Hermiona opuściła gabinet Severusa Snape‘a chcąc iść za jego radą, choć w tej to była jedyna pozytywna rzecz jaką potrafiła o nim myśleć. Miała naprawdę parszywy dzień, a teraz on naśmiewał się z niej i proponował coś... Pokręciła energicznie głową zła na siebie, że w ogóle zgodziła się przyjść. Biorąc kąpiel i kładąc się do łóżka wyklinała siebie, Severusa Snape'a i cały świat, który dzisiaj zdawał się działać na jej niekorzyść.
Nie umiała jednak oprzeć się wrażeniu, że on naprawdę nie żartował. Aleksiej Rodovic był człowiekiem tak szanowanym, że na samo wspomnienie o nim czuła uścisk w sercu. Merlinie, gdybym mogła się u niego uczyć... Hermiona leżała wpatrując się w sufit swojej sypialni i trzęsła się z nerwów. Ta decyzja była trudniejsza, niż przypuszczała. Nawet modyfikacja pamięci rodziców z perspektywy czasu nie rodziła w niej tyle emocji. Wtedy wiedziała, że cel, który chce osiągnąć jest wart ceny, jaką poniesie. A teraz? Zasnęła z czarnymi myślami, ważąc szalę za i przeciw udawania ukochanej Severusa Snape'a.
On jednak był niemal pewien, że kobieta zgodzi się przystać na jego propozycję. Siedząc wciąż w swoim fotelu i pocierając brwi szczupłymi, szorstkimi palcami zastanawiał się, ile czasu minie, zanim Granger zrozumie wartość propozycji, jaką jej złożył. Sam niewiele myślał, teraz besztając się za działanie pod wpływem emocji i złości, jaką wywołała Minerwa. Jednak im dłużej myślał, im dłużej analizował — tym bardziej był przekonany, że poradziłby sobie z żoną-Granger. Nie chciała nawet słuchać tego, co miał jej do powiedzenia, ale nie uważał tego, za coś straconego. Był niemal pewien, że kobieta podjęła już decyzję tylko próbowała przekonać samą siebie, że jest inaczej.
Jesień dwa tysiące trzeciego roku była najpiękniejszą, jaką w ostatnich latach widziała Szkocja. Słoneczne dni i ciepłe powietrze długo dawały uczniom możliwość korzystania z dziedzińca i wychodzenia na zewnątrz, a rozgrywki Quidditcha odbywały się aż do późnych godzin popołudniowych, wypełniając okolicę donośnymi okrzykami. Liście zabarwiły się na wszystkie odcienie czerwieni, a lekki wiatr zdmuchiwał je z koron drzew, odsypując trawę rosnącą dookoła zamku.
Hermiona wpatrywała się w szczyt górskiego pasma, rozpościerającego się na horyzoncie. Zmuszała się do myślenia o nauczaniu przez większość swojego czasu, nie chcąc dać po sobie poznać, że cokolwiek miało miejsce pomiędzy nią, a Severusem Snape’em. Najpierw myślała, że ta sytuacja się jej przyśniła. Wzrok profesora Snape'a na śniadaniu pierwszego dnia jednak uświadomił jej, że to nie był koszmar. Zamknęła oczy i owinęła się szczelniej szatą, która nie dawała jej jednak upragnionego ciepła. Biła się z myślami, wciąż przekonując się, że ta propozycja nie jest taką najgorszą opcją. Z drugiej jednak strony profesor Snape ją przerażał. Nie tak jak kiedyś — teraz wiedziała dużo więcej o jego przeszłości i o jego osobie. Harry wyjawił im wszystko, co zobaczył w jego wspomnieniach, zachowując dla siebie tylko jedną, ponoć nieistotną informację o swojej matce. Ta niewiedza powodowała, że Hermiona nie miała możliwości spojrzeć na Severusa Snape'a jak na człowieka, który ma uczucia. Inne niż nienawiść, pogardę i kpinę.
Jednak gdzieś głęboko dziewczyna zawsze czuła więcej. Nie była romantyczna, nie była marzycielką. Patrzyła na świat surowo, krytycznie i powściągliwie. Widziała, ale nie dostrzegała. Kiedy Ron wybrał Lavender nie była zazdrosna. Nie czuła złości ani smutku. Była zdezorientowana. Nie umiała znaleźć powodu, dla którego blondynka była od niej lepsza. Nie widziała jej kobiecości, uczucia i oddania dla Weasleya — był tylko ograniczony umysł, małe zdolności i proste słownictwo.
