Hermiona ruszyła w kierunku boiska Quidditcha, z daleka już widząc wysokie trybuny i okręgi na długich, metalowych prętach. Po drodze dołączyła do uczniów, którzy niewielkimi grupami szli w tę samą stronę i uśmiechnęła się, widząc daleko w tłumie Cassie Jensen. Dziewczynka wyglądała lepiej i teraz szła pomiędzy siostrami Atkins, które kołysały się wesoło, śpiewając coś cicho.
— Okropny dzień na mecz — mruknął profesor Slughorn, a Hermiona zaskoczona odwróciła się do niego, zatrzymując się na chwilę.
— To prawda, w ogóle nie widać słońca — odparła, zerkając ku zachmurzonemu niebu. Niekształtne złogi białego puchu leniwie przesuwały się po sklepieniu, zwiastując możliwy deszcz. — Profesor McGonagall uporała się z tą łazienką?
— Tak, chociaż — stary profesor prychnął pod nosem — skubaniec zmyślnie pozakleszczał wszystkie możliwe zawory tak, że musieliśmy sporo roboty włożyć w ich odblokowanie.
Przeczesał siwiznę i pogładził się po wąsie, ruszając wolnym krokiem w stronę boiska. Hermiona uśmiechnęła się pod nosem, jednak opanowała się, widząc, że profesor się jej przygląda.
— A profesor Sprout jest już na boisku? Mam do niej drobną sprawę — odparła szybko, chcąc zmienić temat. Slughorn mruknął pod nosem, że chyba widział, jak wychodziła z zamku, ale głowy sobie nie da uciąć. Dziewczyna podziękowała i przyspieszyła kroku, nie za bardzo odczuwając chęć na rozmowę z profesorem. Miała mu za złe złośliwe przytyki w stronę profesora Snape'a, choć gdzieś ponad tym kryła się niechęć do dość uprzedzonego nauczyciela. Nie lubiła tego typu ludzi i chociaż w trakcie jej nauki chwalił ją i zaprosił do Klubu Ślimaka, nadal nieco się krzywiła na jego widok. Sama idea tych spotkań nieco ją irytowała.
— Profesor Sprout! — krzyknęła machając do niej ręką, kiedy pulchna postura nauczycielki zielarstwa zamajaczyła w tłumie ludzi kłębiących się przy wejściu na trybuny.
— Pomona, Hermiono, prosiłam cię, żebyś mówiła mi po imieniu — jęknęła profesorka z pobłażliwym uśmiechem. Kiedy młoda kobieta do niej dotarła pochyliła się i szepnęła: — Nie chcę jeszcze uchodzić za taką starą.
— Wybacz, wciąż się zapominam — odparła roześmiała Hermiona. — Mam prośbę.
— Mów, dziecko, co mogłabym dla ciebie zrobić?
— Właściwie nie dla mnie. — Gryfonka uśmiechnęła się półgębkiem. Zaczęły wchodzić po stromych schodach i musiała przystanąć, aby dać starszej kobiecie czas na wdrapanie się za nią. — Hagrid wspominał, że usychają mu zioła. Teraz wyjechał, ale tak sobie pomyślałam, że może zajrzałabyś do niego w wolnej chwili w przyszłym tygodniu?
— Cóż... — Pomona odetchnęła głęboko, zerkając z jękiem w górę. Były dopiero w połowie, a nie najlepsza kondycja pulchnej czarownicy dawała o sobie znać. — Mogę, oczywiście.
— Fantastycznie — mruknęła ucieszona Hermiona. — Mięta mu się nie przyjęła, mówił, że coś w glebie było nie tak, a ja się nie znam niestety na zielarstwie.
Mówiła szybko i z podekscytowaniem, a Pomona uśmiechnęła się do niej żałośnie, powoli wchodząc po schodach. Jej oddech przeraźliwie świszczał, ale ona zdawała się tym nie przejmować, bo dzielnie brnęła w górę, aż w końcu znalazły się przy ławkach.
— Merlinie, nienawidzę schodów — sapnęła, siadając w drugim rzędzie, a Hermiona uśmiechnęła się i od razu zauważyła, że rząd wyżej siedzi profesor Snape. Bezceremonialnie usiadła obok niego, a na jego pytający wzrok spojrzała na niego i uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
— Hagrid podał ci jakieś zakazane ziółka, że się tak szczerzysz? — spytał, na co dziewczyna wywróciła oczami i spojrzała na przygotowujących się do gry uczniów. Stali w okręgach na środku boiska, a kapitanowie najwyraźniej przekazywali im ostatnie wskazówki.
— Rozgromimy ślizgonów, czuję to — stwierdziła spontanicznie, a Snape uniósł brew.
— Uważaj, Granger, bo smak porażki jest gorzki.
— Dlatego współczuję Slytherinowi — zaśmiała się kobieta. Zauważyła, że kilkoro nauczycieli spojrzało w ich stronę i natychmiast się zaczerwieniła, co przyszło jej łatwiej, niż sądziła z uwagi na szalejący co jakiś czas mroźny wiatr.
— Poważnie zastanawiam się, czy czegoś nie brałaś — mruknął cicho Snape.
— Nie każdy musi mieć tak kwaśny humor jak pan, profesorze — odparła Hermiona dokładnie w momencie, kiedy Minerwa dotarła na trybuny.
— Przeklęty Irytek — mruknęła, siadając obok Hermiony, a Snape'owi nie umknął delikatny uśmiech na twarzy dziewczyny. — Merlinie jeszcze jeden taki numer i przysięgam, zrobię mu piekło, że sam będzie miał ochotę odejść z Hogwartu.
— Złość piękności szkodzi, Minerwo — syknął zjadliwie Snape. — Więc lepiej uważaj, bo niewiele ci już zostało.
— Wciąż mam jej więcej od ciebie, Severusie — odparła nauczycielka transmutacji, puszczając oczko Hermionie, która uśmiechnęła się szeroko. Kobiety zaśmiały się słysząc prychnięcie Snape'a, a chwilę później pani Hooch ogłosiła rozpoczęcie meczu.
— Witajcie, witajcie! — Na boisku rozbrzmiał głos Ernesta Pudle'a, gryfona z siódmej klasy, który od zeszłego roku pełnił rolę spikera. — Cóż za fantastycznie beznadziejny dzień na mecz! Wszyscy gotowi? Panowie buzują testosteronem, a panie przyodziały swoje obcisłe stroje, więc... — Chłopak odwrócił się zaskoczony, kiedy zaklęcie profesor McGonagall trafiło w jego plecy. Dyrektor pogroziła mu palcem, a niezrażony chłopak uśmiechnął się do niej. — Tak, ekhem, no więc zaczynamy! Gracze na miejsca!
Miotły wzbiły się w powietrze, a gwizdek obwieścił rozpoczęcie meczu. Slytherin rozpoczął brutalną ofensywą i już w ciągu pierwszych kilkunastu minut zdobył czterdzieści punktów. Snape prychał zadowolony pod nosem, widząc skwaszone miny gryfonek siedzących obok. Młodsza z nich jęknęła, kiedy obrońca domu lwa nieskutecznie próbował powstrzymać pałkarza Slytherinu, który ustanowił wynik na pięćdziesiąt do zera.
— Czujesz już tę gorycz? — spytał kpiąco, a Hermiona tylko łypnęła na niego spod byka.
— Minęło dopiero dwadzieścia minut. Rozumiem, że dla pana to i tak dużo, ale Gryfoni jeszcze odrobią stratę — prychnęła. Nie zauważyła, że dyrektor McGonagall posłała jej pytające spojrzenie, a następnie spojrzała na Severusa, który tylko uśmiechnął się krzywo pod nosem.
— Chcesz się założyć? Przydałby mi się zastrzyk galeonów, więc jeśli jesteś chętna...
Poruszył wymownie brwiami.
— Ciekawe na co przepuszcza pan całą wypłatę — mruknęła Hermiona.
— Na rzeczy, które dla dzieci takich jak ty wciąż są zabronione — odgryzł się. Dziewczyna posłała mu rozbawione spojrzenie i rzuciła dyskretnie do Minerwy:
— Czy przeprowadza pani inspekcje prywatnych rzeczy, pani dyrektor?
— Nawet gdybyś próbowała, Minerwo, nie wydaje mi się abyś była w stanie je znaleźć. Lub znieść, jeśli jakimś cudem by ci się jednak udało — odparł Snape, doskonale słysząc jej uwagę. Minerwa uniosła siwą brew i spytała:
— Doprawdy sądzisz, że cokolwiek byłoby mnie w stanie zdziwić, Severusie?
— Ciężko mi wyobrazić sobie ciebie, moja droga, czytającą tak perwersyjne gazetki — mruknął pod nosem. Hermiona otworzyła usta w rozbawieniu i szoku, a Minerwa tylko zaśmiała się pod nosem, nie odzywając się ani słowem. W ciągu kolejnych minut gryfoni zaczęli przejmować pałeczkę i szala zwycięstwa się wyrównała. Wynik siedemdziesiąt do siedemdziesięciu utrzymywał się przez kolejne minuty gry, a Hermiona rzuciła tryumfujące spojrzenie profesorowi obrony.
— Skandal, profesorze Snape, żeby szanowany nauczyciel zniżał się do poziomu niewyżytego nastolatka — stwierdziła, przypatrując się uczennicy z czwartej klasy, która właśnie zdobyła dla Gryffindoru kolejne punkty, bezbłędnie nokautując nadlatującego ślizgona. Trybuny zamieniły się w miejski bazarek, a uczniowie wrzeszczeli i skandowali okrzyk bojowy domu Lwa.
— Cóż, Granger, trzeba sobie radzić, kiedy dookoła same wiedźmy — odparł zgryźliwie, uśmiechając się, kiedy zauważył jej oburzone spojrzenie. Bawiła go ta gra między nimi i musiał przyznać, że sprawiało mu wiele satysfakcji obserwowanie miny zgorszonej Minerwy, kiedy wymieniał sprośne uwagi z jej byłą uczennicą.
— Skoro zatem nie wiedźmy są obiektem pana westchnień, to nie wiem, może powinien pan udać się do zakazanego lasu? Hagrid mówił, że centaury są ostatnio w lepszych humorach — stwierdziła bezczelnie Granger, wrzeszcząc radośnie, kiedy szukający Gryffindoru złapał w następnej chwili znicza. Snape nie miał szansy, żeby się odgryźć, gdyż boisko rozbrzmiało podnieconymi okrzykami uczniów i radosnymi komentarzami Ernesta, a jego głos niknął w fali krzyków i śpiewów.
Schodząc z trybun Hermiona czuła się jakby znów miała szesnaście lat. Zauważyła, że idący przed nią Severus zwolnił, zbliżając się do wyjścia z loży i wystawił ku niej rękę, pomagając jej zejść z wysokiego stopnia. Uśmiechnęła się do niego najbardziej promiennie jak umiała, a widząc jego teatralnie wykrzywioną minę, zaśmiała się cicho pod nosem. Wymienili spojrzenia, kierując się ku szkole.
— Nabrała się? — spytała dziewczyna, kiedy Minerwa była na tyle daleko, żeby z pewnością ich nie słyszeć.
— Nie wiem, Granger, nie jestem jasnowidzem — warknął pod nosem Snape. Jego głos na nowo stał się zgryźliwy i pełen obojętnej pogardy.
— A co z zakładem? — spytała rozbawiona. — Był pan taki pewny zwycięstwa.
— Zakład po fakcie to jak wieszanie sobie sznura, na którym sama się powiesisz — stwierdził, poruszając głową. — Poza tym złamanego galeona bym ci nie dał.
— To nieuczciwe! — oburzyła się gryfonka.
— Przypomnieć ci, kto przed chwilą był na tyle bezczelny, żeby proponować przegrany zakład? — spytał Snape z uniesioną brwią, na co Hermiona spuściła lekko z tonu. Zaczęła się męczyć, a jej oddech gwałtownie przyspieszył. Chodzenie za Snape'em mogło być idealnym sposobem na zrzucenie dodatkowych kilogramów.
— Mógłby pan...?
— Zwolnić? Co, taka pyskata jesteś, a nie dajesz rady dotrzymać tempa? — mruknął wymownie, na co policzki dziewczyny przybrały odcień dojrzałego buraka. Mężczyzna jednak zwolnił kroku, idąc spacerowym krokiem w kierunku coraz bardziej zbliżającego się zamku i podziwiając przyjemne, kojące oczy drzewa. Powiewały na wietrze, który zwiastował nadejście nocnej ulewy. Nagły powiew zmusił Severusa do wetknięcia włosów za uszy. Prychnął, widząc usilne starania Hermiony, aby okiełznać swoje. — Merlinie, Granger, twoje włosy zaczynają mnie atakować.
— Gdybym wiedziała, to użyłabym tej przeklętej Ulizanny! — jęknęła pod nosem. Pisnęła, kiedy kolejny powiew zdmuchnął misterną fryzurę, aż w końcu zrezygnowana westchnęła i wyciągnęła różdżkę, rzucając na siebie magiczną parasolkę.
— Sprytne. Nie mniej jednak powinnaś zacząć o siebie dbać, jeszcze ktoś pomyśli, że taka szanowana nauczycielka, a nie zna podstawowych zaklęć — prychnął Snape, rzucając w nią słowami jak karmą.
— I tak nie daję dobrego przykładu uczniom, którym magii nie wolno używać poza klasą lekcyjną — odparła pod nosem Hermiona. Odwróciła się, zerkając przez ramię, ale daleko za nimi nie było nikogo, a uczniowie wracający z boiska zdawali się na nich w ogóle nie zwracać uwagi.
— Jesteś nauczycielem, Granger. Przysługuje ci więcej niż im — przypomniał jej Snape, wymownie wskazując głową za siebie.
— Naprawdę? Czyli uważa pan, że pozycja niesie za sobą prawo do korzystania z przywilejów?
Dotarli na placyk przed wejściem do szkoły, a wrota uchyliły się, wpuszczając ich do środka. Hermiona zaczesała włosy do tyłu, poprawiając spinkę, którą próbowała je okiełznać i schowała różdżkę do szaty.
— Koloryzujesz, jak zawsze, ale powiedz mi w drugą stronę. — Snape strzepał z szaty kilka liści i poprawił kołnierz. — Czemu miałabyś nie korzystać z przywilejów, które daje ci stanowisko?
— Bo w niektórych przypadkach to wiąże się z przeświadczeniem o wyższości — odparła bez wahania Hermiona. Skierowali się ku schodom, a mężczyzna dyskretnie obejrzał się za siebie. Minerwy ani śladu, nawet Horacy zabłądził w drodze do szkoły. Na ich szczęście w drzwiach pojawiła się Trelawney, co Snape uznał za równie dobry moment.
— Mówisz z doświadczenia? — spytał Hermionę, delikatnie zdejmując z jej włosów samotny listek. Dziewczyna rzuciła mu pytające spojrzenie, ale widząc, że jego twarz znów przybrała ten łagodniejszy wyraz, zrozumiała, że znów grają.
Rozchyliła lekko wargi, wpatrując się w jego oczy przeciągle i pomyślała o pocałunku Wiktora. Dostrzegła, że kącik ust profesora drgnął zanim skinął jej głową i z szelestem szaty ruszył w swoją stronę. Uśmiechnęła się, czując na sobie palące spojrzenie nauczycielki wróżbiarstwa, ale odwróciła się i weszła po schodach, szybko uciekając do swojej komnaty. Wiedziała, że teraz, kiedy nikt jej nie widzi, może opuścić maskę. Mogła przestać się uśmiechać. A jednak coś w głębi serca nie pozwalało jej przybrać poważnego wyrazu twarzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz