Następnego ranka słońce wyłoniło się zza chmur dosłownie na chwilę, dając zebranym na dziedzińcu uczniom nadzieję, że wolną sobotę w Hogsmeade spędzą przyjemnie. Pogoda jednak zaczynała się psuć, a gwiazda najwyraźniej miała swoje plany co do pogody. Schowała się za gęstymi, bezkształtnymi chmurami i co jakiś czas lekko prześwitywała, dając dosłownie chwilę na nacieszenie się jej ciepłem.
Argus Filch z cichymi pomrukami sprawdzał kolejne zgody od uczniów, a kiedy ostatni uczeń oddał pozwolenie, przekazał zwitek papierów profesor McGonagall, która rozpoczęła wygłaszanie zasad panujących podczas wyjścia. Hermiona, ubrana w swój granatowy płaszczyk spostrzegła, że przy drzwiach do Wielkiej Sali stoi samotna postać, zerkając na nich nieco wycofanym, smutnym wzrokiem.
— Niedobrze, niedobrze, niedobrze — usłyszała nagle obok siebie i spojrzała na profesor Trelawney, która grzebała w swojej wielkiej torbie. Koraliki pobrzękiwały irytująco za każdym razem, kiedy odchylała kieszonki i zanurzała długie ręce w jej wnętrzu, szukając czegoś namiętnie.
— Wszystko w porządku? — spytała Hermiona, ale kobieta przerwała jej, zanim zdążyła do końca wypowiedzieć zdanie.
— Nie, nie, nie. Bardzo nie w porządku — mruknęła, nie odrywając wzroku od torebki.
— Zgubiła coś pani?
— Nieszczęście! — krzyknęła, zwracając na siebie uwagę nieco rozbawionych uczniów. Spojrzała się w niebo tak przerażająco pustym wzrokiem, że ciało młodej gryfonki przeszył dreszcz. — Och Wenus, wybacz mi. No gdzie on jest, gdzie on jest? — ciągnęła pod nosem, z jeszcze większą desperacją mnąc torebkę i szukając czegoś w jej środku. Hermiona miała ochotę zapytać co takiego zgubiła profesor Trelawney, ale coś podpowiadało jej, że nie chce wiedzieć. Z pewnością była to kolejna błahostka, jakiś bibelot, bez którego stara wieszczka nie mogła ruszyć się z zamku.
— Pani profesor, może pani pom...
— Szz! — Dłoń kobiety spoczęła gwałtownie na czole Hermiony, która była zbyt zaskoczona, aby zareagować. Stała wpatrzona w jej zamglone oczy i zastygła z otwartymi ustami. Dziedziniec wypełniła wyczekująca cisza. Każdy chciał wiedzieć, co stara wariatka ma tym razem do powiedzenia. — Nic nie mów!
— Sybillo — odezwała się Minerwa, podchodząc do kobiet nerwowym krokiem. — O co znów chodzi?
— Medalion, Minerwo — wyszeptała, a każde następne słowo wypowiedziała o oktawę głośniej — zniknął, przepadł, wyparował! Nie, nie mogę, Wenus zabrania.
— Jaki znów medalion? — spytała podirytowana Minerwa, a Hermiona jęknęła, czując zaciskające się na jej głowie szpakowate palce Sybilli.
— Talizman, Minerwo, ochronny talizman!
— Uspokój, się, moja droga — powiedziała do kobiety Anabella, która stała niedaleko. Podeszła i uśmiechnęła się uspokajająco, unosząc brwi. — Pomogę ci go poszukać.
Dłoń Sybilli rozluźniła się, a Hermiona w jednej chwili odskoczyła jak oparzona, patrząc na profesorkę z niechęcią. Profesor McGonagall rzuciła młodej kobiecie wymowne spojrzenie, aby zebrała uczniów i tak zrobiła, nie zamierzając spędzać kolejnej minuty w towarzystwie nawiedzonej wiedźmy.
— Zapraszam, wychodzimy! — krzyknęła do zgromadzonych i wskazała dziurę w murze, przez którą przedostali się na ścieżkę. Odczekała, aż ostatnia uczennica zniknie z dziedzińca i spojrzała na profesor McGonagall pytająco.
— Idźcie, zaraz do was dołączymy — odparła zniecierpliwiona. Hermiona zgodnie z poleceniem ruszyła ścieżką w stronę bramy, uśmiechając się krzywo do profesora Flitwicka, który już tam na nich czekał.