Przypomniała sobie, jak Harry powiedział jej kiedyś, że jej spojrzenie na świat jest spaczone. Wszystko analizowała i kalkulowała, nie zastanawiała się, że pewne rzeczy po prostu nie mają logicznego wyjaśnienia. Wyjaśnił jej wtedy, że Ron potrzebował miłości, również tej fizycznej. Manifestowanej choć najkrótszym przytuleniem lub dotknięciem ręki. Lubiła siebie, ale w tamtej chwili pomyślała, że być może przyjaciel ma rację — a ona nie wie, jak być człowiekiem.
Minerwa McGonagall obserwowała jej drobną postać stojącą na dziedzińcu, kiedy sowa zapukała dziobem w okno. Podeszła do zwierzęcia i pogłaskała czubek główki, zerkając na list, który przyniosła.
— Fantastycznie — jęknęła.
Rada Nadzorcza przypominała o organizowanym w bieżącym roku balu Bożonarodzeniowym i prosiła o dostarczenie szczegółów dotyczących tego wydarzenia. Pod koniec ubiegłego roku szkolnego stwierdzili, iż w związku z tym, że od wojny minęło pięć lat to jest to dobry moment, aby odnowić tradycję, która przyprawi uczniom nieco magicznej atmosfery. Dyrektor rozumiała intencje, choć na samą myśl o spotkaniu z rodzicami najbardziej wpływowych uczniów Hogwartu skrzywiła się.
W pewnej chwili ktoś zapukał do gabinetu Minerwy. Wysoka szatynka wsunęła się niepewnie przez drzwi i skinęła głową.
— Witaj, Rose. Co masz dziś dla mnie? — spytała łagodnie dyrektor i zaprosiła uczennicę bliżej.
— Raporty prefektów i rozpiskę meczów na ten rok, pani dyrektor. Ułożyłam je tak jak pani prosiła, starałam się dostosować do planu zajęć, ale niestety będziemy zmuszeni przesunąć nasz mecz ze Ślizgonami.
Dziewczyna mówiła rzeczowo, a jej miły głos wypełnił pokój. Minerwa kiwała głową, kiedy Prefekt Naczelna siódmej klasy Gryffindoru — Rosaline Hurt — wskazywała kolejne punkty na kawałku pergaminu.
— Dobrze, Rose, zobaczymy czy pogoda dopisze i przesuniemy mecz na styczeń. Co z listą uczniów pozostających na święta w szkole?
Dziewczyna sięgnęła do kieszeni szaty i po chwili wyciągnęła szczupłą rękę z listą w stronę dyrektorki.
— Właściwie jest pełna. Mamy zaledwie dziewiątkę wyjeżdżającą do domu w tym roku, wliczając profesor Clark.
— Sprawdzę, Rose, dziękuję — przerwała jej Minerwa, odbierając z jej rąk pergamin. Zapatrzyła się na niego nieco zamyślona, po czym podniosła spojrzenie na Rose. — Mam do ciebie pytanie, panno Hurt. — Wskazała gryfonce krzesło, a dziewczyna grzecznie podziękowała i usiadła, poprawiając rozwalający się kucyk. Minerwa bardzo cieszyła się z jej pracy, dziewczyna potrafiła wydobywać informację z ludzi w dość szybki i konsekwentny sposób, dzięki czemu raporty szybko trafiały z powrotem na jej biurko. — Powiedz mi, jak zachowuje się profesor Snape?
Rose zmarszczyła brwi, a jej jasno-niebieskie, głęboko osadzone oczy, spojrzały na starszą czarownicę pytająco.
— Nie rozumiem, pani profesor — odparła nieco zdezorientowana, marszcząc gęste brwi.
— Czy nadal jest... sobą?
W głowie Minerwy to pytanie brzmiało o wiele poważniej.
— Jeśli ma pani na myśli jego lekcje... — zaczęła niepewnie gryfonka, spuszczając wzrok.
— Tak, Rose, chodzi mi o sposób w jaki odnosi się do uczniów. O prowadzenie lekcji, o punkty, które odejmuje, o szlabany, które rozdaje.
Dziewczyna przez chwilę myślała nad odpowiedzią. Była uprzejmą, dobrze wychowaną dziewczyną, ale Minerwa wiedziała po własnych lekcjach, że nie boi się wyrażać własnych opinii. W sposób niezwykle subtelny i uprzejmy, ale jednak bezpośredni.
— Jest nieco... spokojniejszy? — Rose wydawała się zakłopotana używając takiego określenia w stosunku do nielubianego nauczyciela. — Mniej zwraca uwagę na uczniów. Ostatnio na obronie... Florence niechcący stłukła cały stojak słoików, które stały pod oknem, a profesor tylko warknął na nią, żeby uważała.
— Nie ukarał jej szlabanem? — spytała Minerwa nieco zaskoczona odpowiedzią uczennicy.
— Nie do końca — wyjaśniła Rose. — Kazał jej to ręcznie posprzątać i powiedział, że jeśli nie dokończy notatek z lekcji dostanie trzydniowy szlaban.
Dyrektorka skinęła głową i podziękowała uczennicy, która skinęła głową uprzejmie, wyszła z gabinetu i pognała na trening. Minerwa usiadła w swoim fotelu i uśmiechnęła się pod nosem, zadowolona, że udało jej się jednak zadziałać na Severusa. Nie podejrzewała nawet spisku, jaki mężczyzna uknuł za jej plecami. Szczerze nie chciała, aby zaprzepaścił swoją wiedzę i osiągnięte sukcesy, a przecież nauczanie obrony było od początku jego marzeniem. Westchnęła, zaczynając przeglądać papiery od panny Hurt i oddaliła myśli o przyjacielu na drugi plan.
Hermiona tymczasem wróciła do gabinetu i złapała kartkę papieru. Obiecała Harry'emu, że będzie pisać co jakiś czas i od trzech lat dotrzymywała obietnicy. Co jakiś czas, który wypadał raz na kilka tygodni, kreśliła kilka zdań, zwięźle opisując co u niej. Teraz wpatrzyła się w pergamin i miała w głowie kompletną pustkę.
Drogi Harry, zaczęła i przesunęła rękę w dół, nie wiedząc co dalej. Otrzymałam propozycję pracy z najsławniejszym magomedykiem w Europie, mam okazję nauczyć się od niego rzeczy, o których nawet nie śniłam, ale jest mały szkopuł — w zamian muszę udawać dziewczynę Snape'a.
Kobieta zaśmiała się histerycznie, odsuwając pergamin i opierając dłonie na biurku. Cholerny Snape. Mieszał jej w głowie, mimo iż od kilku dni z nim nie rozmawiała. Obserwowała jego postać, kiedy siedział w Wielkiej Sali i śledziła wzrokiem, kiedy mijał ją na korytarzu. Jednak kiedy on zerkał na nią, spuszczała wzrok. Wstydziła się sama przed sobą, że rozważała jego propozycję za możliwą.
Zapadła się w fotel, jeżdżąc zimnym palcami po wargach. Zeszłej nocy miała koszmarnie niemiły sen o profesorze, który stał pod łukiem weselnym, ubrany w skrojony na miarę garnitur. W swojej wizji była panną młodą, na którą czekał, ale kiedy tylko stanęła naprzeciw niego, on pochylił się i szepnął:
— Minus dziesięć punktów dla Gryffindoru.
Zaśmiała się, przypominając sobie swoje przerażenie po przebudzeniu. Zlana potem pobiegła pod prysznic i puściła na twarz zimną wodę, otrzeźwiając się natychmiast. Zamieniła koszmary o wojnie na koszmary o Snape'ie. Teraz... Teraz z kolei siedziała i nie mogła przestać o nim myśleć.
Małżeństwo z nim, nawet udawane, mogło być czymś ciekawym. Intrygującym. Nowym. Oderwaniem od nudnej, choć naprawdę fantastycznej pracy. Już kilka dni temu rozważając za i przeciw wyobraziła sobie, jakby to miało wyglądać. Wątpiła, by Snape chciał posunąć się aż do samego ślubu. Prędzej podejrzewała zaloty i udawanie pary, w co miałaby uwierzyć wyłącznie Minerwa. Jak przekonująca miałaby być, nawet nie chciała myśleć. Wyobrażenie sobie jej całującej profesora Snape'a było co najmniej... dziwne.
Nie mogła również zrozumieć decyzji Snape'a. Co popchnęło go do tej propozycji? Mógł, jak zawsze to robił, zbesztać Minerwę i naubliżać jej, a zamiast tego wybrał zemstę. Prywatna wendeta na gryfonach? Dwie pieczenie na jednym ogniu, pomyślała. Zemści się na McGonagall i upokorzy mnie. To miało sens. Jednak... czemu akurat w taki sposób?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz