemny, do tego ciekawie przedstawiasz bohaterów, nie naginając kanonu w kwestii ich charakterów.
Życzę weny, a w wolnej chwili zapraszam do siebie na naznaczeniprzepowiednia.blogspot.com :)
Powaliłaś mnie, naprawdę. Bardzo wciągająca miniaturka i niemniej udana! Super opisane wydarzenia, akcja nie była za szybko ani za sucho opisana ;)
OdpowiedzUsuńZ serdecznymi życzeniami na Nowy Rok, Know-it-all :D
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńJak mogłaś tak uśmiercić Severusa :c To jest strasznie złe zakończenie.
OdpowiedzUsuńMiniaturka jako tako w sobie była bardzo ciekawa. Nie nudziłam się, akcja rozwijała się w dobrym tempie. No i czego chcieć więcej? Masz taki styl, że aż miło się czyta. Trzymaj tak dalej!
Pozdrawiam.
Jak mogłaś tak uśmiercić Severusa :c To jest strasznie złe zakończenie.
OdpowiedzUsuńMiniaturka jako tako w sobie była bardzo ciekawa. Nie nudziłam się, akcja rozwijała się w dobrym tempie. No i czego chcieć więcej? Masz taki styl, że aż miło się czyta. Trzymaj tak dalej!
Pozdrawiam.
ZAPRASZAM NA 25 ROZDZIAL www.hg-ss-all-i-need.blogspot.com ... Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńKocham to!
OdpowiedzUsuńWow...nie wiem co napisać.
OdpowiedzUsuńPiękne, smutne, niesamowite. A ostatnie trzy linijki...
Są na świecie uczucia za które warto zginąć.
AliceMT
Jedno z lepszych krótkich opowiadań jakie czytałam!
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie i ciekawie napisane i tak emocjonalnie!
Ta końcówka plus piosenka "Pogrzeb wisza"... Nie mogę przestać ryczeć.
Jak najwięcej takich tekstów życzę!! :*
Czytam i czytam, zastanawiam się o co tu chodzi. Ron miał nie żyć, Ginny miała być u Lorda a tu naglę BUM wszystko się zmienia. Miałam ochotę zapytać się w komentarzu o co chodzi, ale dopiero po przeczytaniu jednego z komentarzy uświadomiłam sobie, że była to miniaturka i to cholernie dobra.
OdpowiedzUsuńWięc, jeśli chodzi o tekst, to sam pomysł jest dobry, często spotykany "Przez rok Hermiona i Severus zbliżają się do siebie, nadchodzi bitwa, któreś umiera (zazwyczaj Snape)". No ale wykonanie jest świetne, dosłownie cud, miód i orzeszki. :)
Jedyna moja uwaga to, że Snape (moim zdaniem i zdaniem wielu Snaperek) nie powinien tak łatwo mówić "Kocham", bo przecież to tylko słowa, a Snape jest takim człowiekiem, że nie wystarczyło by mu tylko powiedzenie. Gdybyś darowała sobie te słowa, albo zamieniła je na np "Zależy mi na tobie/Zrobiłbym wszystko, aby cię chronić" było by lepiej, tak myślę. Bo te słowa "jestem egoistą" są supersnejpowskie, ale kocham...
No w każdym razie, bardzo mi się podobało i będę szukać więcej Twoich dzieł(blog prowadziłaś jakieś 1,5 roku temu i pewnie już tu nie zaglądasz, więc prosić o miniaturki nie będę) ;)
Pozdrawiam,
Dominika
(i idę czytać dalej)
złamałaś mi serce
OdpowiedzUsuńpotrzebowałam tego dziś
dzięki