— Gdzie Minerwa? — spytał, widząc jedynie Hermionę, profesora Snape'a i Slughorna oraz dołączającą do nich właśnie Aurorę Sinistrę.
— Trelawney znów zaczęła wymyślać — burknęła czarnoskóra nauczycielka. Jej usta układały się w bardzo nieprzyjemny, krzywy grymas, jak zawsze, kiedy o czymś mówiła. Hermiona pamiętała, że jako uczennica nigdy nie widziała, aby profesor Sinistra się uśmiechnęła, ani jeden raz. Wracając jako nauczycielka również tego nie zauważyła. Ku swojemu zaskoczeniu stwierdziła jedynie, że jest o wiele milsza niż się wydawała, choć i tak pozostawała bardzo zdystansowaną, małomówną kobietą.
— Merlinie, zobaczyła znów coś w gwiazdach? — spytał rozbawiony Horacy. Miał na sobie ulubioną kamizelkę i długi płaszcz w kolorze zgniłej oliwki.
— Biorąc pod uwagę godzinę to byłoby ciężko — mruknął Snape, kiwając na powitanie Hermionie i Aurorze.
— Zgubiła jakiś swój talizman, a narobiła rabanu, jakby ktoś umarł — odparła profesor Sinistra i ruszyła w stronę bramy, widząc jak grupka uczniów zaczyna hałasować. — Co tu się dzieje? Grimble, Flint, wytłumaczcie się!
— Przeklęta wiedźma — mruknęła pod nosem Hermiona, czując wciąż drażniący ucisk na głowie. Paznokcie Trelawney dość mocno wbiły się w jej skórę, zostawiając nieprzyjemne uczucie i zapewne kilka małych śladów. Roztarła czoło i naciągnęła na siebie mocniej płaszcz, stawiając kołnierz tak, aby okrył ją przed chłodem.
— Ruszajmy zatem. — Profesor Flitwick wzniósł różdżkę i jednym, płynnym ruchem otworzył bramę, a uczniowie zaczęli żwawo maszerować w stronę Hogsmeade. — Hermiono, dobrze się czujesz?
Gryfonka spojrzała na niego pytająco i zmarszczyła brwi.
— Tak, profesorze, dlaczego pan pyta?
— Masz krew na czole — mruknął Snape idący obok niej wolnym jak dla siebie krokiem i przyjrzał się jej głowie. — Coś ty zrobiła? Zahaczyłaś głową o umywalkę?
— Zabawne — mruknęła Granger. — A pan jak w ogóle mieści się w drzwiach?
Snape uniósł brew, widząc, że humor młodej nauczycielki uległ drastycznemu pogorszeniu. Zaciekawiło go to; domyślał się, że Sybilla miała na to wpływ, ale postanowił nie drążyć póki co tematu. Hermiona zatrzymała się, wyciągając różdżkę z kieszeni płaszcza i skierowała jej koniec na miejsce, skąd wypływała krew. Severus widząc, jak niepewnie druga ręka kobiety szuka dokładnie rany podszedł do niej i odsunął jej dłoń. Szybkim machnięciem pozbył się krwi i zasklepił dziurę, jednak nie poruszył się, bacznie obserwując z góry Hermionę. Ona jedynie mruknęła podziękowania pod nosem, nie do końca zadowolona, że Snape jej pomógł. Rozumiała jednak, że jej samodzielność została odstawiona na bok, kiedy w grę wchodził ich sojusz. Zirytował ją ten fakt, więc szybkim krokiem ruszyła za ścieżką.
— Wstałaś lewą nogą, czy wychodzi z ciebie prawdziwa natura? — rzucił mężczyzna dość szybko skracając dystans między nimi. Hermiona posłała mu tylko ponure spojrzenie. — Baby.
— Skoro tak pana drażnię, to po co pan ze mną rozmawia? — sarknęła dość nieprzyjemnie, widząc jego spojrzenie, które nagle spoważniało. Severus zbliżył się do niej, ledwie słyszalnie mówiąc:
— Ponieważ mamy misję, Granger, i radzę ci o tym pamiętać.
Przymknęła oczy, jęcząc w duchu. Nie miała dziś na to ochoty. Merlin jeden wiedział jak bardzo profesor Trelawney wytrąciła ją z równowagi swoim zachowaniem, mimo że tak naprawdę nie było to coś poważnego. Ale rozdrażnienie jakie ta kobieta zawsze powodowała u młodej Granger spotęgowane było wyjątkowo źle przespaną nocą i koszmarami, które co jakiś czas nawiedzały jej sny.
— Mam do załatwienia jeszcze kilka spraw. Spotkamy się tu za godzinę — mruknął Snape i odchodząc, musnął dłonią jej plecy. Poczuła dreszcz dokładnie w tym samym miejscu i dziwne mrowienie w opuszkach palców. Kręcąc głową udała się do sklepu po nowe pióro i atrament. Ekspedientka zapakowała jej zakupy, polecając dodatkowo samoczyszczący się pergamin, ale widząc nieobecny wzrok Hermiony odpuściła i zainkasowała opłatę. Z małą paczuszką w dłoni dziewczyna opuściła budynek i dostrzegła Minerwę w towarzystwie profesor Clark, które szły właśnie w kierunku Trzech Mioteł. Idealnie, pomyślała i uśmiechnęła się lekko pod nosem. Chociaż to im przyszło bez większego trudu.
Spojrzała na nadgarstek, gdzie umieszczony miała skromny zegarek i jęknęła, orientując się że nie minął nawet kwadrans. Skierowała się do cukierni i rozmarzonym wzrokiem zaczęła oglądać wystawę. Na paterkach leżało pełno słodkich, pudrowanych wypieków, na widok których kobieta poczuła ścisk w żołądku i ślinkę, cieknącą z jej ust.
Nagle poczuła czyjąś dłoń na ramieniu i odwróciła się zaskoczona.
— Harry! — pisnęła uradowana i rzuciła się przyjacielowi na szyję, a czarnowłosy chłopak zaśmiał się pod nosem. Ginny, stojąca za nim z uśmiechem od ucha do ucha, przebierała nogami w miejscu. — Co wy tu robicie?
— Odwiedzamy cię, jak widać. Ciężko się z tobą umówić, więc pomyśleliśmy... że zrobimy ci małą niespodziankę.
Kiedy chłopak puścił Hermionę, na jej szyję rzuciła się młodsza koleżanka. Jej szczupłe ramiona zacisnęły się jak macki, na chwilę pozbawiając szatynkę tchu.
— Och, Hermiona, tak się za tobą stęskniłam — jęknęła najmłodsza latorośl Weasleyów.
— Ginny, udusisz mnie! — pisnęła Hermiona i uśmiechnęła się do przyjaciół, wyswobodziwszy się z uścisku. — Merlinie, tak dobrze was widzieć.
— Ciebie też. Schudłaś — stwierdziła oskarżycielsko Ginewra, a Harry zmarszczył brwi.
— Ona ma rację. Jadasz coś w ogóle?
— Nie przesadzajcie! — żachnęła się Hermiona. — Jem regularnie, przekaż Molly, że nic mi się nie dzieje. Po prostu mam dużo... spraw na głowie...
— Skoro tak twierdzisz — mruknął niepocieszony Potter, ale po chwili znów się uśmiechnął.
— A co u was? Harry, jak... Jak sprawa Draco?
Chłopak przetarł nerwowo czoło, czochrając włosy na wszystkie strony.
— Powoli.
— Ja wiedziałam, że z Malfoya jest taki uparty dupek, ale żeby wciąż w kółko nawijać o tym samym... — mruknęła Ginny, zerkając na Pottera ukradkiem. Według Hermiony dziewczyna zaskakująco szybko pogodziła się z jego wyborem i porzuciła wielką miłość, którą żywiła do Wybrańca.
— Monotematyczny to on zawsze był — dodała starsza gryfonka. — Słuchajcie, może usiądziemy? Nie mam za wiele czasu, bo... — Zawahała się, próbując na szybko wymyślić wymówkę. Przecież nie powiem im, że mam randkę ze Snape'em, pomyślała spanikowana. — McGonagall urządziła małe zebranie za niecałą godzinę.
— To super! — odparł chłopak. — Chętnie z nią pogadam, ciekawe co u niej słychać.
Hermiona przełknęła ślinę, czując, że jej dłonie zaczęły się pocić. Błagała w myślach, aby przyjaciele nic nie zauważyli. W głowie próbowała ułożyć jakiś pospieszny plan, żeby przedstawienie się nie posypało.
— Niestety, Harry. Tylko kadra jest zaproszona. Ale możemy... odwiedzić je teraz — dodała z uśmiechem, czując spadający z serca ogromny kamień, kiedy uradowani Harry i Ginny przystali na jej pomysł.
— Pamiętaj, że w południe jesteśmy umówieni u Pratneya — mruknęła dziewczyna, kiedy szli w stronę baru. Hermiona zmarszczyła brwi i spytała:
— U tego prawnika?
— Obiecał pomóc w sprawie Draco — wyjaśnił Potter z nieco nietęgą miną. — Chcemy przygotować tę apelację, o której ci pisałem w liście.
— Pamiętam, Harry. Ale do apelacji zwykle musisz dołączyć dowody, a skoro sam Malfoy zablokował dostęp do swoich wspomnień... Masz jakiś inny pomysł, skąd je zdobyć?
Hermiona była sceptycznie nastawiona do pomysłu Harry'ego. Draco sam był gotów wymierzyć sobie sprawiedliwość i zostały mu jeszcze trzy lata, zanim wyszedłby na wolność. Dziewczyna bała się, że Harry'emu nie uda się go wydostać wiele wcześniej. Jednak widząc jego stanowczy wzrok nie miała serca podcinać mu skrzydeł.
— Nie chcę na razie zapeszać — odparł. — Sądzę, że dopiero po wizycie u Pratneya dowiem się, na ile mogę sobie pozwolić.
— Nie chcemy też zdobyć dowodów, które miałyby okazać się prawnie nieprzydatne — dodała Ginny. Hermiona skinęła głową i nagle w jej umyśle zapaliła się lampka. Zerknęła ukradkiem na zegar, wiszący pod jedną z centralnych latarni na małym placyku Hogsmeade i zaczęła nerwowo przygryzać wargę. W pół do dwunastej. Miała pół godziny, żeby pozbyć się przyjaciół, czego bardzo nie chciała robić. Oczami wyobraźni jednak widziała kłótnię ze Snape'em, jeśli zmarnuje taką okazję, jaka się nadarzyła.
Weszli do Trzech Mioteł, a barman od razu uśmiechnął się krzywo do Pottera. Jego przyjaciółki spojrzały po sobie porozumiewawczo, kiedy ludzie zerkali w ich stronę i śledzili ruchy sławnego Wybrańca.
— Merlinie... Zawsze to samo — mruknął znudzony chłopak, któremu naprawdę już zaczynała ciążyć niechciana sława. Od czasu bitwy ludzie, którzy do tej pory znali jedynie jego nazwisko, zaczęli również kojarzyć jego twarz i Harry nie był w stanie wyjść na ulice, żeby nie zostać rozpoznanym. Trzy lata temu było gorzej, pomyślała Hermiona. Teraz przynajmniej nie przytulają się do niego na ulicy.
— Co podać, panie Potter? — spytała Madame Rosmerta, która znalazła się w tej chwili przy barze i uśmiechnęła się zalotnie, najwyraźniej zapominając ile ma lat.
— Trzy kremowe piwa? — odparł Harry, zerkając na dziewczyny, ale Hermiona dodała:
— Dla mnie wodę goździkową. Pamiętaj, że jestem w pracy.
Uśmiechnęła się słabo i po raz kolejny zerknęła na zegarek. Dwadzieścia pięć minut. Pub rozbrzmiewał przyciszonymi rozmowami czarodziejów, którzy w weekend odwiedzali go dla rozluźnienia po całym tygodniu pracy. W kątach siedzieli co starsi uczniowie pijąc piwo kremowe, a na środku, przy jednym z obdartych stolików, siedziały trzy czarownice. Profesor McGonagall przywołała całą trójkę ręką i uśmiechnęła się, widząc swojego ulubionego ucznia.
— Panie Potter, a co pana tu sprowadza?
— Odwiedzam Hermionę, pani profesor — odparł chłopak, kłaniając się pozostałym dwóm profesorkom. Anabella skinęła mu głową, za to profesor Trelawney nawet nie podniosła głowy znad swojej sherry. Rozbawiło to Hermionę do tego stopnia, że musiała zakryć usta dłonią.
— Dobrze, dobrze. Przyda jej się odrobinę towarzystwa.
Nagle pannę Granger ogarnęła panika. Jeśli Harry i Ginny przysiądą się do stolika i zaczną rozmawiać z profesor McGonagall, jej plan spali na panewce. Nie będzie mogła spotkać się ze Snape'em, a McGonagall ujawni jej kłamstwo. Biorąc pod uwagę jak realistycznie ma to wypaść, nie porzuciłaby długo niewidzianych przyjaciół dla profesora. Spojrzała na zegarek i niespodziewanie wpadła na genialny plan.
Przypominając sobie o słowach Ginny na temat wizyty w Londynie, przeprosiła ich na moment, korzystając z okazji, że barman wystawił na bar ich trunki.
— Idę po piwa, znajdźcie jakiś stolik — mruknęła.
— Pomóc ci? — spytała Ginny, ale starsza gryfonka pokręciła dziarsko głową i odeszła pod bar. Upewniając się, że pozostali jej nie widzą wyciągnęła z płaszczyka różdżkę i delikatnie nią machnęła, starając się jak najdelikatniej przesunąć w przód wskazówki zegara. Czuła się podle, tak oszukując przyjaciół, ale Aleksiej Rodovic był dla niej ważniejszy. Nawet od Harry'ego. Obiecała sobie, że spotka się z nim przy najbliższej możliwej okazji.
Serce biło jej jak szalone. Nigdy nie robiła nic złośliwego, ani nawet nic niekulturalnego. Poza celowym łamaniem regulaminu w piątej klasie i niezliczonymi wypadkami, które sprowadzały na Złotą Trójcę szlabany. Przymknęła oczy, czując, że to dopiero pierwszy dzień, a ją już przerasta sojusz ze Snape'em.
Wróciła jednak do przyjaciół, trzymając w rękach trzy kubki i uśmiechnęła się zachęcająco.
— Miłego dnia, pani profesor — pożegnał się Harry, a Ginny uśmiechnęła się do kobiety przyjaźnie.
— Do widzenia, Potter. Och, Ginewro — odezwała się, a serce Granger zabiło szybciej. Szybka analiza: kolacja świąteczna u Weasleyów. — Przekaż swojej mamie, że niestety nie uda mi się dotrzeć na święta. Z chęcią bym wpadła, ale mam na ten wieczór bardzo osobiste plany, których nie mogę przełożyć.
No to jeden problem z głowy, pomyślała z ulgą Hermiona, czując, jakby ogromny głaz zsunął się z jej serca. A przyjmniej jeden z kilku.
— Dobrze, pani profesor, przekażę. Chociaż mama będzie zawiedziona — mruknęła z uśmiechem Ginny, a Minerwa zaśmiała się krótko.
— Twoja matka wie, jak bardzo doceniam jej talent kulinarny. Liczę, że się nie obrazi.
Cała trójka pożegnała się z nauczycielkami i zasiedli w oddalonej loży, a Hermiona upewniła się, że mają widok na zegar. W tej chwili dotarło do niej, że przecież Potter ma jeden na nadgarstku i poczuła zimne poty, spływające po jej plecach. Założyła łokcie na stole tak, aby Ginny siedząca naprzeciw nic nie widziała i delikatnie zaczęła obracać pokrętłem. Raz, dwa, trzy... Liczyła w głowie ilość obrotów, aby jej zegarek wskazywał czas dokładnie taki, jak ten w pubie. Wtedy będzie w stanie przechytrzyć chłopaka wmawiając mu, że on ma złą godzinę.
— A co u ciebie, Ginny?
— No właśnie, no właśnie, miałam ci się pochwalić! — pisnęła Weasleyówna, podskakując na siedzeniu. — Ostatnio były te kwalifikacje do Harpii z Holyhead, wiesz, bo Gwenog Jones przechodzi na emeryturę i szuka nowych członków do drużyny.
— Naprawdę? — zaciekawiła się Hermiona. — Przecież ona ma dopiero... Ile? Trzydzieści lat?
— Trzydzieści cztery — wypaliła bez namysłu Ginny. Rozbawiła tym Harry'ego, który akurat upijał piankę z piwa. Posłał przyjaciółce rozbawione spojrzenie, ale Hermiona tylko uśmiechnęła się. — No tak, ale dla gracza Quidditcha to już i tak za dużo. Przecież sama słyszałaś, co Krum mówił.
— Że nawet, jak będzie stary i pomarszczony to będzie grał — mruknęła z rozbawieniem Hermiona. Cała trójka zaśmiała się głośno, przyciągając spojrzenia obecnych w pubie czarodziejów.
— Teoretycznie nie ma na to żadnych regulacji, ale praktycznie gracze po trzydziestce kończą swoje kariery i zajmują się trenowaniem własnych drużyn. Oczywiście, jeśli są tak dobrzy jak Gwenog — dodała Ginny z przekąsem, na Hermiona prychnęła.
— Twoja fascynacja tą kobietą jest wręcz niezdrowa.
— Przesadzasz — zaśmiała się Ginny. — W każdym razie Gwenog będzie teraz dowódcą drużyny, na jej miejsce wskoczyła Valmai Morgan, Merlinie, ta kobieta jest jeszcze lepsza! No, może nie lepsza. Ale żebyście widzieli, jak ona strzela bramki!
Harry pokiwał głową, unosząc brwi.
— Dwa lata temu sam Prorok się nią zainteresował. W pierwszym meczu zdobyła dziesięć bramek.
— Podejrzewali ją o coś? — spytała Hermiona, ale Ginny szybko zaprzeczyła.
— Napisali artykuł o tym, że jest wnuczką Gwendoline Morgan i przez to musi dać z siebie wszystko. Jej babcia swego czasu była sławna ze swojej niesamowitej gry na Zmiataczu.
— I z tego, że kapitan przeciwnej drużyny poprosił ją o rękę zaraz po tym, jak Harpie ich rozgromiły — zaśmiał się Harry.
— Harry, ten mecz trwał tydzień! — przypomniała mu oburzona Ginny. — Tydzień! Nie mogę sobie tego nawet wyobrazić.
— Ja chyba też nie — mruknęła Hermiona, upijając łyk wody. — Tydzień na miotłach, bez przerwy?
— Mhm — mruknęła dumna Ginny. — No. A ja będę ich ścigającą. — Hermiona uniosła brew, a rudowłosa dziewczyna dodała szybko: — Znaczy rezerwową. Rezerwową ścigającą.
— Gratuluję, Ginny! Och tak strasznie się cieszę.
— Ja też. Merlinie, naprawdę, nawet teraz mi się ręce trzęsą.
Wystawiła szczupłe, blade dłonie, które faktycznie drżały z podniecenia. Harry roześmiał się pod nosem i spojrzał na Hermionę, wyczuwając, że coś w jej zachowaniu go niepokoi. Upił łyk kremowego piwa i starł wierzchem dłoni piankę z nad ust, gdzie zaczynał się delikatny, nieogolony zarost. Nie miał głowy do takich przyziemnych spraw, zbyt wiele czasu poświęcał na zajmowanie się Draco.
Hermiona zauważyła jego pochmurną minę i dotknęła lekko jego ramienia.
— Chcesz o tym pogadać?
Chłopak jednak spojrzał na nią z kwaśnym uśmiechem.
— A o czym tu gadać? Nikt nie powiedział, że będzie łatwo.
— Tak, Harry, ale... Może jak wyrzucisz z siebie to wszystko to będzie trochę lżej — mruknęła pocieszająco najstarsza gryfonka, uśmiechając się do przyjaciela.
— Ron wpadł rano do domu — wyjaśniła Ginny. — Znowu bredził to samo, że Harry niepotrzebnie się angażuje. Że skoro Draco chce siedzieć w Azkabanie... to niech siedzi.
— Gnije — poprawił ją kwaśno Potter. — Dokładnie tego słowa użył.
— Myślałam, że zrozumiał — powiedziała Hermiona, czując nagle wyrzuty sumienia. Chciałaby spędzić z nimi cały dzień, najlepiej nigdy się nie rozstawać. Ale dorosłe życie zaskoczyło ich wszystkich. Nic nie było takie, jak być powinno, a oni musieli się dostosować.
— Bo zrozumiał. Po prostu nadal ma nadzieję, że wybiję sobie z głowy Dracona. A ja... Mnie naprawdę na nim zależy — mruknął cicho Harry, spuszczając głowę.
Ginny zmarszczyła brwi i przeprosiła ich na moment, znikając w łazience. Hermiona westchnęła, nie mając pojęcia, czy jak powie Harry'emu o swoich podejrzeniach, to w czymkolwiek pomoże.
— Nie przejmuj się nim. Nie robi tego złośliwie, wydaje mi się, że ta cała sytuacja z Lavender go podburza i stąd ta złość — wyjaśniła spokojnie Hermiona, gładząc delikatnie ramię Harry'ego.
— Wiem. Ale chciałem tylko, żeby zrozumiał. On jest szczęśliwy z Lavender, mimo, że też nie jest to związek idealny. My przecież nie próbowaliśmy go przekonać, że nie może kochać wilkołaka — warknął pod nosem, sam napędzając swoją złość.
— Prawda. Ale z nas trojga to on zawsze był tym najbardziej upartym — mruknęła Hermiona, nieco rozładowując napięcie. Harry uśmiechnął się i spojrzał na dziewczynę nieco zmartwionym wzrokiem.
— A ty? Kłamałaś, mówiąc, że wszystko w porządku.
Dziewczyna otworzyła usta zaskoczona, że tak łatwo udało mu się ją przejrzeć. Zarumieniła się i pokręciła głową, nie wiedząc w ogóle co powiedzieć.
— Nie, to znaczy... Tak. Tak i nie. — Oparła dłonie na stoliku, nerwowo mnąc serwetkę. — Kłamałam, ale nie jest źle. Naprawdę. Mam dużo na głowie...
— O co chodzi, Hermiona? Wiesz, że mi możesz powiedzieć. — Zerknęła na przyjaciela zastanawiając się, czy naprawdę tak jest. Mimowolnie spojrzała też na drzwi łazienki, co nie umknęło uwadze Pottera. — Nie powiem jej, jeśli tego się obawiasz.
— Ale nic się nie dzieje, Harry — wyłgała się Hermiona, zachowując naturalny wyraz twarzy. Musiała grać, musiała, choćby nie wiadomo co się działo. — Męczy mnie trochę to, że wy się realizujecie, a ja wciąż siedzę w Hogwarcie.
Odetchnęła z ulgą, czując, że to dobre kłamstwo. Pół-kłamstwo właściwie, pomyślała. Ale Harry'emu najwyraźniej wystarczyło, bo zrobił zaskoczoną minę i odparł głośniej:
— Ale co ty opowiadasz? Popatrz na nas, co my takiego robimy?
— Och wiesz co mam na myśli — jęknęła Granger. — Sam mówiłeś, że zastanawiasz się nad studiowaniem prawa czarodziejów, a Ginny gra w jednej z najlepszych drużyn na świecie.
— A ty uczysz w najlepszej szkole na świecie — dodał Harry poważniej, kręcąc głową z niedowierzania. — Naprawdę cię nie rozumiem, Hermiono, jak możesz uważać to za ujmę?
— Uczę mugoloznawstwa, Harry — mruknęła posępnie.
— I co z tego?
Hermiona westchnęła zrezygnowana. Nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo Ginny podbiegła do nich i spanikowana spojrzała na Harry'ego.
— Za pięć dwunasta! Harry! Musimy lecieć!
— Merlinie, już? — spytał Potter, zerkając na wiszący w oddali zegar i otworzył szerzej oczy. — O kurczę, Hermiono, faktycznie. Musimy lecieć.
Serce dziewczyny ogarnęły mieszane uczucia. Cieszyła się, że jej plan wypalił, ale z drugiej strony nie miała za bardzo innego wyboru. Nie chciała narażać się Snape'owi.
— Napiszcie, jak cokolwiek załatwicie — powiedziała, wstając i żegnając się z Harrym. Ciało chłopaka oplotło jej zmarznięte ramiona i Hermiona przez chwilę zastygła w miejscu, mając ochotę już nigdy go nie puszczać. — I trzymaj się, Harry. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
— Wiem, Hermiono — szepnął chłopak. — A ty już więcej nie myśl o takich głupich rzeczach.
— Jakich rzeczach? — spytała zaciekawiona Ginny naciągając na siebie bordowy, elegancki płaszcz i przewiązała na szyi czarny szal.
— Opowiem ci kiedy indziej — zaśmiała się Hermiona i przytuliła ją, wdychając kwiatowy zapach jej szamponu. — Tęsknię za wami.
— My za tobą też — mruknęła rudowłosa gryfonka. — Mama powiedziała, że nie odpuści ci świąt.
Hermiona zagryzła wargi nie chcąc robić zawodu młodej dziewczynie.
— Jasne, pogadamy o tym bliżej grudnia.
— Nawet nie próbuj się wykręcać. Inaczej sama przyjdę do Hogwartu i wyciągnę cię za te twoje kłaki — odparła groźnie i uśmiechnęła się, na odchodnym całując Hermionę w policzek.
— Pan Potter, no proszę — usłyszeli za plecami i jak jeden mąż odwrócili się, spoglądając na Severusa Snape'a, który patrzył na nich z góry unosząc swoją popisową brew.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz