Severus Snape przemierzał salę pełną uczniów, nadzorując próbne
OWTM-y. Większość z nich stanowili jego podopieczni ślizgoni, tacy jak Malfoy,
Parkinson, Zabini, a nawet Goyle. Ku jego zdziwieniu wśród grona piszących
znalazło się kilku gryfonów, których nie spodziewał się tu ujrzeć. Potter
głowił się nad przepisem na Zielony Kwiat Pustyni, a Thomas gorączkowo
wycierał pot z czoła, najwyraźniej próbując nie wyjść na totalnego idiotę.
Jedynie Granger pozostała skupiona i jak zwykle, w szaleńczym tempie, pisała po
pergaminie. Oddała pracę jako pierwsza, po czym szybko opuściła Wielką Salę,
rzucając Potterowi jedno z tych swoich przyjacielskich spojrzeń. Snape szybko
przeglądnął jej pracę i wiedział, że niestety nie uda mu się jej oblać. Z
grymasem na ustach musiał przyznać, że była wybitnie inteligentna i ten test
nie sprawił jej trudności.
Zgodnie z nowym rozporządzeniem Albusa Dumbledore’a, pod koniec szóstego
roku nauki, uczniowie, którzy pragnęli zdawać Eliksiry na OWTM-ach,
przechodzili testy, który określał poziom ich wiedzy. Jakby tego było mało,
dyrektor wymyślił indywidualne zajęcia z każdym pretendentem, co miało
„umożliwić obiektywne podejście do uczniów”. Odbywały się codziennie, w godzinach wieczornych, przez cały rok, co uniemożliwiało Severusowi
opróżnienie nowiutkiej butelki ginu, stojącego w barku. Dostał ją od Lucjusza i
ponoć była wybornie smaczna – myśl o tym tylko bardziej irytowała profesora,
który właśnie spoglądał na nią tęskno, podczas gdy Granger przygotowywała
eliksir kameleona.
Nagle usłyszał dźwięk tłuczonego szkła i ciche przekleństwo
dziewczyny. W popłochu zaczęła zbierać rozbitą fiolkę z podłogi. Podszedł do
niej i warknął głośno:
- Na Merlina, Granger, uważaj co robisz, bo inaczej do egzaminu nie
zostaną mi żadne ingrediencje.
- Przepraszam, profesorze – wybełkotała i wróciła do krojenia skórki z
bumslanga.
- Ile razy mam powtarzać – powiedział, podchodząc i niemal wyrywając
jej nóż z dłoni. – W ten sposób, delikatnie, a nie, jakbyś kroiła ziemniaki.
Trochę gracji.
Spróbowała jeszcze raz i tym razem Snape nic nie odpowiedział. Obszedł
stół i w ciszy przyglądał się jej działaniom. Widział, że trzęsły się jej ręce,
ale na jej szczęście, nie upuściła już ani jednej fiolki, ani składnika. Gdy
skończyła, podszedł, aby ocenić wykonanie.
- Ujdzie, chociaż jak zwykle, mogło być lepiej.
Wymamrotała ciche „dobranoc” i poszła do siebie, zostawiając Snape’a
samego w swoich zimnych komnatach. Stojąc po prysznicem, nieświadomie gładził
Mroczny Znak. Czekał na znak od bardzo dawna, jednak jego pan milczał. Nie
dawał sygnałów do ataku, nie dawał rozkazów, ani nawet znaku życia. Przepadł,
wsiąknął niczym woda w gąbkę. Śmierciożercy wyczekiwali jego powrotu, trenując,
zbierając informacje, szpiegując i mordując. Czyli robiąc to, w czym byli
najlepsi. Rozrastali się z dnia na dzień pod nieobecność swojego przywódcy i
teraz, byli niczym dzikusy wypuszczone na pole bitwy. Nieokiełznani nowicjusze,
chcący jedynie nakarmić żądzę krwi.
Tydzień minął szybko, nic nie wyprowadzało oziębłego profesora z
równowagi. Aż do czwartku.
- Ty idiotko! Czy ty w ogóle używasz tego swojego przerośniętego
mózgu? – krzyczał. – Chcesz zabić siebie i mnie przy okazji? Odejmuję sto
punktów Gryfindorowi za tak rażącą niekompetencję!
- Przepraszam, naprawdę, to nie było celowo – mówiła Hermiona,
przerażona wybuchem Snape’a. Omylnie zidentyfikowała składnik w ciemnym
magazynku, dodając korzeń z ziela afrykańskiego zamiast imbiru i całe
szczęście, że Snape przemieszał eliksir przed spróbowaniem.
- Gdyby to było celowo, dostałabyś dwieście punktów i wydalenie ze
szkoły – warknął, próbując się opanować.
- I wizytę w Azkabanie – dodała, obejmując się ciasno ramionami.
Zlustrował ją wzrokiem, chcąc się odgryźć, ale w tym momencie wziął
głęboki wdech. Była przerażona i trzęsła się niczym małe zwierzątko.
- Nie dygotaj tak. Posprzątaj to, umyj dokładniej kociołek, ma w nim
nie zostać nawet kropla! Chyba, że spieszno Ci do Azkabanu. I oddaj różdżkę,
zrobisz to ręcznie.
Wręczyła mu ją drżącą ręką i uciekła do magazynku. Powrócił
do lektury, którą przerwała mu ta głupia dziewucha i jednym uchem słuchał jej
krzątaniny. Gdy spróbowała podnieść kociołek widział, że ma słabe ręce i ledwo
jest w stanie unieść go ponad blat. Uśmiechnął się kpiąco. O mało go nie
zabiła, to niech się trochę pomęczy. Nie zdążył dojść do końca strony, gdy
usłyszał huk. Idąc do magazynku zaczął pogardliwie:
- Granger, czy ty umiesz, przez pięć minut, zachowywać się cicho, a nie jak słoń w
składzie porc… - urwał zastając ją, leżącą na ziemi. Obok leżał wywrócony
kociołek. – Same problemy z tą dziewczyną – mruknął.
Odwrócił ją na plecy i spróbował ocucić, jednak nie zareagowała. Kilka
razy powiedział jej nazwisko, jednak skutek był ten sam. W końcu zrezygnowany
wziął ją na ręce i przeniósł na swoje łóżko. W szafki przyniósł eliksir z
surowego pora egipskiego. Cuchnął jak gacie Merlina, obudziłby nawet umarlaka.
Przyłożył fiolkę pod nos dziewczyny, marszcząc oczy od ostrego aromatu. Zaczęła
się krztusić.
- Dużo będzie z tobą jeszcze problemów? – spytał, gdy doszła do
siebie.
- Przepraszam, ja… nie wiem co się stało.
- A ja chyba wiem. Kiedy ostatnio przespałaś całą noc?
Hermiona spuściła głowę. Siedziała teraz po turecku, mocno
przyciągając do siebie nogi.
- Ponoć jesteś najmądrzejszą czarownicą swojego wieku, a zachowujesz
się jak kompletna idiotka.
- Wypraszam sobie – powiedziała odważnie, patrząc na niego zmęczonymi
oczami. – Ja po prostu…
- Nie obchodzi mnie co robisz całymi nocami, z kim się włóczysz, czy z
kim sypiasz – syknął, wchodząc jej w słowo. - Masz się wysypiać, bo nie życzę
sobie więcej takich akcji. Jeśli to się ma powtórzyć, możesz nie przychodzić.
- Nie powtórzy się. Ja po prostu… mam na głowie tyle nauki, że nie mam
kiedy się wyspać.
Snape zmierzył ją wzrokiem, stwierdzając, że nie tylko snu jej
brakuje.
- Czy ty coś w ogóle jadasz?
- Tak – odparła. – Tak jakby…
- Merlinie, daj mi cierpliwości. Czy wszyscy uczniowie muszą być tak
tępi? – mówił, podchodząc ponownie do szafki. Wyciągnął fiolkę jedwabistego
trunku i podał go dziewczynie. – Pij. Chyba, że wolisz, żeby ponownie cucić cię
eliksirem.
Posłusznie wypiła eliksir, krzywiąc się lekko.
- Dziękuję, profesorze. Naprawdę mi przykro za ten eliksir, za
kociołek…
- Tylko się nie rozpłacz – warknął. – Gdybyś była trochę
rozsądniejsza, pewnie do niczego takiego by nie doszło.
- Obiecuję się poprawić.
- Ja myślę. Nie mam ochoty znów zbierać cię z podłogi.
- To było bardzo miłe z pana strony – powiedziała niepewnie,
uśmiechając się do niego słabo. Snape zmarszczył brwi.
- Mało nie zdemolowałaś mi magazynu, Granger. Ratowałem swój dobytek.
Kiwnęła tylko głową i jeszcze raz dziękując, opuściła jego komnaty.
Wedle życzenia Snape’a, Mroczny Znak zapiekł kilka dni później. W sali
akurat przebywał młody Malfoy, wyraźnie zainteresowany nagłym wezwaniem.
- Mogę iść z panem, profesorze? Jestem dorosły, mogę się na coś
przydać.
- Nie gadaj głupstw, Malfoy. Jak zasłużysz na własny Znak, to może cię
ze sobą zabiorę.
- Jak mam to zrobić, gdy nikt nie daje mi się wykazać? – jęczał Draco,
ale Severus odprawił go machnięciem ręki i zniknął za bramami szkoły. Aportował
się do dworu rodzinnego Malfoy’ów i od razu skierował się do ogromnej sali,
pełniącej funkcję miejsca spotkań.
- Severusie – odezwał się w końcu Voldemort. Rozdzielił zadania i
odesłał pozostałych do domów, pozostając sam na sam ze swoim najwierniejszym
sługą. – Dla ciebie mam specjalne zadanie.
- Co mam zrobić, panie?
- Zabijesz Albusa Dumbledore’a.
Snape chwilę wpatrywał się w blade lico mężczyzny przed nim, zaraz
jednak kiwnął głową i odrzekł sucho:
- Z przyjemnością, panie mój.
Jeszcze tego samego wieczora przekazał starcowi wieści. Dumbledore
pocierał czubek długiego nosa i co chwila wpychał na niego opadające okulary.
- Możesz przestać się bawić? Mamy poważniejsze rzeczy na głowie.
- Tak, tak – odparł siwy czarodziej. – Dropsa?
- Merlinie…
- Severusie, doskonale wiedzieliśmy, że ten dzień nadejdzie. Zresztą –
powiedział, spoglądając na obumierającą dłoń – I tak za niedługo umrę.
- Poddajesz się bez walki?
- Bez walki? Pozostawiłem…
- Tak wiem, pozostawiłeś Potterowi całą robotę. Nie uważasz, że to
jest złe?
- Zło to idea, przeciw której walczymy, Severusie. Co czyni nas
dobrymi, tak samo jak i nasze metody.
- Bzdury – warknął młodszy czarodziej i gwałtownie wstał.
- Przecież ci nie zależy na tym chłopaku, więc w czym problem?
- W tym, że jesteś taki sam jak Voldemort, którym tak gardzisz.
- Oh, Severusie, ja nie gardzę Tomem. Podziwiam go za zaciętość, z
jaką dąży do swoich przekonań. Jednak pomimo tego, musi zostać powstrzymany.
- Nie ważne jakim kosztem?
Albus pokiwał przecząco głową. Snape opuścił jego komnaty i wściekły
wrócił do swoich komnat. Starzec miał rację, nie zależało mu na chłopaku, ale
wysyłać bądź co bądź, dziecko jako mięso armatnie, to już przesada. Zwłaszcza w
wykonaniu Albusa.
Tydzień później Hermiona znów zapukała do jego gabinetu, a kiedy
weszła, od razu dostrzegł różnicę. Miała zaróżowione policzki, worki pod oczami
zniknęły, a włosy w końcu nie żyły wokół niej własnym życiem.
- Dobry wieczór, Granger. Widzę, że posłuchałaś rad mądrzejszych.
- Owszem, dziękuję – odparła z uśmiechem. – Za to pan nie wygląda
najlepiej. Dobrze się pan czuje, profesorze?
- Oczywiście, że to nie twoja sprawa, Granger. Zabieraj się do pracy.
Spłoszona zaczęła znosić potrzebne składniki do przepisu, który czekał
na nią na stoliku. Snape z zainteresowaniem niegodnym śmierciożercy, zaczął
obserwować jej ruchy. Musiał przyznać, że doprowadzona do porządku, nie
wyglądała najgorzej. Gdyby nie była jego uczennicą, uznałby, że jest nawet
atrakcyjna.
- Profesorze? – odezwała się nagle.
- Czego znów chcesz?
- Na pewno dobrze pan się czuje? Wiem, to nie moja sprawa, ale trzęsie
się panu ręka.
Snape zerknął na lewe ramię – faktycznie widocznie drżało. Schował dłoń do kieszeni.
- Wracaj do pracy.
Hermiona bez słowa posłuchała, a Snape poszedł do magazynku. Sięgnął po
eliksir łagodzący i podwinął rękaw. Skropił Mroczny Znak, który pulsował
nieprzyjemnie, przybierając krwistą barwę. Nowy wymysł Voldemorta, przypominający
Śmierciożercom o zadaniach, które im powierzył. Zamknął oczy, gdy rana zaczęła
szczypać.
- O mój boże… - usłyszał nagle. W drzwiach magazynu stała przerażona
Hermiona i wpatrywała się w jego Mroczny Znak.
- Granger! – wrzasnął, natychmiast zakrywając ramię. Złapał ją mocno i
wypchnął z powrotem do sali.
- Profesorze…
- Czy nikt nie nauczył cię, żeby nie wciskać nosa w nie swoje sprawy?!
- Pan jest Śmierciożercą… - szepnęła cicho, a Snape zbliżył się do
niej, mocno ściskając jej rękę.
- Ktoś tu zasługuje na Obliviate.
- Nie – powiedziała szybko. – Nikomu nie powiem, przysięgam.
- Chodź no tu – warknął, gdy spróbowała mu się wyrwać.
- Błagam – pisnęła z bólu, odruchowo łapiąc go za ramię. Poczuł
szczypanie, ale zupełnie inne, przyjemne. Natychmiast się od niej odsunął.
- Co to było?
- Mogę panu pomóc, tylko błagam… żadnego mazania pamięci.
- Dlaczego chcesz mi pomóc? – spytał zdziwiony. Nadal nie wiedział, co
dziewczyna mu zrobiła.
- Nie wiem… Może dlatego, że potrafię.
Snape mierzył ją wzrokiem. Wyciągała dłonie w jego stronę w geście
obronnym, a ich wnętrza pulsowały jasnym światłem.
- Co to jest?
- Bioenergia. Działa na podobnej zasadzie jak zaklęcia niewerbalne. Raz dziennie koncentruję energię
w dłoniach, aby w razie potrzeby, w sposób taki jak to robią zaklęcia,
przekazać ją przez dotyk.
- Przecież to niemożliwe – powiedział sceptycznie Snape. – Tylko
magomedycy potrafią coś takiego i to tylko ci zaawansowani stażem.
Pokiwała głową. Snape wahał się, ale rana coraz mocniej bolała i w
końcu, sam nie do końca rozumiejąc czemu, przystał na jej propozycję. Zbliżyła
się do niego, delikatnie odsłaniając ramię. Wstrzymała oddech na widok czaszki,
z której wysuwał się wąż. Położyła swoje drobne dłonie na jego skórze, uważając, aby nie dotknąć znamienia i w tym momencie Snape znów poczuł przyjemne
promienie. Kiedy skończyła, odetchnęła ciężko.
- Granger, skoro pozwoliłem ci użyć na mnie nieznanej magii, jesteś mi
winna wyjaśnienia. Skąd znasz te techniki?
- Ja… czytałam o nich i postanowiłam się ich nauczyć.
- Nonsens, nie mogłaś nauczyć się ich tylko z teorii.
- A jednak – powiedziała, opierając się o biurko. – Dawno temu
zdecydowałam, że chcę być magomedykiem i przygotowuję się we własnym zakresie.
- To po to ci Eliksiry na OWTM-ach.
- Tak. Wymagają ich, podczas przyjmowania do świętego Munga.
Snape milczał, będąc wściekły tym, że gówniara odkryła jego sekret, a
z drugiej strony był pod wrażeniem jej autentycznej inteligencji.
- Skoro pomogłam panu, to pan również jest mi winny wyjaśnienia –
powiedziała nagle, patrząc na niego odważnie.
- Jedno pytanie.
- Pan miał ich więcej.
- Nie zapominaj, że ja mam w ręku różdżkę.
Spojrzała na nią wystraszona, ale Snape niespodziewanie schował ją do
kieszeni.
- Pytaj.
- Od dawna… jest pan Śmierciożercą?
- Od dawna.
- Czemu pański znak krwawił?
- Przypomina mi o moim zadaniu.
- Jakim zadaniu?
- Nie mogę ci tego powiedzieć – odparł, wyraźnie rozbawiony jej
głupotą. – Wtedy musiałbym cię zabić.
- W porządku. Więc… Dlaczego pracuje pan dla Sam-Pan-Wie-Kogo?
Snape milczał przez chwilę. Dlaczego w ogóle zgodził się odpowiedzieć
na jej głupie pytania? Powinien był jej usunąć pamięć i nie byłoby problemu.
Jednak jej zdolności magomedyczne go zaskoczyły. Teraz więc musiał ponieść
konsekwencje swojej ciekawości.
- Przystałem do Voldemorta, gdy byłem młody i od tej pory jestem jego
sługą.
- Ale przecież jest pan członkiem Zakonu…
- Szpieguję Zakon Feniksa dla Voldemorta.
Hermiona stała i wpatrywała się w niego, zastygła w przerażeniu.
- Jak pan może… Dumbledore…
- Nie zrozumiesz tego, więc nawet nie będę ci tłumaczył. Poza tym,
limit pytań wyczerpałaś dawno temu.
- Limit pyt… - Hermiona zrobiła się czerwona na twarzy. – Pan jest
zwykłym śmieciem! Jak pan może, Dumbledore to taki cudowny człowiek, a Harry
jest niczemu niewinny! Dlaczego chcecie go zabić? Dlaczego Dumbledore w ogóle
pozwolił komuś takiemu jak pan pracować w szkole?
Snape znów złapał ją boleśnie za ramię.
- Granger, nie przeginaj. Współpracuję z nimi równocześnie, zarówno z
Dumbledore’em jak i z Voldemortem.
- Słucham?
- Jestem podwójnym szpiegiem, jeśli już musisz wiedzieć wszystko.
Minęło kilka minut zanim dziewczyna na spokojnie poukładała własne
myśli. Snape niechętnie wyjaśnił jej swój udział w wojnie między Voldemortem a
Dumbledore’em, pomijając wszelkie najważniejsze szczegóły, jak chociażby fakt,
iż miał go zabić w nadchodzących dniach.
- Przepraszam za to, co powiedziałam wcześniej – odezwała się po
chwili. – Teraz zaczynam rozumieć, dlaczego pan jest taki, jaki jest.
- Jestem taki, bo taki się urodziłem. Praca dla Voldemorta nie wpłynęła
na mnie znacząco.
- Nie wierzę w to. Nie wierzę, że od dziecka był pan zły i
zgorzkniały.
- Praca z takimi irytującymi dzieciakami jak ty, doprowadziła mnie do
tego.
Niespodziewanie Hermiona zaśmiała się.
- A jednak broni nas pan przed Śmierciożercami.
- Może to jest błąd – odparł, unosząc kącik ust. Dziewczyna zerknęła
na jego ramię.
- Nadal boli?
- Nie.
- A powie mi pan, co to za zadanie?
- Nie.
- Będzie pan ciągle odpowiadał nie?
- Nie.
Dziewczyna westchnęła, ale nie zadawała więcej pytań. Popatrzyła na
profesora i uśmiechnęła się lekko.
- Dziękuję, że nie wymazał mi pan pamięci.
- Nie zrobiłem tego bezinteresownie, Granger. I nie muszę chyba
dodawać, że jeśli komuś powiesz, następna rozmowa nie będzie przyjemna.
- A komu miałabym powiedzieć? Wystarczy, że ja wiem, że nie jest pan
taki zły, jak próbuje wszystkim wmówić.
Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć wyszła, uśmiechając się na
odchodnym. W nocy Snape długo nie mógł zasnąć, zastanawiając się, czy dobrze
zrobił ufając młodej gryfonce. Ostatecznie doszedł do wniosku, że dziewczyna ma
na tyle oleju w głowie, żeby trzymać język za zębami. A teraz, w razie czego,
może ponownie uśmierzyć ból na jego ramieniu. Sam musiałby głowić się nad mocniejszymi
środkami przeciwbólowymi. Niechętnie, ale przyznał, że dziewczyna na coś mu się
przyda.
Nadszedł maj. Znak krwawił coraz mocniej, przypominając Snape’owi o
tym, że za miesiąc rozpocznie się ostateczne zadanie. Wedle planu Śmierciożercy
wejdą do szkoły, on zostanie dyrektorem, a Dumbledore zginie. Snape cieszył się
na takie rozwiązanie. Starzec coraz bardziej irytował go swoim podejściem i
sposobem, w jaki bawił się Potterem. Chciał trzymać tajemnicę do końca, nawet
po jego śmierci chłopak nie dowie się, kim tak naprawdę był jego ukochany
dyrektor. Był marionetkarzem, który pociągał za sznurki, a kukiełką był sam
Harry. Wypełniał ślepo powierzone zadania, nigdy nie zastanawiając się, dokąd
prowadzą. Idiota. Taki sam, jak jego ojciec.
Hermiona przyszła na kolejne zajęcia w wyjątkowo dobrym humorze. Snape
słyszał, jak cały wieczór nuciła pod nosem jakąś piosenkę. Czasem, gdy na nią
spojrzał, widział, że rusza się w ten rytm, kręcąc biodrami w dość subtelny
sposób.
- Humorek dopisuje? – rzucił w pewnym momencie.
- Jeśli to panu przeszkadza, mogę przestać.
- Nie przeszkadza. Irytuje.
- Jak wszystko – mruknęła dziewczyna pod nosem.
- Granger – warknął. – Chcesz znów zarobić ujemne punkty?
Pokręciła głową.
- To się zamknij.
Spodziewał się pyskowania z jej strony, jednak ona tylko uśmiechnęła
się i wróciła do odmierzania składników. Zainteresowany podszedł do stolika i
patrzył na jej precyzyjne ruchy. Zauważył, że momentalnie się spięła.
- Przyszłej magomedyk nie powinno przeszkadzać, gdy ktoś patrzy na jej
ręce.
- Nie przeszkadza – powiedziała, unosząc głowę. – Irytuje.
- Przedrzeźnianie nauczyciela, Granger. Pięć punktów od Gryffindoru.
Mina jej zrzedła, gdy to powiedział i nie odezwała się już ani słowem.
Nagle ręka Snape’a, którą opierał o blat, zaczęła drżeć tak mocno, że korzenie,
które kroiła pospadały na posadzkę.
- Cholera – syknął, odchodząc od stołu. Podszedł do szafki z fiolkami
i wychylił jedną z nich, a drugą pokropił zranione ramię.
- Profesorze? – usłyszał za plecami. Odwrócił się i stanął z dziewczyną
twarzą w twarz. Pytająco patrzyła to na jego rękę, to na jego twarz.
- Wracaj do pracy, dam sobie radę.
- Jeśli eliksir nie zadziałał do tej pory, to już nie zadziała. Jest
za słaby na taki rodzaj magii.
- Sugerujesz, że znasz się na Eliksirach lepiej ode mnie?
- Nie – odpowiedziała, zbliżając się do niego jeszcze bardziej. – Ale
na magomedycynie prawdopodobnie tak.
Westchnął ciężko i z miną obrażonego dziecka wystawił do niej ramię.
Chwyciła ją w drobne dłonie, a Snape poczuł dreszcz. Nie taki, jak przy
oddawaniu energii. Zupełnie inny. Podobało mu się to, w jaki sposób ona go
dotykała. Patrzył na jej usta, gdy wypowiadała nieme zaklęcie i gdy zacisnęła
je w linię, poczuł ciepło na skórze. Zerknęła na niego i zarumieniła się
wściekle, gdy zorientowała się, że Snape ją obserwuje.
- Gotowe – mruknęła, ale nie odsunęła się od niego. Zerkała na jego
usta, które były tak blade, jak cała krew z nich odpłynęła. Nie wiedziała, że
zaczęła się pochylać w ich stronę, dopóki Snape nie wyminął jej. Zachwiała się
lekko i znów spłonęła rumieńcem. Wróciła do stołu i w ciszy skończyła eliksir.
Pół godziny później zawołała go, aby ocenił jej pracę. Podszedł do niej, a gdy
się odsuwała, niechcący wpadła na niego. Zmierzył ją wzrokiem, a ona wzruszyła
ramionami przepraszająco.
- Posprzątaj i możesz znikać.
- Profesorze? Mogę zadać panu jeszcze jedno pytanie?
- Nie odpowiem, jeśli będzie głupie.
- Dlaczego dołączył pan do Czarnego Pana?
- Granger… - zaczął, ale ona przerwała mu.
- Proszę, jedno pytanie. Tego jednego nie potrafię pojąć.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Snape patrzył beznamiętnie przez okno,
a Hermiona czekała na jego odpowiedź. Kiedy już myślała, że się nie doczeka,
Severus odezwał się.
- Byłem Ślizgonem. Jak każdy Ślizgon podzielałem ambicje Salazara Slytherina,
a rodząca się wtedy armia Voldemorta zdawała się… umożliwiać nam spełnienie
tych ambicji.
- Ale przecież to morderca…
- Wtedy nim nie był – powiedział ostro Snape. – Kiedyś Voldemort był
czarodziejem, który po prostu pragnął władzy. Pragnął czystości. Potem ta
obsesja zmusiła jego i nas do zabijania mugoli i szlam.
Hermiona wzdrygnęła się na to słowo. Snape marszcząc nos, kontynuował:
- Zależało mi tylko i wyłącznie na przynależeniu do jego szeregów.
Jego idea czystości krwi… była słuszna.
- Była?
- Odkąd dowiedział się o tym, że Potter jest dzieckiem z przepowiedni,
które może go zgładzić, jego priorytety uległy drastycznej zmianie. Zależało mu
już tylko i wyłącznie na zabiciu chłopaka.
- To straszne…
- To odruch obronny – poprawił ją Severus. – Czuł z jego strony
zagrożenie, więc chciał się przed tym bronić.
- Jak pan może tak mówić? Dobrze pan wie, że to Harry bronił się przed
Czarnym Panem!
- I widzisz co z tego wyszło? Błędne koło. Jeden broni się przed
drugim.
- Ale to Sam-Pan-Wie-Kto chce zniszczyć świat czarodziejów.
- On go chce odrodzić. Chce, aby świat czarodziejów był tylko
czarodziejów, a nie mugoli, szlam, charłaków i innych wybryków.
- Wybryków…? – szepnęła dziewczyna ze łzami w oczach. Snape kompletnie
zapomniał, że ona jest mugolaczką.
- To słowa Voldemorta. Ja od dawna nie podzielam jego poglądów.
- Dlaczego?
- Sama powiedziałaś, że to jest chore.
- Chodziło mi… Czemu pan przeszedł na stronę Dumbledore’a?
Lily. To imię znaczyło coraz
mniej. Kiedyś, z całego serca pokochał kobietę, która wybrała innego, a on i
tak robił wszystko, aby ją chronić. Na próżno. Teraz była odległym
wspomnieniem, zamgloną postacią, która przewijała się w jego umyśle i niczym
nie wyróżniała.
- To długa historia i nie zamierzam się nią dzielić, zwłaszcza z taką
wścibską gówniarą jak ty.
Spuściła wzrok na kociołek i chwytając go w obie ręce wyniosła do
magazynku.
- Musiał pan być bardzo zdesperowany – dobiegł go jej głos, a chwilę
później wyłoniła się z pomieszczenia. – Logicznie rzecz biorąc, musiało stać
się coś, co skłoniło pana do przejścia, no bo… Nawet jeśli nie podzielał pan
jego wszystkich poglądów, to sam pan powiedział, że trzymał się go pan dla
samej zasady. Więc nie przeszedł pan do jego wroga, do jedynej osoby, której
Riddle się boi, ot tak z kaprysu.
- Jesteś strasznie wkurzająca i jak dalej będziesz się wymądrzać, to
zarobisz ujemne punkty.
- A czy w czymś się pomyliłam? – spytała spokojnie.
Snape warknął tylko i machnął ręką.
- Idź już. Posprzątam sam. Mam dość twojego jazgotania.
Zmieszała się, ale zabrała torbę i udała się do wyjścia. Kiedy już
miała nacisnąć klamkę odwróciła się, wpadając prosto na Mistrza Eliksirów,
który chciał zatrzasnąć za nią drzwi. Odruchowo odskoczyła w tył, ale jedynie wpadła z impetem na ścianę. Snape patrzył na nią z góry, wpatrywał się
w nią równie zaskoczony, jak ona.
- Ja… - zaczęła, ale głos utknął jej w gardle. Stali kilka centymetrów
od siebie, czuł na klatce jej nierówny oddech. Pochylił się i będąc zaledwie
milimetry od niej otworzył drzwi.
- Wynocha – powiedział lodowato, a dziewczyna zniknęła, nie patrząc na
niego więcej.
Severus zastanawiał się, dlaczego mówi jej to wszystko. Przez życie
spędzone u boku Voldemorta zaczął gardzić mugolami i wszystkim co się z nimi
wiąże. Ale ta dziewczyna wzbudziła w nim zainteresowanie przez swoją
inteligencję i umiejętności. Zaczął zastanawiać się, czym różni się od
czarodzieja czystej krwi. Czemu jej krew, jej pochodzenie miało od razu ją skreślać.
Przewyższała w wielu aspektach czarodziejów, a mugolskie korzenie nie miały tu
przecież nic do rzeczy.
Na kilku kolejnych zajęciach tylko przekonał się, co do swoich
podejrzeń. Zadawała mu wiele pytań, na które niechętnie odpowiadał i w końcu,
po raz pierwszy miał okazję szczerze podyskutować na temat całej tej wojny ras.
- Nadal nie potrafię zrozumieć co takiego mugole zrobili czarodziejom.
- Nic. Chodzi o to, że są mugolami. W ich żyłach nie płynie krew
czarodziejów.
- Wie pan, jak naiwnie to brzmi. Dziecinnie wręcz. „Mam rację, bo
tak”. Przecież to niedorzeczne.
- Zachowanie czystości jest ważne dla zachowania równowagi.
- Skoro istnieją mugole, którzy mają magiczne moce, to w takim razie,
gdzie ta równowaga?
- Natura nie jest doskonała. Potrzebuje pomocy, a to właśnie próbuje
osiągnąć Voldemort.
- Czyli on wcale nie jest zły, tak? Mordowanie niewinnych ludzi jest
pomocą?
- Granger, nie odwracaj kota ogonem. Dramatyzujesz, w ogóle nie
dostrzegając drugiej strony medalu.
- Nie ma drugiej strony! Mugole w niczym nie mogą zaszkodzić
czarodziejom, przecież pan wie.
- Zanieczyszczają rasę. To jak zmieszanie czerni i bieli. Wychodzi
szarość, coś co nie powinno powstać, gdyby trzymać z dala od siebie dwa kolory.
- Wie pan ile rzeczy można zrobić z szarości? Zresztą, o czym my
mówimy. Na świecie żyją miliardy mugoli. I Sam-Pan-Wie-Kto zamierza wymordować
ich wszystkich?
Snape westchnął. Zaczynał dostrzegać, że w kółko tak naprawdę powtarza
ten sam argument. Na wszystko była jedna odpowiedź, wpajana przez Czarnego
Pana, a ta dziewczyna i jej podejście uświadamiały mu, że w większości
sytuacji, argument ten, jest po prostu bez sensu.
- Profesorze… Po której stronie tak naprawdę pan stoi?
- Po żadnej.
- Więc dlaczego po prostu pan nie odejdzie? Domyślam się, że szpieg z
takim doświadczeniem umiałby się ukryć.
- I co miałbym robić? – spytał ostro. – Całe życie ukrywać się na
drugim końcu świata, sam, nie mając tak naprawdę niczego?
- Myślałam, że samotność panu nie przeszkadza.
- Każdemu przeszkadza samotność, Granger. Taka jest ludzka natura.
- Więc dlaczego odsuwa pan od siebie wszystkich? Traktuje pan uczniów
jak wrogów, nauczycieli tak samo, nawet mnie pan obraża. A próbuję panu tylko
pomóc.
- Właśnie. Dlaczego?
- Dlaczego co?
- Dlaczego mi pomagasz? Skoro jestem dla ciebie tak straszny, dlaczego
ciągle tu jesteś i gadasz, zamiast po prostu uwarzyć eliksir i iść do
siebie?
- Może wcale nie uważam, że jest pan straszny? Lubię z panem
rozmawiać, bo wreszcie… Wreszcie mogę wyrzucić myśli, które kumulują się w
mojej głowie. Z nikim innym nie mogę tak porozmawiać.
- Może przestań otaczać się idiotami.
- To właśnie robię – powiedziała, uśmiechając się do niego.
- Mimo wszystko, jest późno. Wracaj do siebie.
Westchnęła w odpowiedzi, na co Snape uniósł kącik ust. Jakaś część
jego chciała, aby została. Chciał z nią rozmawiać, chciał wiedzieć, co kryje
się w jej głowie.
- Dobranoc, profesorze – powiedziała miękko, podchodząc do drzwi.
Zawahała się przez chwilę, po czym odwróciła i szybko podeszła do Snape’a. Złożyła
na jego ustach delikatny pocałunek, muskając jego wargi niczym powiew wiatru.
Kiedy się od niego odsunęła, na jej ustach gościł nieśmiały uśmiech. Wyszła, a
Severus nadal stał w tym samym miejscu, zaskoczony jej pocałunkiem. Nie dość,
że uczennica, to jeszcze z Gryffindoru. Mugolaczka! Co to miało być?
Odpowiedź liczył uzyskać na następnych zajęciach, ale ona milczała jak
zaklęta, skupiona na swojej pracy. Nie odzywali się do siebie przez dobrą
godzinę. W tym czasie ona coraz szerzej się uśmiechała, a Snape był coraz
bardziej wściekły.
- Granger – rzucił, gdy kończyła warzyć eliksir. – Co miało znaczyć
twoje zachowanie na ostatnich zajęciach?
Popatrzyła na niego, a jej uśmiech przygasł, kiedy widziała jego
mordercze spojrzenie.
- Przepraszam. Poniosło mnie.
- Z chęcią odjąłbym Gryffindorowi punkty. To było tak karygodne, że…
- Wiem – przerwała mu. – Wiem i przepraszam.
Snape zauważył, jak zacisnęła usta w cienką linię i przypomniał sobie
smak tych ust. Podszedł do niej i mocno ją do siebie przyciągając, wpił się w nie.
Smakował każdy ich skrawek, językiem błądził jak we mgle. Oddała mu pocałunek
zadziwiająco szybko, teraz przywierając do niego całym ciałem. Nagle odsunął
się od niej, zdając sobie sprawę, co właściwie wyprawia.
- Znów mnie pan odpycha – szepnęła.
- Jesteś moją uczennicą.
- I chcę panu pomóc. To co pan mówił o życiu w samotności… Ja wiem jak
to jest. Nie mam nikogo bliskiego, jedynie przy panu czuję, że cokolwiek
znaczę.
- Jesteś jeszcze młoda, a ja traktuję cię jak śmiecia – warknął.
- A jednak pozwolił mi pan sobie pomóc – odparła, lekko łapiąc go za
ramię, które skrywało jego przekleństwo.
- Zabierz rękę – nakazał ostro.
- Nie.
- Powiedziałem...
- Mam gdzieś, czy odejmie mi pan za to punkty, czy ukarze szlabanem.
Wiem, jak pan cierpi i jest mi przykro, że odrzuca pan moją pomoc.
- Nie potrzebuję twojej litości.
- Więc niech mnie pan wyrzuci! – krzyknęła, a w jej oczach pojawiły
się łzy. Snape był zdziwiony. – Niech mnie pan wystawi za drzwi jak psa i tak
się do tego przyzwyczaiłam.
Opuściła rękę, kując się w sobie.
- Jest pan tak inteligentny, a nie potrafi pan zrozumieć, że komuś
może na panu zależeć?
- Nie wygaduj bzdur, nie zależy ci na mnie. To litość przez ciebie
przemawia.
- Nie ma krzty litości w tym, co do pana czuję.
- Co do mnie czujesz? – prychnął. – Myślisz, że poznałaś część mojej
historii i wiesz coś o bólu?
- Tak – powiedziała, co zbiło Snape’a z tropu.
Nagle Hermiona wzięła swoją torbę i podeszła do drzwi.
- Będzie pan żył w samotności, profesorze, ale na własne życzenie.
To powiedziawszy wyszła, a Snape czuł, jak wzbiera w nim złość.
Zamachnął się, z impetem zrzucając ze stołu kociołek z niedokończonym eliksirem
i inne przybory. Westchnął i oparł się o blat. Rana piekła jak wszyscy diabli,
w piersi czuł pulsujące szybko serce, a jego dłonie z całą siłą zaciskały się
na drewnie. Kiedy ochłonął, jednym machnięciem różdżki sprzątnął bałagan i
poszedł spać. Jednak nie zmrużył oka, a następne dni spędził na wyładowywaniu
się na uczniach, rozdając ujemne punkty na prawo i lewo. Jak nigdy dotąd w
swojej karierze.
- Profesorze, nie mogę znaleźć noża z dębową rączką.
- Druga półka od lewej. Bodajże trzeci schowek.
- Nic tu nie widzę – szepnęła, nieświadoma, że Snape właśnie znalazł
się tuż za nią w niewielkim magazynie. Sięgnął nad nią, przygważdżając ją do
ściany.
- Dziękuję – mruknęła, odwracając się i biorąc od niego narzędzie.
Starała unikać się jego wzroku i nie zadawała już osobistych pytań. Odzywała
się jedynie, gdy czegoś nie wiedziała.
Wyszedł ze schowka, lecz kiedy doszedł do biurka, poczuł przeszywający
ból w przedramieniu i upadł na blat. Ręka drżała, jakby żyła własnym życiem.
Ścisnął ją, próbując uśmierzyć ból, lecz zanim zdążył sięgnąć po eliksir,
usłyszał głos Hermiony.
- Naprawdę jest pan tak uparty?
- Nikt cię nie pytał o zdanie.
- Jak zawsze – dodała obojętnie. Próbując podwinąć rękaw, poczuł nową
falę bólu i wypuścił fiolkę z ręki. Hermiona natychmiast zjawiła się koło
niego, sięgając drugą fiolkę i precyzyjnie nałożyła jej zawartość na Mroczny
Znak. Spojrzała na Snape’a, jakby oczekując podziękowań, ale w końcu
westchnęła, odłożyła fiolkę na półkę i zabrała się za sprzątanie wylanego
pojemniczka.
- Zostaw to – polecił, ale zignorowała go.
- Przynajmniej tak mogę pomóc.
Kiedy wyprostowała się, Snape złapał jej nadgarstek. Odwróciła się
zaskoczona.
- Dlaczego tak ci na tym zależy?
Dziewczyna wpatrywała się w niego przez chwilę. Nagle uniosła dłoń,
którą ściskał i delikatnie przejechała jej wnętrzem po policzku profesora.
- Nie wiem – przyznała. – Widzę, że wcale nie jest pan zły tylko…
potrzebuje pan ręki, żeby wyciągnęła pana z ciemności. I ja chcę nią być.
- Ja jestem zły – warknął, wypuszczając jej rękę. - Zamordowałem
więcej ludzi niż możesz sobie wyobrazić, przez wiele lat spełniałem
najbrutalniejsze zadania Voldemorta…
- To nie ma znaczenia.
- Nie ma znaczenia? – parsknął. – Szlachetna obrończyni wszelkich
żywych istot uważa, że mordowanie nie ma znaczenia?
- A podobało się to panu? Robił pan to z satysfakcją?
Snape zawahał się.
- Na początku tak. Z wielką satysfakcją. Podobało mi się to, że to w
moich rękach leży czyjeś życie. Podobało mi się to, że mogę je odebrać. Bawiłem
się tym, napawałem, chełpiłem każdym ciałem, które padało przede mną martwe.
- A potem? Co się zmieniło? – naciskała dziewczyna.
Snape zrobił krok w jej stronę.
- Potem było tylko gorzej. Mordowałem bez żadnych uczuć, byłem pusty.
Byłem skorupą, którą dawno temu opuściła dusza.
Hermiona wstrzymała oddech.
- Dusza nigdy pana nie opuściła, profesorze. Ona nadal tam jest, tylko
pan schował ją tak głęboko, że teraz trudniej ją wydostać. Ale to nie jest
niemożliwe.
- Jest – odparł gorzko. – Powinienem był wymazać ci pamięć. Nie
powinnaś wiedzieć o tym wszystkim.
- Wiec niech pan to zrobi – powiedziała, odsuwając się od niego i
rozłożyła ręce. W jej oczach znów zaszkliły się łzy. – Niech pan to zrobi,
teraz.
Snape w mgnieniu oka wyciągnął różdżkę i wycelował w jej głowę.
Wstrzymała oddech, ale wciąż wpatrywała się w niego. Łzy błąkały się wokół jej
brązowych tęczówek, a ich nadmiar spływał po bladych policzkach.
- Niech pan to zrobi – powtórzyła. – Co pana powstrzymuje? Czego pan
się boi?
- Niczego się nie boję! – odparł, mocniej zaciskając rękę na różdżce.
- Więc niech pan rzuci to cholerne zaklęcie! Niech pan odbierze mi ten
jeden jedyny moment, gdy czuję się komuś potrzebna nie tylko do spisywania
zadań!
Jej słowa były przepełnione żalem, pustką w sercu, która spowodowała,
że mrok z jego twarzy zniknął w ułamku sekundy. Opuścił różdżkę i cofnął się, a
dziewczyna wypuściła cicho powietrze.
- Nie oczekuję od pana niczego w zamian, chcę tylko pomóc. Tyle lat…
nie mieliśmy pojęcia, przez co pan przechodzi. Nikt nie miał - zrobiła kilka kroków w jego stronę, cały czas cicho mówiąc. - I może ma pan
rację, może ja też nie wiem, przynajmniej nie do końca, ale chcę się
dowiedzieć. Chcę wiedzieć, czy na tej twarzy – dotknęła znów jego policzka –
może gościć uśmiech. Chcę wiedzieć, jak wygląda.
- Oczekujesz, że będę potulnym, wesołym profesorem, który głaszcze uczniów po głowach i rozdaje im dodatkowe punkty?
Hermiona uśmiechnęła się i starła resztę łez z policzka.
- Nie, to nie w pana stylu.
- Więc czego oczekujesz? Co chcesz zmienić?
- Chcę, żeby mi pan zaufał.
- To nic nie zmieni.
- Wręcz przeciwnie.
Zbliżyła się do niego, patrząc mu w oczy. Zrobił krok do tyłu, ale jej
spojrzenie nie zmieniło się, nie ugięło. Nadal szła w jego stronę, czekając na
akt zaufania z jego strony. Snape zatrzymał się, a Hermiona obdarzyła go
uśmiechem. Wyciągnęła w jego stronę ręce, ale opanował chęć wycofania się,
stwierdzając, że było wiele racji w jej słowach. Może ona… Niewinna dziewczyna…
To jego ratunek? Objęła go lekko, wypuszczając powietrze z ulgą.
- Nie gryzę, może mnie pan objąć.
- Nie, nie mogę. Jesteś moją uczennicą. Ile masz lat, dwanaście,
trzynaście…
- Siedemnaście – poprawiła go rozbawiona.
- Jasne – mruknął cierpko. Dziewczyna odsunęła się od niego, po czym
spojrzała mu głęboko w oczy.
- A czy niesienie pomocy ma ograniczenie wiekowe? To nie ma nic do
rzeczy, mogłabym mieć i siedemdziesiąt lat, a i tak chciałabym panu pomóc.
- Wtedy byłabyś dwa razy starsza, teraz jesteś dwa razy młodsza…
- I chcę panu pomóc równie mocno, ale jeśli to dla pana taki problem,
to uwarzę eliksir postarzający.
- Granger, to nie czas na żarty. Chcesz być ze mną i dzielić moje
cierpienie, ale to nie zmienia faktu, że masz lat siedemnaście, a ja
trzydzieści siedem. Jesteś uczennicą, a ja nauczycielem.
- Nie chcę z panem „być” i „dzielić pana cierpienia” – odparła ostro.
– Jeśli pan nie czuje do mnie nic, to tyle samo między nami będzie. A pańskie
cierpienie chcę zniwelować, nie dzielić.
Snape wpatrywał się w nią chwilę, po czym sięgnął za jej głowę i
wplótł dłoń w jej włosy. Westchnęła, gdy zbliżył jej twarz do swojej i
pocałował ją. Nie łapczywie, a jakby niepewnie. Odsunął się i uśmiechnął
krzywo.
- Tylko skończ z tym „panem”, jeszcze bardziej przypominasz mi, jak
stary jestem.
Uśmiechnęła się szeroko i zarzuciła mu ręce na szyję. Prychnął
teatralnie i odsunął ją od siebie.
- Spadaj do wieży. Zdecydowanie mam cię dość na dzisiaj.
Gdyby nie lekki uśmiech na jego ustach, brzmiałby całkiem normalnie.
Dziewczyna zabrała swoją torbę i spojrzała na kociołek.
- A co z tym?
- Zapomniałbym. Pięć punktów od Gryffindoru za niewykonanie polecenia
nauczyciela.
Hermiona tylko westchnęła i wyszła z jego gabinetu. Stał chwilę,
opierając się o biurko i zaczął zastanawiać się, czy dobrze robi. Ale w ciągu
kolejnych tygodni tylko upewnił się, że dziewczyna nie ma złych intencji. Bo i
dlaczego miałaby mieć? W jaki sposób mogłaby chcieć go wykorzystać, niosąc
pomoc? Odkrył, że pod maską wiecznie napuszonej uczennicy, kryje się wrażliwa,
inteligentna dziewczyna. Przygotowywał ją najlepiej, jak mógł, chcąc
odwdzięczyć się za złagodzenie jego bólu. Nie przeszkadzało jej nawet to, że bywał
dla niej opryskliwy. Jak sama przyznała, taki jest jego charakter, a ona nie
zamierza go zmienić, bo wie, że i tak by jej się to nie udało. Rozumiała jego
zachowanie, rozumiała jaki wpływ miała na mężczyznę jego przeszłość,
teraźniejszość, a także przyszłość. Wciąż wypytywała o zadanie, powierzone
Severusowi przez Czarnego Pana. Nie ustawała, wciąż żywiła nadzieję, że powie
jej o tym, co musi zrobić. I tak się stało.
Hermiona kończyła właśnie sprzątać, gdy Snape syknął z bólu i upadł
prosto na kamienną ścianę obok kominka. Jego oczy w jednej chwili zaszły mgłą,
nogi ugięły się i stracił na chwilę świadomość otaczającej go rzeczywistości.
Dopiero kilka sekund później dobiegł go znajomy głos.
- Severusie!
Ciepło jej dłoni przeszywało jego obolałe ciało, ale tym razem ból nie
ustąpił, złagodniał tylko po to, aby zaraz powrócić ze zdwojoną siłą.
- To nie pomaga – warknął ciężko.
- Nie rozumiem. Nic z tego nie rozumiem. Dotąd działało…
Sięgnęła po różdżkę i skierowała ją na ramię Snape’a. Wymruczała pod
nosem kilka formułek, ale profesor był za słaby, aby je dosłyszeć. Widział po
jej minie, że również i to nie przyniosło oczekiwanych efektów. Spojrzała na
niego wystraszona.
- Nie wiem, co robić… - szeptała. Nagle, jej oczy się rozszerzyły.
Złapała z całej siły jego ramię, przyprawiając o kolejną falę bólu. Nie
zważając na jego syki, zamknęła oczy i zaczęła szeptać. Wokół jej dłoni
rozpaliła się złota poświata, oplatając jego ramię. Czuł przerażający ból,
jakby w tym miejscu palił go żywy ogień. Widząc, ile bólu sprawia mu leczenie,
Hermiona wyciągnęła różdżkę i celując w jego głowę, szepnęła zaklęcie.
Obudził się później, sam nie wiedział ile.
- Jak się czujesz? – spytała zatroskana dziewczyna. Była blada, a jej
oczy zmatowiały.
Snape rozglądnął się i zdał sobie sprawę, że jest w swojej sypialni.
Podniósł się na ramionach, a raczej spróbował, bo momentalnie opadł na
poduszki.
- Nie ruszaj się.
- Co się stało? – wycharczał. W gardle czuł zaschniętą gulę, a ciało
bolało, jakby spadła na niego tona kamieni.
- Twój znak, on… On płonął. Od środka, jakby wewnątrz szalał pożar.
- Co mi zrobiłaś?
- Musiałam zużyć całą swoją energię, żeby cię uleczyć.
- Więc jak znalazłem się tutaj?
- Ja… - Hermiona zmieszała się. – Przeniosłam cię.
Snape leżał i tylko wpatrywał się w nią tępo. Wykorzystała wszystkie
pokłady energii, aby mu pomóc, a do tego przeniosła go do łóżka? Nie mógł sobie
wyobrazić, jak taka drobna dziewczyna dźwiga rosłego mężczyznę.
- Severusie – powiedziała zmęczonym głosem. – Powiedz mi, co to za
zadanie. Widzę, że musi być bardzo blisko, skoro z dnia na dzień znak wygląda
coraz gorzej. Musisz mi powiedzieć, jeśli mam ci pomóc.
- Nie możesz mi pomóc. Nikt nie może.
- Nie wiesz tego, dopóki…
- Wiem – przerwał jej ostro. – Przykro mi, ale nie możesz pomóc mi w
tym zadaniu.
- Więc chociaż mi o nim powiedz.
Snape otworzył usta, aby odwarknąć, ale znów poczuł ból w klatce i
powstrzymał się.
- Proszę – szepnęła, siadając obok niego na łóżku i delikatnie
obejmując jego dłoń.
- Muszę zabić Dumbledore’a – powiedział beznamiętnie po chwili.
Zapadła cisza. Hermiona wypuściła jego dłoń ze swoich objęć i powoli
odsunęła się. Na jej twarzy malował się szok, niedowierzanie.
- Zabić… Dumbledore’a…?
- Dlatego nie chciałem, żebyś wiedziała. Muszę to zrobić, a ty w
niczym nie możesz mi pomóc.
- Ale ty chyba nie zamierzasz… Na pewno masz jakiś plan…
- Nie. Zamierzam wykonać zadanie.
- Ale…
- Dlatego ci nie powiedziałem – warknął. – Nie rozumiesz, że nie mam
wyboru. Dumbledore zginie tak czy siak, a jeśli ja odmówię, Voldemort zabije i
mnie.
- Ale to Dumbledore… Zaraz. Jak to „zginie tak czy siak”?
Snape westchnął.
- Pierścień rodzinny Voldemorta, który był horkruksem, przeklął go i
Albus umiera. Nie dożyje przyszłego roku. Nie dożyje wakacji. Prawdę mówiąc,
nie mam pojęcia, ile przeżyje.
- Nie da się odwrócić klątwy?
- Jesteś głupia, jeśli myślisz, że nie próbowałem. Zamknąłem ją w
jednej dłoni, ale… On i tak umrze.
Hermiona zamilkła na moment. Wyglądała na przerażoną, ale po jej
słowach widział, że stara się zachować
zdrowy rozsądek.
- Dumbledore o tym wie?
- Oczywiście. Powiedziałem mu o tym zaraz, jak tylko wróciłem od
Voldemorta.
- Dlaczego wybrał ciebie? Jest tylu innych, którym mógł powierzyć to
zadanie…
- Ja jestem na miejscu. Nie trzeba specjalnie ściągać nikogo do
szkoły, aby rozprawić się z Dumbledorem.
- Jak możesz mówić o tym tak spokojnie? – oburzyła się Hermiona. – To
zabójstwo, Severusie. To nie…
- Nie musisz mi o tym przypominać – warknął. – Mordowałem wcześniej,
to nie stanowi dla mnie problemu.
- A powinno. Nawet jeżeli Dumbledore jest chory, nawet jeśli umrze, to
ma prawo umrzeć z godnością…
- Nie istnieje coś takiego. Umieranie jest obleśne, pełne cierpienia i
bólu, człowiek się kończy, rozpada i uwierz mi, nie ma w tym krzty godności.
- Nadal, powinieneś pozwolić mu umrzeć, zamiast go zabijać.
- Czy zdajesz sobie sprawę, co stanie się, jeśli odmówię Voldemortowi?
– spytał ostro Snape. Czuł, że złość dodaje mu sił. – Zabije mnie i to nie
będzie najgorsza część.
- Jak to?
- Będzie mnie torturował, bawił się mną i znęcał za to, że mu się przeciwstawiłem.
- Wystarczyłoby, gdybyś zaproponował kogoś na swoje miejsce.
- To da ten sam efekt. Może nie zabije mnie, fakt, ale tortur nigdy
sobie nie odmawia.
- To wszystko jest chore. Jak mogłeś dołączyć do takiego potwora?
- Tłumaczyłem ci – odparł Snape spokojniej. – Kiedyś był inny.
- Ale teraz nie jest. Stał się potworem, kreaturą, nie jest już
człowiekiem. A ty jesteś marionetką w rękach szaleńca, naprawdę ci to nie
przeszkadza?
- Nawet sobie nie zdajesz sprawy – powiedział nagle. – Odkąd zaczęłaś
przychodzić… Nie wiem. Wcześniej nie wiedziałem, że mogę być inny. A ty
pokazałaś mi, że można być dla kogoś dobrym, bez żądania czegoś w zamian.
Pokazałaś mi bezinteresowność. Nigdy nie znałem tego uczucia, zawsze myślałem,
że żeby coś dostać, trzeba coś dać. A ty… po prostu mi coś dałaś.
- Bo świat jest dużo lepszy, niż ci się wydaje, Severusie –
powiedziała, siadając znów obok niego, tym razem bliżej. – Chciałam, abyś
zobaczył to, że wystarczy otworzyć oczy, rozglądnąć się, żeby zobaczyć jak
jest. Nie trzeba otaczać się mrokiem i śmiercią. Ty nie musisz się nimi
otaczać. Rozumiem, że tak zostałeś wychowany, tak żyłeś wiele lat, ale w życiu
każdego, w końcu przychodzi taka chwila, że trzeba uwierzyć. W różne rzeczy. Ja
chcę, żebyś uwierzył, że świat ma wiele innych barw niż szarość i czerń.
Snape patrzył na jej niewinną twarz, wsłuchując się w słowa, które
płynęły z jej ust. Miała rację, ale on sam nie umiał, a może nawet nie chciał
się do tego przyznać. Nagle poczuł, jak dotknęła jego policzka.
- Severusie – szepnęła i złożyła na jego ustach lekki pocałunek.
Zmarszczył brwi, wciąż besztając się za to, że pozwala całować się uczennicy,
ale w tej chwili, była kimś więcej. Słowa, których słuchał nie wychodziły z ust
uczennicy, ale z ust kobiety, bardzo dojrzałej i bardzo mądrej. Mądrzejszej pod
tym względem od niego. Przyciągnął ją do siebie i całował tak, jakby nie
istniało nic innego. Jakby nie istniał Voldemort, Dumbledore, Śmierciożercy,
Hogwart. Była po prostu ona. Stojąca na końcu ciemnego tunelu, otoczona przez
jasny błysk nadziei, który wciąż tańczył w jej oczach. Wyciągała do niego rękę,
zachęcając, aby wyszedł z cienia, aby nie bał się światła. Odsunęła się w końcu
od niego, a po jej policzkach płynęła cienka strużka łez.
Ten widok towarzyszył mu, gdy zasypiał tego wieczora. Jej głos odbijał
się echem i rezonował w jego czaszce, nie dając o sobie zapomnieć. Chciałby coś
zrobić, dla niej, dla tego promienia w tunelu, ale nie wiedział co. Odmówi
Voldemortowi – zginie. Sprzeciwi się – zginie. A pierwszy raz, miał po co żyć.
Chciał żyć. Dla tej głupiej, przemądrzałej dziewczyny.
Znak przybrał krwistoczerwony odcień, z dnia na dzień czerniał coraz
bardziej, mieniąc się czerwienią i krwią, jakby ktoś wyrył go od nowa ostrzem. Wiedział,
że niebawem zostanie wezwany, aby zdać raport. Co ma powiedzieć? Że czekał na
dogodny moment? Że w tym czasie zwątpił w swoje zadanie, w swoje istnienie? Nic
co powie, nie uchroni go przed gniewem jego pana. Pewnego dnia po obiedzie
poprosił dziewczynę, aby przyszła do jego gabinetu. Czuł, że lada moment jego
życie się zmieni i chciał z nią ostatni raz porozmawiać.
- Wejdź – powiedział, gdy tego samego wieczora zapukała do jego drzwi.
- Co się stało? – spytała od razu, gdy zamknęły się za nią drzwi.
- Chciałem… Usiądź.
Posłusznie zajęła wskazany fotel przed kominkiem, a Snape usiadł obok
niej, podając szklankę wody. Czuła, że nie zamierza powiedzieć jej nic
przyjemnego, a na samą myśl poczuła gulę, rosnącą w jej gardle.
- Śmierciożercy za niedługo zajmą Hogwart. Musisz go opuścić, w
przeciwnym wypadku zginiesz.
Zanim zdążyła coś odpowiedzieć, kontynuował.
- Bez dyskusji. Nikomu nie mów, bo
rozpęta się panika. Ukryj się, jedź do domu, cokolwiek. Ma cię tu nie być.
- Chcę tu być – odparła, próbując objął jego dłoń, ale nie pozwolił
jej.
- Ma cię tu nie być – wycedził, akcentując mocno każde słowo. – To nie
jest prośba.
- Umiem o siebie zadbać, poza tym…
- Dumbledore zginie, a szkołę przejmą śmierciożercy, czego nie
rozumiesz? Zabiją wszystkich mugolaków, a jak się zbuntujesz, to zrobią coś
gorszego. Zaczną cię torturować, zabawią się tobą w każdym znaczeniu tego
słowa, możliwe że zgwałcą, pobiją, okaleczą. A potem łaskawie zabiją. Na oczach
wszystkich.
Hermiona wstrzymała oddech.
- Severusie…
- Nie chcę do tego dopuścić, ani tym bardziej na to patrzeć, a nie
będę mieć wyboru, jeśli tu zostaniesz. Zginąłbym za ciebie, ale jaki to ma
sens, skoro oboje będziemy martwi, a alternatywą jest, że przeżyjemy?
- Wyjadę – szepnęła. – Ale nie zostawię cię.
Złapała jego dłoń i zbliżyła do niego, a w jej oczach pojawiło się
odbicie ogników z paleniska.
- Wyjedź ze mną. Ukryjemy się, co dwie głowy to nie jedna,
Sam-Wiesz-Kto nas nie znajdzie, możemy…
- Nie, nie możemy. Znajdzie nas, choćby na końcu świata. Koniec
końców, on zawsze zdobywa to, czego chce.
- Więc co chcesz zrobić?
- Ochronić cię, póki mam szansę.
- Ochronić? Chcesz mnie ukryć, samemu narażając się na
niebezpieczeństwo. Gdyby coś ci się stało, nie wybaczyłabym sobie, że uciekłam.
Tak, to jest ucieczka.
- Nic mi się nie stanie, zaufaj mi – powiedział, mocniej ściskając jej
dłoń. Nie mógł dłużej patrzeć w jej wielkie oczy. Widział w nich zbyt wiele
nadziei.
- Masz plan?
- Tak. Pojedź do rodziców, zostań u nich, a gdy wszystko się uspokoi,
odnajdę cię.
- A co z tobą?
- O mnie się nie martw. Jestem w końcu śmierciożercą, umiem sobie
radzić.
Hermiona uśmiechnęła się słabo.
- Ale…
- Dość – warknął. - Wyjedziesz, koniec, kropka. A teraz spadaj stąd.
- Nie – szepnęła płaczliwie i rzuciła się mu na szyję. Warknął, ale
nie odepchnął jej tylko mocno do siebie przytulił. Klęczała w jego objęciach,
płacząc w jego szatę.
- Błagam cię, uważaj na siebie. Nie mogę cię stracić. Nie mogę.
- Nie bądź głupia. Czy wyglądam na kogoś, kto łatwo się poddaje?
Pocałowała go czule, przyciągając mocno do siebie. Snape nie wiedział,
czy jeszcze kiedyś uda mu się posmakować tych ust, chłonął więc ich smak i
zapach długo i intensywnie. Chciał zapamiętać każdy szczegół, każdą bruzdę,
każdy wgłębienie. Gdy w końcu oderwała się od niego, starł łzy z jej policzka i
odprawił do pokoju. Przytuliła go mocno zanim wyszła, całym ciałem przylegając
do niego. Gdy zniknęła, sięgnął go barku i usiadł w fotelu.
Dwa dni później, Mroczny Znak zapiekł. Siedział akurat na zajęciach z
Gryfonami i gdy tylko się skrzywił, dostrzegł zaniepokojony wzrok Hermiony.
Wiedział, że zdała sobie sprawę, że czas nadszedł. Powstrzymała łzy i skinęła
głową porozumiewawczo. Gdy lekcja dobiegła końca, Snape wyszedł szybko z sali.
Nie lubił ckliwych pożegnań, a przede wszystkim nie mógł patrzeć na w twarz
dziewczyny, którą zamierzał opuścić. Wiedział, jak skończy się dla niego ta
wizyta. Nie był głupi. Teleportował się do dworu Malfoy’ów i wszedł do niego z
ciężkim sercem. Uspokoił oddech i założył maskę obojętności, jaką zwykł
reprezentować przed panem i innymi śmierciożercami.
- Wierzę, Severusie, że zadanie zostanie wykonane w najbliższym czasie
– syknął Voldemort, gdy Snape zdał raport o sytuacji w szkole.
- Panie mój, pragnąłbym zamienić z tobą słowo w tej sprawie. W cztery
oczy.
Machnięciem ręki blady czarodziej odprawił pozostałych, zostając sam
na sam ze swoim sługą.
- Co takiego chciałeś mi powiedzieć, Severusie?
- Panie mój, nie chciałbym zabrzmieć jak zdrajca, jednak mam pewne
spostrzeżenia, które mogą cię zainteresować.
- Mów.
- Panie, zadanie które mi powierzyłeś jest zaiste bardzo ważne, wręcz
kluczowe dla naszych dalszych poczynań. Uważam, że śmierć Dumbledore’a zmieni
znacząco sytuację w szkole. Jednak… W swoim życiu mordowałem dla ciebie więcej,
niż sam przypuszczałem, że mogę. I teraz zamordowanie starca wydaje się, cóż,
prosto mówiąc, banalne.
- Do czego zmierzasz, Severusie? – spytał zniecierpliwiony, ale
widocznie zainteresowany Voldemort.
- Draco Malfoy, panie, jest młody i wyraził zainteresowanie naszą
sprawą, o czym doskonale wiesz. Chciałby, aby dano mu szansę… wykazać się. I
może zabicie Dumbledore’a, człowieka, którego bądź, co bądź, znał od dziecka,
będzie idealnym testem jego ewentualnej przynależności.
- Draco jest dzieckiem. Jeszcze będzie miał wiele okazji, aby „wykazać
się”, jak to określiłeś. Poza tym… Poczynania jego ojca nie są
satysfakcjonujące. Nie pokładam zbyt dużej wiary w to, iż chłopak poradziłby
sobie z takim zadaniem.
- Z całym szacunkiem, panie, znam go dość długo i wiem, że jest równie
zdeterminowany jak reszta jego rodziny. Lucjusz po prostu, wybrał złe metody
działania, a Draco, cóż, miał okazję nauczyć się na błędach ojca.
- Możliwe, iż w tym co mówisz jest ziarno prawdy – wysyczał Voldemort.
– Ciekawi mnie jednak, dlaczego to ty przychodzisz do mnie z tą propozycją, a
nie sam Draco.
- Jak mówiłem, jest jeszcze młody i twoja obecność panie, z pewnością
napawa go lękiem.
Voldemort zaśmiał się, a echo poniosło się przez wilgotne i ciężkie
powietrze i zawisło tuż nad nimi.
- Poza tym, chciałem abyś to ty jako pierwszy wypowiedział się na ten
temat. Nie chciałem robić chłopakowi złudnych nadziei.
- Severusie – przerwał mu Voldemort. – Czyżbyś chciał mnie zdradzić?
- Nie, panie – odparł Snape, maskując perfekcyjnie przyspieszony
oddech.
- Nie… A więc, dlaczego sprzeciwiasz się zadaniu, które to właśnie
tobie powierzyłem?
- Zobaczyłem w tym zadaniu szansę dla młodego Malfoy’a, panie.
- Wcześniej jej nie widziałeś. Powiedz mi… Co się zmieniło?
- Tak jak wspominałem, mordowanie starych i niedołężnych czarodziejów,
nie sprawia mi żadnej przyjemności. Chłopak z łatwością sobie poradzi.
- A więc uważasz, że jest zbyt dobry, do tego zadania? Cóż za
zuchwałość.
Severus zamilkł. Przez chwilę, przez jedną chwilę pomyślał, że gadka o
Draco odsunie Voldemorta od motywów działania Snape’a. Jakże się mylił.
Voldemort wstał z krzesła i zaczął wolno przechadzać się po pomieszczeniu.
- Nie podoba mi się twoja postawa, Severusie. Podejrzewałem, że kto
jak kto, ale ty swoje zadanie wykonasz bez mrugnięcia okiem. Nie podejrzewam
cię o dobre serce.
- Chłopak wiele mówił mi o swoich marzeniach. Chce być jednym z nas i
chce ci się przypodobać.
- Ale ty nie. Ty jesteś już weteranem, można rzec, zaufanym sługą,
który może lekceważyć moje polecenia.
Głos Voldemorta stawał się ostrzejszy z każdym wypowiedzianym słowem.
- Nie, Severusie. Lekceważysz zadanie, które ci powierzyłem, a więc
lekceważysz mnie. Myślisz, że możesz tak po prostu rezygnować z służby u mnie?
Że wystarczy ze mną porozmawiać? Draco będzie miał wiele okazji do wykazania
się, nie rozumiem czego uważasz, że zabójstwo Albusa jest dla ciebie zbyt
błahym zadaniem. Zbyt duże masz o sobie mniemanie, Severusie, a mi się to nie
podoba. Czuję, że twoje oddanie słabnie i… czuję, że muszę zachęcić cię
ponownie do naszej sprawy.
- Panie – zaczął Snape, ale Voldemort rzucił mu ostre spojrzenie.
- Milcz. Znieważyłeś mnie, osłabła twa silna wola i hart ducha. Trzeba
to naprawić.
Wyciągnął różdżkę, a Snape psychicznie przygotował się na uderzenie
Cruciatusem. Jednak Voldemort zaśmiał się.
- O nie, Severusie. Nie zamierzam cię torturować. To nic nie da.
Jedynie może osłabić twą wiarę jeszcze bardziej. Nie…
Pogładził drewnianą różdżkę z lubością, napawając się strachem, który
rósł w Severusie.
- Zapewne słyszałeś... o „Dotyku przeznaczenia”.
Snape zamarł, a śmiech Voldemorta znów poniósł się po sali, w której
się znajdowali.
- Dobrze. Skoro wiesz, jak działa, powiem ci co ona zrobi z tobą.
Voldemort, który stał po przeciwnej stronie stołu, nachylił się, a
jego wężowa twarz niebezpiecznie zbliżyła się do twarzy Severusa.
- Przywróci ci twą dawną duszę, Severusie. Sprawi, że znów będziesz
taki jak kiedyś. W teorii klątwa ta zamienia wszelkie dobre wspomnienia w złe.
W rzeczywistości… Zmienia wspomnienia tak, że nie zostaje w nich gram dobroci.
Wszystko, co było złe, zostaje spotęgowane. A co dobre… Zmanipulowane. Będziesz
wreszcie sobą. Dawnym, dobrym Severusem. Takim, jakim przeznaczone ci być.
- Panie mój, zapewniam cię, że moja wiara nie osłabła. Chciałem
jedynie pomóc młodemu Draconowi. Odkąd Lucjusz został zesłany, brak mu ojca.
- A ja mam uwierzyć w twe dobre serce? Znam cię i wiem, że nie ma w
tobie żadnych pokładów współczucia.
- Mylisz się, panie – odezwał się Snape. Voldemort spojrzał na niego
zdziwiony. – Każdy z nas czuje współczucie, ale nie w tym przypadku. Jeśli tego
ode mnie oczekujesz, zabiję Dumbledore’a.
- Nie. Teraz, kiedy znam twoją słabość, nie mogę dopuścić, abyś
odszedł stąd bez kary.
Wycelował w niego różdżkę, uśmiechając się podle.
- Do zobaczenia, Severusie – syknął i wypowiedział zaklęcie.
Początkowo pomyślał, że nic się nie stało. Czuł się tak samo, siedział
nadal na krześle, wpatrując się w Voldemorta. W swojego pana. Jedynego pana.
- Wróć do szkoły i dopilnuj, aby młody Malfoy wykonał zadanie –
powiedział Riddle. – W ciągu trzech dni,
Albus Dumbledore ma nie żyć.
- Tak jest, mój panie – odrzekł Snape bez wahania. Blada twarz
mierzyła go uważnym spojrzeniem.
- Komu służysz, Severusie? – spytał z ciekawością.
- Tobie.
- Co jest twoją misją?
- Być ci posłusznym i spełniać wszystko, czego ode mnie zażądasz.
- Dobrze.
Uśmiechnął się z szaleńczym błyskiem w oczach i oblizał wargi.
- Odejdź, Severusie.
Snape teleportował się z powrotem do szkoły. Zmierzając do swojego
gabinetu zastanawiał się, jak zabić Dumbledore’a. Następnego ranka wezwał do
siebie chłopaka i przedstawił mu sytuację. Młody Malfoy wyglądał z początku,
jakby profesor sobie z niego zażartował.
- N-naprawdę? Czarny Pan… chce, abym to ja zabił starca?
- Masz szansę się wykazać, więc nie spieprz tego. Masz jakiś plan?
- Ja… Muszę pomyśleć, nie byłem na to przygotowany…
- Masz godzinę – wycedził Snape. – Musisz być ostrożny, nie angażuj w
ten plan więcej osób, niż to potrzebne. Jak już coś wymyślisz, przyjdź i zdaj
mi raport. Ja zajmę się resztą.
- Tak, profesorze.
Gdy chłopak opuścił jego gabinet, Severus przejrzał plan zajęć.
Czekała go tylko godzina łączonych zajęć trzecioklasistów. Potem będzie miał
mnóstwo czasu, aby zająć się organizacją ataku.
Plan Dracona zakładał usytuowanie zaczarowanej szafy w Pokoju Życzeń.
Druga, taka sama, znajdowała się u Borgina, a przynajmniej tak ślizgon słyszał.
Pięciu śmierciożerców miało wejść przez nią i zwabić Dumbledore’a na Wieżę
Astronomiczną. Jak na tak krótki czas, chłopak spisał się dość imponująco.
Pozostawało odwiedzić Nokturn i dowiedzieć się, jaką cenę zażyczy sobie stary
handlarz, za udostępnienie szafy.
- Zajmę się tym – powiedział Snape. – Ty pomyśl jeszcze nad tym, kto
będzie ci potrzebny.
- Na pewno ciotka Bellatriks, bez niej wątpię, aby się udało.
- Twoja ciotka za nic przepuściłaby takiej okazji – mruknął Snape. –
Niech będzie. Kto jeszcze?
- Eee… nie wiem – zasępił się Draco. – Pomyślę o tym i dam panu znać.
- Dobrze. Idź do siebie.
- Profesorze? – spytał, gdy już stał przy drzwiach. – Dlaczego Czarny
Pan zmienił zdanie? To znaczy, cieszę się, że dał mi możliwość się wykazać,
ale… Czemu tak nagle?
Snape wzruszył ramionami.
- Dostrzegł w tobie potencjał, jakiego nigdy nie mógł mieć twój
ojciec. Dał ci szansę na oczyszczenie nazwiska. Nie spieprz tego.
Malfoy skinął głową i wyszedł, zostawiając profesora samego.
Bellatriks, może Carrowowie… Wilkołak? Na samą myśl Snape’owi zrobiło się
niedobrze. Przydałaby się im grupa najbrutalniejszych. Mają przełamać obronę
Zakonu, który z pewnością się zjawi z odsieczą, więc nie mogą się cackać.
Następnego dnia wieczorem miało odbyć się spotkanie, na którym
szczegółowo śmierciożercy mieli omówić plan działania. Snape postanowił przed
tym wpaść do Borgina i wypytać go o szafę. Kierując się do drzwi wyjściowych,
został potrącony przez burzę brązowych loków.
- Przepraszam – powiedziała. Zmierzył ją pogardliwych wzrokiem.
- Kup sobie okulary, Granger, albo patrz pod nogi.
Rozejrzała się dookoła, ale pozostali uczniowie oddalali się, więc
dodała ciszej:
- Wszystko w porządku?
- Słucham? Granger, zachowujesz się bezczelnie. Dziesięć punktów od
Gryffindoru. Zejdź mi z oczu.
Wyszedł przez ciężkie wrota, ignorując zachowanie uczennicy. Miał
sprawę do załatwienia, a żadna zasmarkana gówniara nie będzie wypytywała go o
samopoczucie. Skąd w ogóle urodził się w niej pomysł, że odpowie? Chyba mózg
jej się przegrzał, od czytania tych wszystkich książek. Dotarł do sklepu w
przeciągu kilkunastu minut. Borgin, stary, owłosiony mężczyzna, z chciwych
uśmieszkiem na twarzy słuchał o szafie, którą zaprezentował mu Snape.
- Może i mam coś takiego. Ile szanowny pan jest w stanie za nią
zapłacić.
Znużony Snape odchylił ramię, ukazując przekrwione znamię, a
sprzedawca zastygł z przerażenia.
- Nie pytałem za ile, pytałem czy ją masz.
- Tak, drogi panie. Ale jest zepsuta, od dawna nikt jej nie używał,
więc…
- Więc ją napraw. Dzisiaj. Jutro ma być sprawna, a w odpowiedniej
chwili zjawią się ludzie, którzy się z niej skorzystają. Gdzie jest druga?
- Trzymam ją w starym magazynie.
- Więc ją sprowadź. Wieczorem zjawię się, aby ją odebrać.
- Dzisiaj? – spytał zaskoczony Borgin. – Ależ, drogi panie, to
niemożliwe, mogę ją sprowadzić na jutro…
- Wieczorem. Nie muszę chyba mówić, co się stanie w przeciwnym
wypadku?
- Nie – mruknął staruch, kłaniając się, gdy Snape opuszczał jego
sklep. Gdy dotarł do dworu Malfoy’ów, zastał kłócących się Yaxley’a i Rowle’a.
- Jesteś skończonym idiotą, Rowle. Na co przydasz się w szkole?
- Zapomniałeś chyba, staruszku, do jakich rzeczy jestem zdolny.
Snape odchrząknął głośno, zwracając na siebie uwagę pozostałych.
- O, Snape. Proszę, wytłumacz tej pustej głowie, że nie przyda się nam
podczas zabijania starca.
- Każda różdżka nam się przyda, Yaxley – odparł Severus. – Jeśli chce,
niech idzie, im nas więcej tym lepiej.
- Jeśli przez to stracimy więcej członków, to przysięgam ci… - warknął
starszy blondyn, jednak Snape popatrzył na niego zirytowany.
- Poważnie, myślisz, że banda oszołomów, jaką jest Zakon, pokona
doświadczonych w walce Śmierciożerców? My potrafimy zabijać, oni jedyne co mogą
nam zrobić to pogrozić różdżką i rzucić nędzne Expelliarmus.
Zapadła cisza, więc Snape wykorzystał ten moment, aby wszystkim
przedstawić zaistniałą sytuację. Wiadomość o zmianie mordercy Dumbledore’a
przyjęli całkiem obojętnie, za to pomysł z szafą stał się tematem półgodzinnej
dyskusji. W końcu Severusowi udało się, głównie wyzwiskami i groźbami,
przekonać kompanów do pomysłu Dracona. Wybrali spośród siebie dziesięciu,
którzy za dwa dni mieli pojawić się u Borgina i przejść do szkoły. Tam,
przechwyceni przez Snape’a, mieli oczyścić drogę na Wieżę, na którą zwabią
starca. Dalej, cóż, stwierdzili, że będą improwizować. Wtedy najlepiej
wychodziło im zabijanie, bo ilekroć ustalali plan jakiegoś nalotu – wszystko
trafiał szlag i każdy robił, co chciał.
Wracając do swoich kwater, Snape był wyjątkowo zmęczony. Nie lubił
brać udziału w dyskusjach, niestety tym razem była niezbędna, bo nie planowali
kolejnego najazdu na samotny dom na uboczu, a atak na Hogwart, jedno z
najlepiej strzeżonych miejsc. Na biurku czekała go jednak niespodzianka.
Kawałek pergaminu, podpisany jego imieniem. Rozwinął go i kiedy, przeczytał
jego treść, zirytował się.
„Severusie, wiem, że czas nadszedł.
Chcę, abyś pamiętał, że cokolwiek się stanie,
zawsze będę cię kochać”
Ktoś sobie żarty z niego stroi? Gdyby był w humorze, przeanalizowałby
pismo i dociekł, któż jest tak zabawny, aby naśmiewać się z Mistrza Eliksirów.
Jednak teraz, jedyne czego potrzebował to kąpiel, bo śmierdział paskudnie po
przebywaniu w obecności Greybacka. I szkocka, tak. Szkocka mu pomoże.
Dwa dni później, gdy szafa stała na miejscu, a wieczór zaczął się
zbliżać, Snape udał się na siódme piętro. Miało iść jak po maśle, ale Malfoy na
każdym kroku narzekał, jak to boi się zawieść zaufanie Voldemorta. Snape miał
dość wysłuchiwania jęków nastolatka, najchętniej sam zabiłby Dumbledore’a i
miał to wszystko z głowy. Jednak nieposłuszeństwo mogło go słono kosztować.
Otworzył wrota do Pokoju Życzeń i cierpliwie czekał na przybyszy. Po niespełna
kwadransie, usłyszał pyknięcie. Z szafy wyłoniła się czarnowłosa kobieta.
Chwilę po niej pojawili się następni, a gdy wszyscy znajdowali się już w
szkole, Snape ruszył do drzwi. Mijali puste korytarze, idąc w kompletnej ciszy.
Nagle zza rogu usłyszeli kroki, więc dobyli swoich różdżek i czekali.
- Proszę, proszę – odezwał się Snape, widząc wyłaniającego się Lupina.
- Snape – warknął wilkołak na widok szkolnego kolegi. – Ty parszywy
zdrajco.
- Milcz, psie. Gdzie reszta twoich przyjaciół?
Jak na zawołanie, pozostali wyszli z ukrycia.
- Żałosna banda niedorozwiniętych umysłowo idiotów, czyli tak zwany
Zakon Feniksa w całej okazałości – prychnął Snape. Kiwnął głową swoim kompanom
i rozpoczęła się walka. Zaklęcia latały pod sklepieniem korytarza szkolnego,
mieniąc się wszystkimi kolorami. Snape powalił jednego z bliźniaków na ziemię,
stając nad nim i uśmiechając się pogardliwie.
- Zabicie ciebie, byłoby nie fair. Może gdybyś był starszy i
mądrzejszy.
Zanim Weasley zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Snape sparaliżował go.
- Severusie!
Zaskoczył go głos, który wypowiedział jego imię. Odwrócił się w stronę
jego źródła i zobaczył Hermionę Granger, we własnej osobie, która mierzyła w
niego różdżką. Popatrzył na nią z rozbawieniem.
- I co mi zrobisz, zanudzisz mnie na śmierć?
Rzuciła w niego zaklęciem rozbrajającym, które z łatwością sparował.
- Nie bądź śmieszna, Granger. Obydwoje wiemy, że nie jesteś w stanie
rzucić tego jednego zaklęcia, które ja, mogę wypowiedzieć z łatwością.
Nagle dziewczyna opuściła ręce i zrobiła krok w jego stronę.
- Więc zrób to – wyszeptała.
Skierował w nią różdżkę, z lubością obserwując, jak zastyga w bezruchu.
- Pożegnałaś się ze swoimi skretyniałymi przyjaciółmi, Granger?
- Pożegnałam się z jedyną osobą, z którą chciałam.
Zmarszczył brwi, wzmacniając ucisk na różdżce. Dziewczyna zamknęła
oczy.
- Chcę, abyś pamiętał, że cokolwiek się stanie, zawsze będę cię…
- … kochać – dokończył za nią oszołomiony Snape.
- Zawsze, Severusie.
Bezczelna gówniara, pomyślał.
- Avada Kedavra – powiedział beznamiętnie. Jej ciało bezwładnie opadło
na marmurową posadzkę, a gdzieś obok rozległ się wrzask.
- Hermiona!
Ale Snape już nie patrzył, co się dzieje. Śmierć dziewczyny odwróciła
uwagę Zakonu, więc bez trudu zdołali wycofać się na Wieżę.
- Bariera – zakomenderował Snape do ostatnich wchodzących. Mleczna
powłoka okryła schody, a oni ruszyli na szczyt. Już z oddali słyszeli głos
starca, oraz drżące odpowiedzi młodego Malfoy’a.
- Gnojek, jeszcze się z nim nie uporał? – warknął Fenrir Greyback,
odsłaniając kły.
- Spokój – powiedział Snape. – Draco ma go zabić, jasne? Chyba, że
chcesz zginąć z rąk pana.
Dotarli pod drzwi, a gdy Dumbledore ujrzał wchodzących Śmierciożerców,
otworzył usta ze zdziwienia.
- Severusie – powiedział, ale Mistrz wycofał się za chłopaka, klepiąc
go po ramieniu.
- Nie wahaj się, Draco.
Jednak zanim zdążył skończyć wypowiedź, Dumbledore zwrócił się do
Greybacka. Rozpoczęli dyskusję, która nie miała mieć miejsca. Wilkołak coraz
bardziej się irytował, a starzec grał na zwłokę. Na co czekał? Liczył, że uda
mu się słowami jakoś zmienić swój los? Naiwny idiota.
- Wystarczy – rzucił Snape, a oszpecony Śmierciożerca wycofał się do
tyłu. – Draco.
Chłopak podszedł do dyrektora, którego twarz była blada, jak księżyc
za jego plecami.
- Severusie – powiedział tylko, ale ten uśmiechnął się kpiąco.
- Avada Kedavra – powiedział Malfoy, a oczy Dumbledore’a zaszły mgłą.
Jego ciało upadło na posadzkę, a Bella zaczęła skakać wokół niego, jak małe
dziecko. Przytulała Dracona, który wyraźnie był w szoku. Wszyscy gratulowali
mu, jakby właśne zdał SUMy, albo dostał pracę. Snape patrzył na nieruchome
ciało, które jak porzucona lalka, spoczywało na ziemi. Greyback podszedł do
zwłok i splunął na nie. Następnie bezceremonialnie kopnął truchło, które
potoczyło się pod barierką i zniknęło z zasięgu ich wzroku.
- Spadamy – powiedział Snape do reszty, rzucając Belli mordercze
spojrzenie, gdy ta krzyknęła „Morsmordre” z różdżką wzniesioną ku niebu.
- Jesteś strasznie drobiazgowa.
- Niech wiedzą. Niech wiedzą, że jesteśmy górą.
***
Dwa lata później, samotna postać siedziała nad brzegiem morza.
Przerzucała w drobnych dłoniach piasek, który przepływał przez nie jak czas,
który spędziła w samotności. Przyzwyczaiła się do szumu morza, przyzwyczaiła
się do powiewu wiatru, który okalał jej skórę. Teraz jednak przypominał jej,
ile czas tkwi w takim impasie.
Obiecała czekać. Obiecała, że cokolwiek się stanie, będzie czekać. Ale
nie wiedziała, co się stało. Nie miała pojęcia, bo bała się, że usłyszy te złe
wieści, których nie dałaby rady przeżyć. Więc tkwiła w małym, nadmorskim domku.
Tkwiła, wciąż łudząc się, że pewnego dnia, on zjawi się, jak obiecał. Zjawi się
i powie, że wszystko już jest w porządku. Ale on nie przychodził. Przez wszystkie
miesiące, ani razu nie zjawił się w jej drzwiach. Wiedziała, że się nie zjawi,
ale mimo to, czekała.
Wtedy na korytarzu, widziała, że się zmienił. Wiedziała, że Voldemort
musiał ukarać go, bo spełnił jej egoistyczną prośbę. Ukarał go, za nią. W jej
oczach znów zebrały się łzy, których nie umiała powstrzymać. Wstała i otrzepała
piach, który zebrał się na jej ubraniu i ciele. Odwróciła się, aby wrócić do
domu, gdy nagle zamarła. Na pomoście, po drugiej stronie, stała czarno ubrana
postać i patrzyła prosto na nią.
- Severus – wyszeptała i zaczęła iść w jego stronę. Im bliżej była,
tym bardziej chciała wiedzieć, że jest prawdziwy. Gdy stanęła przed nim, nadal
nie wiedziała. Mógł być zjawą, snem na jawie, albo po prostu wymysłem
stęsknionej wyobraźni.
- Hermiona – powiedział, a jego głos był tak prawdziwy, że z jej oczu
popłynęło kilka łez.
- Jesteś tu – szepnęła. Dotknęła jego twarzy, która była tak samo
prawdziwa.
- Przepraszam, że tyle to trwało.
Objęła go niepewnie, ale gdy poczuła gorące ciało, wtuliła się w nie
bez pamięci.
- Nie wiedziałam, czy żyjesz – powiedziała tępo. – Nie wiedziałam, co
się dzieje.
- Już po wszystkim.
- Co to znaczy?
- Voldemort nie żyje. Potter go zabił.
- Przeżył?
Snape westchnął.
- Może opowiem ci całą historię.
Hermiona zaprowadziła Severusa do swojego skromnego domu i usiadła
przy stole. Wsłuchiwała się w każde słowo, próbując zrozumieć ich sens.
- Po śmierci Albusa, śmierciożercy zajęli Hogwart. Ja byłem dyrektorem
i niestety, szkoła zamieniła się w obóz przetrwania. Z dnia na dzień, było
coraz gorzej, a gdy Potter wrócił, wtedy rozpętała się wojna. Hogwart zamienił
się w pobojowisko, ale Voldemort zginął, a chłopakowi nic się nie stało. Z tego
co wiem, ożenił się z siostrą Weasley’a.
- Ginny – powiedziała z ulgą. Świadomość, że przyjaciele przeżyli,
była niesamowicie kojąca. – A Ron?
Snape skrzywił się.
- Twój chłoptaś też wyszedł bez szwanku.
- Severusie – odparła ostro Hermiona. – To mój przyjaciel, tak samo
jak Harry. Martwiłam się o nich obydwojga.
- Nic mu nie jest. Co prawda po twojej śmierci kilka razy zdarzyło
się, że oberwałby zaklęciem.
- Po mojej śmierci? – spytała zszokowana, po chwili milczenia.
- Ja… musiałem to zrobić, żeby plan zadziałał.
- Nic nie rozumiem, mów jaśniej.
Snape westchnął, poprawiając się na krześle.
- Gdy przyszłaś do mnie ostatni raz przed… przed tym wszystkim, dałem
ci do picia wodę, pamiętasz?
- Taak – odparła zdezorientowana dziewczyna. Wciąż nie rozumiała, do
czego mężczyzna dąży.
- Jak się domyślasz, to nie była zwykła woda. Wiedziałem, że nieposłuszeństwo
wobec Voldemorta będzie miało swoje skutki i domyślałem się, co zamierza
zrobić. Potraktował mnie klątwą, która nazywa się „Dotyk przeznaczenia”.
- Nigdy o niej nie słyszałam – przyznała dziewczyna.
- Zdziwiłbym się, gdybyś słyszała. To zaawansowana czarna magia, znana
starym, czystokrwistym rodom. Voldemort używał jej dość często, gdy nie chciał
pozbywać się Śmierciożerców, a chciał… przywrócić ich siłę woli.
- Nadal nie rozumiem, do czego zmierzasz.
- Dałem ci tą wodę, bo potrzebowałem twojego sobowtóra. Idealna kopia
ciebie spała u mnie w komnatach, dopóki ty nie wyjechałaś.
- Słucham?
- Potrzebowałem tego. Wiedziałem, że skoro będę ukarany tą klątwą,
jest tylko jeden sposób, aby ją złamać. Zabicie kogoś, kogo się…
Zamilkł nagle, jakby ostatnie słowo ugrzęzło w jego gardle. Hermiona
nie naciskała – wciąż była zbyt zdezorientowana informacjami, które usłyszała.
- Gdy wyjechałaś, wypuściłem twojego sobowtóra i pozwoliłem mu żyć
własnym życiem. Miał wszystkie twoje wspomnienia, skopiował twoje zachowania,
więc twoi znajomi nie mieli pojęcia, że ciebie nie ma.
- Skąd wiedziałeś, że nie powiem im, że wyjeżdżam?
- Wiedziałem. Zresztą, sam cię o to poprosiłem.
- Rozkazałeś – mruknęła, na co Snape tylko przewrócił oczami.
- Drobiazg.
- Więc… zabiłeś mnie?
To pytanie brzmiało w jej ustach tak niedorzecznie, że sama się
skrzywiła, gdy je wypowiedziała.
- Musiałem – odparł sucho Snape. – Musiałem złamać klątwę, a to był
jedyny sposób. Po twojej śmierci wszystko się zmieniło. Ja się zmieniłem.
Pozostało udawać, dopóki Voldemort nie zostanie pokonany, a potem wystarczyło
cię odnaleźć.
- Czekałam dwa lata – wyszeptała niemal bezgłośnie, a w jej oczach znów pojawiły
się łzy.
- Dobrze się ukryłaś.
Zaśmiała się cicho, ocierając łzy wierzchem dłoni.
- Wystarczyło zmienić nazwisko i wyjechać na drugi koniec świata,
żebyś nie mógł mnie znaleźć.
- Zawsze cię znajdę.
Hermiona nerwowo ściskała własne dłonie. Severus dotknął ich i
popatrzył w dwa brązowe szkiełka, lśniące od łez.
- Wybacz, że tyle to trwało.
- Czekałabym nawet drugie tyle – szepnęła.
- Nie kazałem ci na mnie czekać – odparł niespodziewanie. Zmarszczył
brwi, zabierając rękę i zagryzł zęby. – Chciałem, żebyś była bezpieczna, ale
mogłaś ułożyć sobie życie.
- Mogłam ułożyć sobie… O czym ty mówisz?
Wstała oburzona i zaczęła nerwowo chodzić po pokoju.
- Miałam układać sobie życie, nie wiedząc czy żyjesz? Czy wszystko z
tobą w porządku? Miałam tak po prostu znaleźć sobie faceta i żyć jak gdyby
nigdy nic, o to ci chodzi?
Jej głos ciął powietrze jak milion ostrych noży.
- Tak, o to. Sam nie wiedziałem, czy przeżyję. Wtedy czekałabyś na
darmo.
- Trudno! – krzyknęła Hermiona. – Za nic na świecie, nie ułożyłabym
sobie życia bez ciebie! Mogłeś zginąć, po to żebym ja była bezpieczna, a ja
miałabym szukać kogoś innego? Zwariowałeś?
Zanim skończyła mówić, Snape wstał i podszedł do niej, biorąc ją w
ramiona.
- Czekałabym na ciebie nawet i do śmierci, ale nigdy nie pokochałabym
nikogo innego – szepnęła w jego pierś.
Uniósł lekko jej podbródek i pocałował słone od płaczu usta. Odsunęła
się od niego i popatrzyła tak, jak wtedy, gdy pierwszy raz to zrobił.
- Nadal mi nie wierzysz? Nadal nie wierzysz, że komuś może na tobie
zależeć?
- Ciężko jest uwierzyć w to, mając takie życie jak ja.
- Nie użalaj się nad sobą, bo to do ciebie nie podobne – powiedziała
ostrzej.
- Nie podnoś na mnie głosu, Granger.
- Więc uwierz w to, że kocham cię i nic, zwłaszcza twój uparty, ptasi
móżdżek, tego nie zmieni.
Wpił się brutalnie w jej usta, kończąc dyskusję.
Na każdego człowieka w końcu przychodzi pora, aby w coś uwierzył. Małe
dzieci w końcu uwierzą w to, że Święty Mikołaj nie istnieje. Że nie istnieje
potwór pod łóżkiem. A w końcu przychodzi pora, aby człowiek uwierzył, że
istnieje na świecie bezinteresowna miłość, która niczego nie żąda w zamian. I jak zwykle bywa, taka miłość, otrzymuje w zamian najwięcej.
Jest to jedna z nielicznych miniaturek, która mnie poruszyła. Moje zamrożone serce czekało na taką i właśnie spotkało ją. Masz cudowny i lekki w czytaniu styl, a co najważniejsze – nie zanudzasz, co jest coraz częstym zjawiskiem. Przynajmniej w moim przypadku.
OdpowiedzUsuńNie widziałam błędów, ale nie szukałam ich zbytnio, więc tym się nie sugeruj.
Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć ci powodzenia w pisaniu i weny, która jest wyjątkowo zdradliwą istotą.
Pozdrawiam,
An.
Przepiękna miniaturka.
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam, na nowy rozdział.
Weny!
S.
Witam,
OdpowiedzUsuńChciałabym przeprosić za zwłokę, ale nadrabianie zaległości i bieżący program okazały się mnie przerosnąć... Następny tydzień od połowy będzie już dużo lżejszy, być może uda mi się też zdziałać coś w weekend, jestem już blisko końca.
Pozdrawiam serdecznie.
Doskonale rozumiem, dlatego i tak podziwiam Cię, że o mnie nie zapomniałaś i godzisz "pracę" ze szkołą. Z niecierpliwością będę wypatrywać oceny. I dziękuję za wiadomość.
UsuńPozdrawiam!
Myślałam że się popłacze jak to czytałam. To było takie słodkie, cudowne, a za razem smutne . . .
OdpowiedzUsuńJuż się nie mogę doczekać kolejnej notki ;)
Serdecznie pozdrawiam i dużo weny życzę :D
Cudowna, wspaniała i genialna miniaturka :)
OdpowiedzUsuńCzekam na następną!
Pozdrawiam i weny życzę :)
Genialna miniaturka ! Cuuudo !:))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Nikola
Piękna opowieść o miłości, poświęceniu i wierności. Pod koniec myślałam, że cię zaavaduję, po tym co się stało z Hermioną, ale na szczęście doprowadziłaś wszystko do szczęśliwego końca. Skoro ta miniaturka powstała "z nudów" jak twierdzisz, to uważam, że powinnaś się częściej nudzić :D Naprawdę kawał dobrej roboty!
OdpowiedzUsuńWeny życzę i czekam na nowy rozdział, ewentualnie jakieś miniaturowe love story :)
Och, jakie słooodkie zakończenie.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że cała historia rozwiązała się w taki sposób.
Jakoś nie przepadam za opowiadaniami, w których moje ulubione postacie zostają uśmiercone, sama rozumiesz.
Dużo Weny i czasu!
Gorąc pozdrawiam
bullek
Matko.. To jest niesamowite.. Zaczne od tego,że ryczałam jak czytałam... Te zaklecie, Hermiona umiera, myślałam, że mini skończy się tym, że Sev będzie oziębły, a tu proszę,
OdpowiedzUsuńtakie zakończenie :')
Naprawdę cudowne :')
/zakrwawiona
Zapraszamy do głosowania w drugim konkursie Katalogu na konkursowe prace! Zostało przysłanych dziesięć cudownych prac, nie jest potrzebne wiele czasu, aby je przeczytać i przy okazji ocenić - tym ruchem nie tylko uszczęśliwia się nas, ale autorki miniaturek, które czekają na noty od Was, naszych katalogowiczów Granger. Udzielajcie się, bo my - administratorki - to połowa sukcesu. Bez Was nie damy rady!
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy ciepło,
Załoga Katalogu Granger.
Coś naprawdę niesamowitego... Aż szczena opada... Moja nadal nie pozbierała się z podłogi...
OdpowiedzUsuńKiedy Severus opowiadał o tym zaklęciu, miałam łzy w oczach.
CUDO!
Pozdrawiam i zapraszam do siebie,
E5
http://onlyyouinmylifebye5.blogspot.com/
Mistrzostwo :) naprawdę, genialna miniaturka!
OdpowiedzUsuńKurczę, dopiero co znalazłam twojego bloga. Strasznie nie podoba mi się to, że tak trudno jest odnaleźć opowiadania HGSS. Znalazłam informację o twoim dłuższym opowiadaniu i byłąm strasznie ciekawa tego jak piszesz więc stwierdziłam, że najpierw przeczytam miniaturkę. I muszę przyznać, że naprawdę mi się podobało. Bardzo zgrabnie wychodzi ci pisanie. W samej miniaturce trochę nie podobało mi się to, że Hermiona nie wiedziała, że Severus był śmierciożercą. Bo po tym jak się dowiedziała ta jej rozmowa jakoś mi nie bardzo odpowiadała, po prostu nie bardzo to widzę, że tak szybko by się opanowała i normalnie zadawała pytania. Jednak ogólnie całość jest całkiem okej. Podoba mi się ta forma przedstawienia dłuższego okresu czasu w takich urywkach. Teraz zdecydowanie wiem, że muszę przeczytać Dla jej dobra!
OdpowiedzUsuń