sobota, 13 lutego 2016

ROZDZIAŁ 27.

Stała pośrodku pustkowia i rozglądała się wokół. Nie było tam niczego, tylko ona. Sucha ziemia otulała jej gołe stopy, a wiatr co jakiś czas rozwiewał włosy na wszystkie strony. Dookoła nie było ani jednego, samotnego drzewa. Ani jednego krzewu. Dziewczyna ruszyła przed siebie, obserwując czyste niebo. Nagle wiatr przybrał na sile, a wśród świstów dało się słyszeć coś, co przykuło uwagę czarownicy. Jej imię.
– Jeanne…
Zmarszczyła brwi i gwałtownie rozglądnęła się w poszukiwaniu źródła głosu. Znała go, ale nie potrafiła przypomnieć sobie do kogo należał.
– Jeanne…
Głos stawał się coraz głośniejszy, więc przyspieszyła kroku. Czuła się, jakby stała w miejscu. Jakby pustkowie ciągnęło się bez końca. Głos zdawał się oddalać z każdym krokiem, więc Jeanne zaczęła biec co sił. Nagle straciła grunt pod nogami i krzyknęła zaskoczona, staczając się po zboczu i lądując w wysokiej trawie. Wstała szybko i rozglądnęła się. Dookoła było pełno drzew, sięgających kilkudziesięciu stóp wzwyż. Nie widać było chmur, nieba ani słońca. Jednak wiatr dalej podążał jej krokiem i znów usłyszała swoje imię. Tym razem na tym się nie skończyło.
– Obudź się… – powiedział stłumiony głos i Jeanne otworzyła z zaskoczeneia usta. To George, pomyślała. Zaczęła iść przed siebie czując pod nogami mech i miażdżone liście paproci. – Nie możesz umrzeć, nie teraz, kiedy miało być już dobrze.
– George… – szepnęła dziewczyna, czując w oczach wzbierające łzy. Odpychała się od drzew, raniąc boleśnie dłonie, ale brnęła przed siebie w kierunku, z którego dochodził głos.
– Chcę tylko zobaczyć twoje oczy jeszcze raz. Jeden raz. Proszę.
Łzy zasłaniały jej całą widoczność, kiedy biegiem przedzierała się przez zarośnięty las. Oddech stał się nierównomierny i płytki, a nogi z każdą chwilą słabły. Zmusiła się do dalszego biegu, wycierając agresywnie policzki.
– Wiem, że pewnie w ogóle mnie nie słyszysz. A gdybyś słyszała to pewnie byś mnie wyśmiała.
Nagle dziewczyna upadła, jednak nie poczuła na twarzy leśnego poszycia. Zewsząd otoczyła ją woda, w której zawisła niczym szmaciana lalka. Zaczęła rozpaczliwie machać wyczerpanymi nogami, kiedy znów usłyszała głos chłopaka.
– To głupie, wiesz? Bo ty jesteś córką śmierciożercy, a ja synem zdrajców krwi. A mimo to nie wyobrażam sobie, że mogłabyś zniknąć z mojego życia.
Z jej ust wydobył się niemy krzyk, a setki powietrznych bąbelków poszybowało w górę. Głos zginął nim dotarł na powierzchnię. Nikt jej nie słyszał. Zmusiła każdą kończynę ciała do pracy, chcąc wypłynąć na powierzchnię. Jednak ta zdawała się oddalać, księżyc odbijający się w tafli wody zmniejszał się z każdą chwilą. Zamknęła oczy, czując ogarniającą ją bezradność. W płucach powoli zaczęło brakować powietrza. Uchyliła zmęczone powieki i zobaczyła piegowatą twarz, wpatrującą się w nią z niepokojem. 
– Nie ma i nie było na świecie nikogo, kto miałby tak piękny i rzadki uśmiech. I nawet nie wiesz, jak cieszyłem się, kiedy to ja go powodowałem. Bo nie ma i nie było na świecie nikogo, kogo chciałbym uszczęśliwić bardziej niż ciebie.
Czuła, że to koniec. Nie miała siły walczyć, bo żaden ruch nie przynosił efektów. Straciła niemal całe powietrze. Wyglądała teraz niczym marionetka. Słaba, pusta w środku. Martwa. Poczuła na policzku dłoń, a ciepłe, miękkie usta chłopaka spoczęły na jej.

Głośny świst przeszył powietrze, kiedy Jeanne nabrała powietrza do płuc. George pochylał się nad dziewczyną i patrzył na nią szczerze zaskoczony.
– Ty… – wyszeptała słabo, jednak chłopak nic nie odpowiedział. Jej pobudka zaskoczyła go na tyle, że nie mógł wydusić z siebie ani słowa. – Masz coś na nosie.
Po tych słowach George zamrugał i dopiero po chwili uśmiechnął się szeroko.
– Jak się czujesz? – spytał, siadając przy niej i obejmując jej dłoń. Dziewczyna rozejrzała się dookoła, a widząc jasne światło zza okna zmrużyła oczy.
– Jakby ktoś mnie zabił, a potem ożywił i poprawił. Co się właściwie stało?
– Pani Blake prawie doprowadziła cię do śmierci – powiedział, wzruszając ramionami po czym zaśmiał się donośnie.
– Pamiętam – Jeanne skrzywiła się na nieprzyjemne wspomnienia pojawiające się w jej głowie. – Czy to… pomogło? Będę mogła chodzić?
– Tak.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą, a jej głowa opadła ciężko na poduszki. W kącikach oczu zalśniły łzy, a na jej ustach pojawił się słaby uśmiech. Nagle drzwi do pokoju uchyliły się.
– George, nie tak głośn… – Molly przerwała w pół słowa, widząc rozpromienioną twarz Jeanne. – Merlinie, obudziłaś się.
Jeanne popatrzyła na chłopaka, który uśmiechał się szeroko do matki i przypomniała sobie, kto jej w tym pomógł. Wszystkie jego słowa… Poczuła ogromną gulę rosnącą w jej gardle. Pani Weasley nie przestawała okazywać swojej radości i obiecała z tej okazji ugotować wspaniałą kolację.
– Potrzeba ci czegoś, kochaniutka? Wody? A może coś zjesz? Jesteś taka zmizerniała, że aż patrzeć na ciebie nie mogę – zaśmiała się kobieta, a Jeanne znów poczuła wyrzuty sumienia. Pokręciła tylko głową, jednak po chwili dodała:
– Właściwie... Marzę o wizycie w łazience.
George został brutalnie wystawiony za drzwi, a pani Weasley pomogła Jeanne się umyć i przebrać w czyste ciuchy Ginewry. Znów poczuła dziwny dyskomfort nosząc jej ubrania, ale mimo wszystko dziękowała w duchu, że była choć trochę podobna do córki Weasleyów. Inaczej pewnie nosiłaby bluzki po George’u. Na tą myśl poczuła dziwne ukłucie w żołądku.
– Masz ochotę się przejść? – spytał chłopak, który po cichu wślizgnął się do jej pokoju.
– Merlinie, tak – odparła natychmiast, delikatnie ruszając palcami u stóp. Czując miękki dywan pod gołymi stopami nie mogła przestać się uśmiechać. George złapał ją w talii i postawił na nogi. Zerknęła na niego niepewnie.
– Nie panikuj – zaśmiał się. – Złapię cię, jakby co.
Wykrzywiła się w teatralnym uśmiechu i wyswobodziła się z objęć chłopaka. Wyprostowała się na drżących nogach i musiała odczekać chwilę, aby przyzwyczaić kończyny do tego uczucia. Powoli uniosła jedną nogę i postawiła krok do przodu. Słabe nogi utrzymały ciężar jej ciała, kiedy stawiała krok za krokiem. Niespiesznie doszła do przeciwnej ściany i opadła na nią.
– Ścigać się raczej nie będę – wymamrotała kwaśno.
– Znajdziemy ci jakąś sklątkę – George puścił do niej oczko, podając jej dłoń. Spojrzała w jego oczy i zastanowiła się, czy to, co słyszała we śnie było prawdziwe czy to tylko wytwór jej wyobraźni.
Powoli wróciła w stronę łóżka i zmęczona usiadła na nim. Patrzyła na swoje kolana, nerwowo zaciskając dłonie. George zmarszczył brwi i uklęknął przed dziewczyną.
– George? – Jeanne popatrzyła chłopakowi głęboko w oczy, nie bardzo wiedząc z której strony ugryźć temat.
– Nie musimy o tym rozmawiać.
Uśmiechnęła się, widząc jak chłopak wzrusza ramionami.
– Wiem. Chciałam tylko powiedzieć, że… wcale bym cię nie wyśmiała – odparła cicho. Poczuła dłoń, ściskającą mocniej jej kolano. George wplótł dłoń w czarne włosy dziewczyny i przyciągnął ją, mocno do siebie przytulając. Zamknęła oczy, wdychając jego zapach. Lawina emocji zalała w tej chwili jej ciało. Czuła się szczęśliwa. Pierwszy raz od bardzo dawna czuła się tak po prostu, po ludzku, szczęśliwa.


Dla Hermiona dzień dłużył się niemiłosiernie. Świadomość tego, że z samego rana ma stawić się na egzamin wywołała u niej panikę i nagłą amnestię. Nawet nie chciała myśleć, jak w tej chwili czuje się Neville.
– Nie bardzo rozumiem dlaczego robisz z tego taki problem – mruknął Severus, pogrążony w lekturze. Dziewczyna obchodziła jego fotel w tę i z powrotem, co powoli zaczynało go irytować. Bardziej jednak bawiła go postawa Hermiony. – To zwykły test i w dodatku nawet nie jakoś specjalnie trudny. Oczywiście pod warunkiem, że ktoś nie jest Longbottomem. Wystarczy mieć choć zalążek mózgu...
Hermiona, która właśnie mijała mężczyznę szturchnęła go w ramię.
– Daj mu spokój. Gdyby nie twoje wiecznie dogryzanie na pewno byłby o wiele pewniejszy siebie i swoich umiejętności.
– I miałby stać się drugim Potterem? Merlinie uchroń – odwarknął Snape, zgarniając piorunujące spojrzenie Hermiony. Nagle poczuł przeszywający ból w lewym przedramieniu i syknął cicho. – Szlag by to.
Dziewczyna popatrzyła przerażona w mężczyznę, który kurczowo trzymał się za lewy rękaw.
– Severusie… – powiedziała cicho, ale ten wstał i przywołał wierzchnią szatę.
– Tylko się nie rozpłacz – burknął, po czym przyciągnął jej głowę i złożył na czole szybki pocałunek.
– Uważaj na siebie – powiedziała cicho. Severus z szelestem szat opuścił pomieszczenie i zostawił Hermionę samą w jego komnatach. Usiadła w jego fotelu. Podkuliła nogi pod brodę i wpatrzyła się w ogień, starając się za wszelką cenę nie myśleć o Voldemorcie.

Już od jakiegoś czasu wyczuwała niepokój ogarniający Severusa. Nie musiała pytać - wiedziała, że szykuje się coś złego i że właśnie Czarny Pan przyłoży do tego swoje oślizgłe łapska. Zakon Feniksa od zniknięcia Harry’ego trwał w stanie zawieszenia, mobilizując wszystkie siły na nadchodzące wydarzenia. Problemem była przerażająca niewiedza z jaką zostali. Kingsley i Tonks robili co w ich mocy, aby opanować sytuację w Ministerstwie, a z tego co wiedziała i Artur Weasley uczestniczył w ratowaniu mugolaków.

Niestety nikt nie był skory do wyjawienia większej ilości informacji. Wszyscy z niecierpliwością wyczekiwali Harry’ego, bo tylko on posiadał broń ostateczną w walce przeciw Voldemortowi. Złapała kawałek pergaminu i pióro, po czym szybko nakreśliła kilka zdań do Minerwy, informując ją o wyjściu Severusa. Wolała zabezpieczyć się na wypadek, gdyby znów wrócił w ciężkim stanie. Wróciła do swojego gabinetu i wzięła szybką kąpiel. Z ciężkim sercem położyła się do łóżka, tępo wpatrując się w ścianę. Nie potrafiła zmusić się do zamknięcia powiek. Bała się o Severusa, bała się tego, że znów zostanie skrzywdzony. I nienawidziła siebie za bezradność, jaka ją w tej chwili ogarniała.

Severus  teleportował się przed dwór Malfoyów z cichym pyknięciem i od razu wyczuł nietypową atmosferę, unoszącą się w powietrzu. Śmierciożercy rozpierzchli się wokół budynku, stojąc grupkami na dziedzińcu i rozmawiając między sobą przyciszonymi głosami.

Ruszył sprężystym krokiem przed siebie, pokonał zabezpieczenia i stanął jak wryty. Jego wzrok niemal od razu padł na jedną z takich grupek. Wysoki mężczyzna, którego długie blond włosy opadały na ramiona wpatrywał się w Severusa z niecnym uśmieszkiem. Narcyza Malfoy stała u boku męża, ale to nie oni przykuli uwagę mężczyzny. Trzecia osoba stała tyłem do Severusa, a mimo to bez trudu był w stanie odgadnąć jej tożsamość.
– Draco Malfoy, co za niespodzianka – powiedział sucho, starając się nie okazywać zbyt wielkiego zaskoczenia.
Nastolatek odwrócił się w jego stronę i zmierzył go spojrzeniem. Coś w jego twarzy zaniepokoiło mężczyznę. Miał zapadłe policzki, co mogło być następstwem przebywania w Azkabanie. Jego oczy nie były już tak bystre jak niegdyś. Obserwował otoczenie nieco leniwym wzrokiem, spod przymrużonych powiek. I jego postawa. Stał lekko skurczony, teraz uciekając wzrokiem w kierunku czubków swoich butów.
– Witaj, wuju.
Severus niemal otworzył usta. Chłopak nigdy nie zwracał się do niego oficjalnym tytułem, nawet w cztery oczy.
– Severusie – przywitał go Lucjusz, występując krok w przód. Jakby chciał stanąć pomiędzy Severusem a swoją rodziną.
– Witaj, Lucjuszu. Narcyzo – skinął głową kobiecie, w której oczach widniały łzy. Nagle do grupy podszedł wysoki, zarośnięty śmierciożerca, który szepnął coś Lucjuszowi na ucho.
– Wybaczcie na moment. Draco, pozwól – Lucjusz objął ramieniem syna, po czym oddalili się od Severusa i Narcyzy.
– Lucjusz wyciągnął go z Azkabanu – wyszeptała Narcyza, ocierając łzy z policzka. – Uruchomił swoje kontakty w Ministerstwie, nie wiem jak, ale go wydostał.
– Coś mi się w nim nie podoba – odparł Severus. – A Czarny Pan?
– Nerwowy. – Narcyza oglądnęła się dyskretnie dookoła.
– Nie znalazł go jeszcze, prawda?
– Nie. I dlatego jest taki nerwowy.
Jej wypowiedź zagłuszył szczęk otwieranych drzwi, w których pojawił się Glizdogon. Rzadkie, wyblakłe włosy przylizane miał na jedną stronę, budząc w Severusie jeszcze większe obrzydzenie niż dotychczas. Jego wyświechtany surdut, który zapewne posiadał kilku poprzednich właścicieli nie do końca dobrze na nim leżał. W niektórych miejscach luźno wisiał, a gdzieniegdzie opinał ciało mężczyzny. Małe, niebieskie oczka lustrowały śmierciożerców, którzy zaczęli wchodzić do środka dworu. Severus udał się za nimi. Wszedł do pokaźnego holu, skierował się w lewo i dotarł do wielkiego pomieszczenia, na środku którego stał ciemny, drewniany stół. Stanął w szerokich drzwiach, tuż za plecami Narcyzy. Obserwował blady profil Voldemorta i płaski nos, który ruszał się przy każdym oddechu.

Co zdziwiło Severusa już na początku to fakt, iż obecni byli, ponownie, wszyscy śmierciożercy. Nie tylko Wewnętrzny Krąg, ale i szmalcownicy oraz zamaskowani zabójcy, którzy od jakiegoś czasu działali na zlecenie Voldemorta. Każdy, nawet najmniej liczący się śmierciożerca zjawił się w Malfoy Manor i stał teraz przed obliczem Czarnego Pana.
– Glizdogonie – syknął Voldemort. – Mapa.
Szczur podszedł do stołu i rozłożył na nim obszerną mapę. Severus wytężył wzrok i im więcej widział, tym większe przerażenie go ogarniało. To…
– Hogwart – powiedział Voldemort. – Tam wybiera się Harry Potter i tam udamy się i my.
Imię Wybrańca niemal wypluł. Śmierciożercy zaczęli rozglądać się po sobie.
– Severus udostępni nam szkołę, gdzie będziemy czekać na chłopaka. Nadszedł czas, aby to wszystko zakończyć. Każdy z was ma zapoznać się z planem – wskazał kościstym palcem na mapę – do jutra. Gdy zapadnie zmrok udamy się do szkoły.
Czerwone ślepia skierowały się na Severusa, który wpatrywał się w mapę, analizując każdy jej szczegół. Przełknął ślinę, zdając sobie sprawę, że Voldemort zebrał potężniejszą armię niż posiadał Zakon Feniksa. Potężniejszą niż Zakon mógłby nawet zebrać. Śmierciożercy zaczęli kotłować się przy stole. Voldemort zwinnym ruchem wstał i ruszył w stronę Severusa. Jednym spojrzeniem odprawił Narcyzę.
– Chcę, abyś przekazał Zakonowi ten plan ataku. Niech myślą, że mają nad nami przewagę, Severusie, a wtedy nic nie powstrzyma nas od przejęcia szkoły. Wtedy Potter będzie musiał się nad poddać – Severus spojrzał prosto w wąskie oczy Voldemorta i bez namysłu skinął głową. Odebrał od Czarnego Pana kawałek pergaminu i schował go szybko do kieszeni obszernej szaty. – Znajdziesz tam również plan obrony, jaki ma zastosować Zakon Feniksa. Wojna odbędzie się na naszych warunkach.
I wtedy do Snape’a dotarło o co tak naprawdę chodziło. Wbrew pozorom Potter nie stanowił priorytetu w tej bitwie. Severus miał ochotę zaśmiać się, kiedy zrozumiał, że Voldemortem kierowała zwyczajna rządza wyższości. On nie chciał tylko wygrać. On chciał zmiażdżyć wroga bezceremonialnie. Chciał, by nawet wróg podziwiał jego geniusz.
– Oczywiście, panie.
Voldemort oddalił się, a Severus odprowadził go wzrokiem do drzwi. W tej chwili przy mężczyźnie pojawiła się Narcyza. Wyczuł jej unikatowe perfumy, ale nie odwrócił  głowy.
–  Musisz zrobić wszystko, żeby przeżyć – szepnął. – Rozumiesz?
Spojrzał na milczącą Narcyzę, która wpatrywała się w niego pustym wzrokiem. Jej usta zacisnęły się w cienką linię, ujawniając pierwsze zmarszczki na twarzy kobiety.
– Nie mam po co, Severusie.
– Mogę o tobie powiedzieć dużo, Narcyzo, ale nie to, że łatwo się poddajesz. – powiedział Snape, zdenerwowany. – Pamiętasz Jeanne, co? Poddałaś się wtedy?
Narcyza pokręciła głową, jeszcze mocniej zaciskając usta.
– Więc dlaczego, do cholery, chcesz się poddać teraz, kiedy wszystko zmierza do końca? – Jego szept przechodził w warczenie. Kobieta spuściła głowę, a po jej policzkach pociekły łzy. Zasłoniła dłonią usta i pokręciła głową energiczniej. – Masz przeżyć.
Severus patrzył na nią surowo, jak na małą dziewczynkę, której właśnie udzielił reprymendy. Narcyza zerknęła pospiesznie na swojego męża, po czym wytarła policzki i tym razem pokiwała głową.
– Zgoda. Pod warunkiem, że uwolnisz mnie od niego – wyszeptała niemal bezgłośnie. Severus zerknął na Lucjusza, a po chwili zamyślenia skinął niezauważalnie głową i odszedł, zostawiając kobietę samą.


Minerwa McGonagall mimo późnej nocnej pory siedziała w swoim gabinecie i czekała na jakikolwiek znak życia od Severusa. Dzięki Merlinowi, że chociaż Hermiona miała na tyle oleju w głowie, aby poinformować ją o wyjściu tego zgrzybiałego idioty z zamku. Pamiętała, jak skończył ostatnio i zaczęła obawiać, że może jej przyjaciel jest po prostu masochistą i lubi cierpieć.
Nagle drzwi do jej gabinetu otworzyły się gwałtownie i Minerwa zobaczyła bladego Severusa, który patrzył na nią wzrokiem, z którego nie potrafiła nic wyczytać.
– Na Merlina, ty stary głupcze! – krzyknęła, wstając z fotela. – Pomyślałby kto, że postrach uczniów będzie chociaż trochę bardziej odpowiedzialny niż uczniowie, którym odejmuje punkty za nieodpowiedzialność! – Jej śmiech zabrzmiał niemal maniakalnie, ale kiedy spojrzała na Severusa, który zajął jeden z foteli, spoważniała i uspokoiła się. – Severusie, na brodę Merlina, mów do mnie!
– Zwołaj zebranie Zakonu.
Jego głos był pusty i tak jak wzrok nie wyrażał żadnych emocji. Minerwa zmarszczyła brwi i poprawiła okulary na nosie.
– Z samego rana powiadomię wszystkich…
– Nie – przerwał jej Snape. Spojrzał jej w oczy i Minerwa poczuła ciarki na całym ciele. – Teraz.
Mężczyzna wyszedł niemal tak samo niespodziewanie, jak się pojawił. Kobieta przez moment patrzyła na drzwi, za którymi zniknął, kiedy dotarło do niej co się dzieje. Złapała różdżkę i rozesłała patronusa do każdego członka Zakonu Feniksa z wiadomością, aby stawił się natychmiast w Norze. Sama szybko ubrała wierzchnią szatę i opuściła gabinet.

Molly nie była zadowolona z obecności tylu osób w jej domu o tak późnej porze, co wyrażała stawianiem kubków z herbatą tak głośno, że Nimfadora, która przysnęła na ramieniu Remusa, gwałtownie się przebudziła. Jęknęła, zerkając za okno i żaląc się mężowi na tak niedorzeczną porę.
Artur zerkał za okno, wypatrując Severusa – winnego pobudki ich wszystkich. Nie narzekał, bo wiedział, że gdyby nie działo się coś poważnego to nie zgromadzili by się o takiej porze. Nawet Snape nie był tak złośliwą osobą.
George usiadł na oparciu fotela, który zajmowała zaspana Jeanne, a Fred zajął parapet za nimi. Hermiona i Ginny siedziały ramię w ramię na niewielkiej kanapie przy kominku. Młodsza zasnęła na ramieniu koleżanki, lekko pochrapując od czasu do czasu. Nagle zza drzwi dało się słyszeć charakterystyczny odgłos teleportacji i czarnoskóry mężczyzna w towarzystwie dwóch wysokich rudzielców wyłonili się zza bariery. Molly niemal rozpłakała się, widząc swoich najstarszych synów. Wybiegła na ganek, biorąc w objęcia obydwu mężczyzn na raz.
– Och, chłopcy – szeptała cicho, płacząc ze szczęścia.
– Arturze – Kingsley Shackelbolt skinął dostojnie łysą głową i zajął wolne miejsce przy stole. – Remusie, miło cię widzieć.
– Ciebie również.
– Kingsley, czy jak zamorduję Snape’a to przekonasz Wizengamot, żeby mnie ułaskawili? – jęknęła Tonks, na co Remus i Kingsley lekko się uśmiechnęli.
– Obawiam się, że moja moc nie sięga tak daleko – odparł auror.
Hermiona spojrzała na zaniepokojoną Minerwę. Kobieta opierała się o segment i nie odzywała się odkąd przybyła do Nory. Jej twarz była blada, a usta drgały lekko przy każdym oddechu. Włosy po raz pierwszy odkąd Hermiona ją znała miała w nieładzie. Siwe kosmyki wymykały się z niechlujnego koka, opadając na zmęczone ramiona.
Ciszę jaka panowała w pomieszczeniu przerwał kolejny dźwięk teleportacji. Artur wyprostował się i otworzył drzwi nadchodzącemu gościowi. Severus Snape stanął na środku kuchni, rozglądając się po zebranych. Jakby oceniał. Jego spojrzenie na moment spoczęło na czarnowłosej dziewczynie, z którą wymienił krótkie skinienie głowy. Hermiona zmarszczyła brwi, obserwując mężczyznę. Szturchnęła lekko Ginny.
– Co? – szepnęła, podnosząc głowę i przecierając oczy.
– Na Merlina, Severusie – zaczęła Molly, patrząc na niego oskarżycielsko. – Możesz wyjaśnić nam z łaski swojej, co się dzieje?
Mężczyzna nie odpowiedział od razu. Podszedł do stołu i wyciągnął zwoje z kieszeni szaty. Remus natychmiast usunął naczynia i zwolnił miejsce, wpatrując się z rosnącym strachem w papiery.
– Wojna, Molly – powiedział Severus tak poważnie, że nawet Nimfadora Tonks nie miałaby ochoty się zaśmiać. 




~~~~~~*~~~~~~
Rozdział nie jest betowany. Całość zostanie poprawiona po zakończeniu opowiadania.
Dziękuję wszystkim za komentarze. Dodajecie człowiekowi wiary, naprawdę.
Ten rozdział dedykuję Lacercie Lovegood, dzięki której odzyskałam wenę i naładowałam akumulatory. Z tego miejsca serdecznie polecam jej blog. 

Widzimy się za tydzień.
Tak, mam napisany rozdział na zapas. Ha.

Buziaki, Hachi 

11 komentarzy:

  1. Jupi! :) będziem czekać ;)
    ~M.

    OdpowiedzUsuń
  2. Po pierwsze - bardzo się cieszę, że wróciłaś! Ba, masz nawet napisany rozdział na zapas :) Pękam z dumy. Wiedziałam, że wszystko dobrze się ułoży.
    Po drugie - niezwykle mi miło, że nasze rozmowy Ci pomogły i miałam jakiś wpływ na to, że ten rozdział w końcu się pojawił. Mam nadzieję, że wena się nie wyczerpie :)
    Po trzecie - dziękuję za dedykację tego rozdziału i polecenie mojego bloga. Czuję się zaszczycona.
    Po czwarte - ten rozdział naprawdę mi przypadł do gustu. Sprawia wrażenie niepisanego na siłę i liczę, że tworzenie go faktycznie sprawiło Ci frajdę. Mi bardzo dobrze się to czytało. Jeanne i George to doprawdy przecudna para. Uwielbiam o nich czytać. Pasują do siebie i oby przeżyli wojnę. Choć z pewnością nie okaże się to łatwe. Zdrajca krwi i Śmierciożerca - ciekawy pomysł. Scena, którą napisałaś na samym początku, urzekła mnie :)
    Ten rozdział traktuję jako swojego rodzaju przełom. Wreszcie czeka nas bezpośrednie starcie! Przyznam, że czekałam na coś podobnego od dawna. Rozdział przeczytałam jednym tchem.
    Kamień spadł mi z serca, gdy przekonałam się, że Severus w dalszym ciągu nie przemienił się w dużego, słodkiego, różowego misiaczka. Dobrze, że nie rozczula się nad Hermioną. Zresztą znając charakter Granger, podejrzewam, że rozczulanie się nad nią, tylko by zaszkodziło.
    Ciekawi mnie co z egzaminami Hermiony, skoro bezpośrednie starcie dwóch wrogich stron zbliża się milowymi krokami? No i gdzie jest Potter? Gdzie Luna?
    Ciekawi mnie co dalej z Draco. Zawsze sprawiał wrażenie zagubionego chłopca. Jego losy w tej wojnie są dość niepewne. Myślę, że może zginąć, choć jeśli przeżyje, to też nie będę jakoś specjalnie zawiedziona. Szkoda mi za to Narcyzy. Przy pisaniu tego opowiadania, przybliżyłaś nam jej postać. Wydaje się niezwykle ludzka. Żal serce ściska, że jej ukochany stał się już potworem. Ona, Lucjusz i Draco mogliby naprawdę być szczęśliwą rodziną. Niestety obrali niewłaściwy kierunek. A właściwie Lucjusz obrał i wciągnął w to wszystko najbliższych sobie ludzi. Przykre, przykre... chciałabym, żeby Narcyza w końcu nie cierpiała. Może Malfoy'owie przeżyją wojnę i jakoś się to wszystko poskleja, a może znajdzie ukojenie dopiero w niebie? Wbrew temu co mówił Severus myślę, że śmierć zarówno jej jak i Draco okazałaby się dla nich dobra. Żeby byli razem. Naprawdę razem.
    Dalej masz trochę do wyjaśniania :) Czekam z niecierpliwością na dalszą część. Oby za tydzień.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za tak piękny i długi komentarz.
      Cieszę się, że można na kogoś liczyć w tak zepsutym fandomie, jakim jest HP <3

      Co do wszystkich wątpliwości, o których pisałaś. Wszystko mam zaplanowane, o czym doskonale wiesz i na wszystkie pytania wkrótce pojawią się odpowiedzi. I Narcyza i Draco będą mieli swoje pięć minut. Co zdradzę Ci teraz, to fakt, że dla jednego z nich historia nie skończy się szczęśliwie. Więcej, szz :)

      Potter, jak to Snape ładnie ujął, zmierza do Hogwartu, więc już niedługo. Luna również będzie miała swoją rolę.
      George i Jeanne, no cóż... mam do nich słabość.

      I jedno pytanie. Jak mogłaś pomyśleć, że zrobię ze Snape'a pluszowego misia? ;-; Ranisz moje uczucia, nie jestem ałtoreczką blogaska przecież ;-;

      A tak całkiem poważnie.
      Cieszę się, że Ci się podobało.
      Pozdrawiam <3

      Usuń
  3. Kochana jak zawsze rozdział mega mega !:)
    Człowiek czyta czyta i tu nagle koniec;(
    Bede czekać na następny !;*
    Duzo weny !
    Cmok :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cmok <3
      Wiesz no, widzę ciągle powiadomienia o nowych postach u innych i pozazdrościłam :)
      Tobie również weny, bo nie mogę się doczekać :3

      Usuń
  4. A więc zmierzamy ku końcowi... Oczekuję ostatniej bitwy jednocześnie z ciekawością i niepokojem. Zżera mnie niepewność, moja droga. Z jednej strony mam nadzieję, że moje ulubione postacie wyjdą z tego obronną ręką, z drugiej wiem, że nie wszystkim przeznaczone jest szczęśliwe zakończenie. Swoją drogą, udało Ci się wykreować Lucjusza w taki sposób, że nie będzie mi go szkoda, jeśli ktoś potraktuje go Avadą, choć ogólnie bardzo lubię jego postać.

    Świetny rozdział.

    Wszystkiego dobrego!
    Pozdrawiam,
    bullek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tam razie liczę, że uda mi się Ciebie zaskoczyć przebiegiem bitwy. Masz rację, że nie wszystkim jest przeznaczone wyjście z niej cało. Ale niestety, taka jest proza życia. W końcu każdy umiera, wcześniej czy później.

      Ja również lubię Lucjusza. Jego charakter wyszedł zupełnie przypadkowo, z czego dzisiaj niezmiernie się cieszę, bo otworzył mi kilka nowych drzwi. O czym sama się przekonasz.

      Pozdrawiam cieplutko i zapraszam za tydzień :)

      Usuń
  5. Oh, to zdecydowanie najlepsze Sevmione. Zanim zaczęłam je czytać, czułam obrzydzenie do miłości między Severusem i kimkolwiek innym, ale teraz jestem pod wielkim wrażeniem. Ba, jako roztrajkotana nastolatka powiedziałabym, że odmieniło moje życie (co oczywiście nie wypada damie ;)), więc powiem o wzbogaceniu mojego słownictwa, wowielonej miłości do opowiadań i rozpływającym się sercu na myśl o ukazanej potędze miłości.
    <3 <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Przeskrolowałam rozdział do momentu, w którym piszesz swój komentarz (zawsze tak robię, żeby sprawdzić, ile w kolejnym odcinku autor się naprodukował) i zadrżałam. Rozdział nie jest betowany. Nie wiem, na ile Twoje bety się spisują - czy poprawiają tylko podstawowe błędy (ortografia, interpunkcja, literówki), czy czepiają się także treści (z tego, co widzę, raczej wyłapują same literówki, bo błędów interpunkcyjnych i językowych jest od chu... jest dużo), ale i tak drżę.
    Ech, mam wyrzuty sumienia, że Twoi Czytelnicy tak się zachwycają, motywując do dalszego pisania, a ja się tylko czepiam. :(
    No właśnie, o tym pisałam w końcówce komentarza pod poprzednim rozdziałem. Skoro i tak zamierzałaś pisać o Jeanne, to na jaką cholerę wtrabaniłaś ten krótki opis pod koniec dwudziestki szóstki? Teraz przypuszczam, że to miała być jakaś zapowiedź czegoś większego, o czym napiszesz w następnym rozdziale, tak, czasami w ten sposób robi się smaka Czytelnikom, ale Tobie się to zupełnie nie udało, bo w tamtym fragmencie nie padło nic, co dałoby nam do myślenia, że za chwilę może rozwiąże się jakaś zagadka. Ot, opis nieprzytomnej OC.
    Twoja pani Weasley jest kanoniczną panią Weasley. Z jednym małym ,,ale". Ma wywalone na swojego najmłodszego syna. HALO, MOLLY, RON ZGINĄŁ Z MIESIĄC TEMU, MOGŁABYŚ CHOCIAŻ UDAWAĆ, ŻE CI PRZYKRO.
    Bardzo lubię relację Jeanne-George. I nareszcie jest George, nie Fred. Nie wiem, skąd się to bierze, ale od dawien dawna (jeszcze zanim Rowling żałośnie wypaliła z tym Fremione) George był brutalnie pomijany przez autorki fanfików. Nie powiem, ja o bliźniakach prawie w ogóle nie piszę, ale wynika to raczej z faktu, że i tak skupiam się najbardziej na tej ciemnej stronie czarodziejskiego świata, ale osoby, które używają czy to samych Weasleyów, czy po prostu jasnej strony, zawsze skupiają się na samym Fredzie. To on w końcu znajduje sobie dziewczynę, to on częściej się wypowiada czy ma jakieś pomysły. Geogre nie. Dlatego masz ode mnie ogromnego plusa za tę nowość. Miło jest trafić W KOŃCU na coś nowego.
    NO, Hermiona nareszcie ma egzamin. Ale zanim do tego przejdziemy, Voldek coś chce od Snape'a, więc musimy się tam z nim udać.
    Cytuję: ,,Kingsley i Tonks robili co w ich mocy, aby opanować sytuację w Ministerstwie" - okej, mimo że jest ich tylko dwoje, ważnie, że coś robią. Ale CO robią? I JAKĄ sytuację chcą opanować? Nic o tym nie piszesz. Naprawdę trzy cztery linijki na temat tego, co robi Voldek, Zakon i Ministerstwo Magii to nic. Już lepiej, żebyś w ogóle o tym nie wspominała, bo przynajmniej nie udajesz, że interesuje Cię pisanie o sytuacji politycznej. Naprawdę już lepiej by było, gdybyś skupiła się tylko na samym romansie, niż jak masz tworzyć od czas do czasu takie opisy tego, co dzieje się poza zamkiem. To irytuje i nie wprowadza niczego nowego, zamiast tego mogłabyś pociągnąć jakąś ciekawą scenę, napisać coś więcej o Jeanne albo o innych OC, których Ci tu nie brakuje. Masz o czym pisać, a skupiasz się na czymś, co i tak niczego nie wyjaśnia. Strata czasu, słów i miejsca w rozdziale.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zaraz, moment. Musiałam trzykrotnie przeczytać ten krótki fragment. Snape spotyka się z Luckiem, Narcyzą i Draconem. Snape wita się z DRACONEM, a on odpowiada mu ,,witaj, WUJU"? Jakim cudem? Draco nie jest już małym chłopcem, żeby mamusia mu wmawiała, że ten pan, który przychodzi do niej wieczorami, teraz będzie jego wujkiem, poza tym Snape nie romansuje z Narcyzą. Dlaczego uważa Snape'a za wujka? Przecież oni nie są ani rodziną, ani nie przyjaźnią się na tyle, żeby Malfoy miał się do niego w ten sposób zwracać. Poza tym weź pod uwagę fakt, że Snape nie jest czystej krwi. BA, ma OJCA mugola, więc i mugolskie nazwisko (przypuszczam, że gdyby mugolką była matka, a ojcem jakiś czarodziej pochodzący z uznanej, czystokrwistej rodziny, sytuacja wyglądałaby trochę inaczej), więc bardzo wątpię, żeby Draco czy w ogóle Malfoyowie zgodzili się na to, żeby ktokolwiek śmiał pomyśleć, że ich rodzinę łączy jakaś rodzinna więź (masło maślane) z kimś, kto nosi mugolskie nazwisko. Nie. Nope. No. Nicht. Ne.
    I jaki to znowu OFICJALNY tytuł? Gdyby Snape był rycerzem albo lordem, a Draco zwróciłby się do niego Sir/Lordzie Snape, to byłby tytuł! Ale wuj? Skąd Ty bierzesz takie cuda?
    Zaraz, bo znowu czegoś nie rozumiem (ostatnio zdarza mi się to przy Twoim opowiadaniu niepokojąco często). Snape poczuł, jak pali go Mroczny Znak - wzywa go Voldek. Więc dlaczego zamiast iść do Voldka, Snape urządza sobie pogadankę z Malfoyami? To oni go wezwali? Och, nie sądzę. A jeśli nawet (gdy śmierciożerca dotknie znaku, Voldek o tym wie, więc może wiedzą o tym i inni noszący Znak), to Voldemort też by poczuł, że któryś ze śmierciojadów chce się skontaktować z którymś z jego sług.
    Jednak Snape postanowił w końcu łaskawie odpowiedzieć na wezwanie Voldzia. Wychodzi na to, że w końcu zacznie się coś dziać, bo Voldek postanowił napaść na Hogwart. Skądś wie, że Harry Potter ma się tam zjawić, nie dzieli się tym ze swoimi śmierciożercami - i bardzo dobrze. Voldek nie był skory do wyjawienia swoim sługusom żadnych informacji o horkruksach (bo przypuszczam, że o to właśnie chodzi).
    Plany Voldzia - ziew. Mam nadzieję, że chociaż bitwa nie będzie zaplanowana i nareszcie coś się komuś nie powiedzie. Że nareszcie zginie ktoś znaczący, Zakon nie wykpi się w naiwny sposób, jak to przedstawiła Rowling, tylko w końcu bitwa będzie bitwą.
    *ma nadzieję, że bitwa nie skończy się jak ,,Czas honoru"*
    Dobra, ten rozdział, mimo że nie był zbetowany, nie wyszedł tak źle. Powiem więcej, w porównaniu do dwudziestki szóstki - bajka. No nic, czekam na tę bitwę. Jeśli naprawdę do niej dojdzie, to z chęcią przeczytam, jak radzisz sobie z opisywaniem walk. Jeśli chodzi o opisy, to właśnie opisywanie walk jest moją pierwszą wielką miłością, więc będę się jeszcze bardziej czepiać, chwalić i emocjonować. Ale pewnie dopiero za jakiś czas (może jutro, o ile bitwa przypadnie na 28 albo 29), bo do egzaminów zostało mi już mało czasu. :)

    OdpowiedzUsuń