Pęd powietrza podczas otwierania domykających się drzwi rozwiał jej włosy, a chłodne powietrze uderzyło w jej oczy i nos. Musiała przymknąć powieki, aby dostosować się do dziennego światła, którego do lokalu wpadały znikome ilości.
Dogoniła go na wysokości wejścia do sklepu z artykułami papierniczymi. Zdążył wsadzić ręce do kieszeni, kiedy dobiła jego ramienia i nabrała głośno powietrza.
— Kondycja jak u stulatka, Granger, nic tylko pozazdrościć — zaszydził Severus, zerkając na nią z ukosa.
— Nie moja wina, że pan ma nogi jak żyrafa — mruknęła ledwo słyszalnie przez wycie wiatru. Liście dookoła nich szalały, kiedy zmierzali ścieżką ku szkole, a mocniejsze podmuchy sprawiały, że musieli przymykać oczy. Chociaż Snape usilnie starał się ukrywać, że jego włosy również reagują na pogodę, Hermiona zauważyła, że wciska kosmyki za uszy. Roześmiała się głośno. — Mogę pożyczyć panu trochę Ulizanny.
Mężczyzna przystanął w miejscu tak gwałtownie, że dziewczyna uderzyła ramieniem o jego łokieć. Syknęła i zadarła głowę w górę. Wzrok Snape'a sparaliżował ją na kilka sekund, podczas których zaczęła w głowie układać swój własny testament.
— Komuś tu się język wyostrzył — mruknął. — Co się stało z pełną szacunku panną Granger, która nigdy nie podważyła autorytetu żadnego nauczyciela?
— Dorosła? — odparła Hermiona pytaniem, unosząc jednocześnie brew, a po chwili dodała: — Poza tym to nie do końca prawda. Z tym podważaniem autorytetu.
— Trelawney się nie liczy — stwierdził Snape, zanim jeszcze skończyła mówić. Kobieta wydęła usta, naburmuszając się przy tym jak dziecko. Musiała jednak odpuścić, gdyż niewzruszony Snape ruszył dalej, a ona zmuszona była przyspieszyć, aby znów go dogonić.
— A pan to był świętym dzieckiem? — rzuciła nieco rozbawiona, ponieważ sama wizja mężczyzny jako kilkulatka była dla niej niepojęta. Odkąd go pamiętała był dorosły, więc wyobrażenie sobie dziecka o czarnych, dłuższych włosach i w dodatku z nachmurzoną miną wydawało się zabawne. — Pana rodzice pewnie mieli nie lada problem próbując pana rozbawić.
Nie spodziewała się, że Snape może mieć czułe punkty i że jednym niewinnym stwierdzeniem w jakiś trafi. Jego spojrzenie jednak utwierdziło ją w przekonaniu, że gdyby wzrok mógł zabijać, ona właśnie leżałaby martwa na brukowanej uliczce Hogsmeade.
— Pewnie nie mniejszy niż twoi z powstrzymaniem cię od mówienia — odparł, unosząc swoją popisową brew. Kobieta speszyła się nieco, przygryzając wargi w charakterystyczny sposób. — Nadal nie odpowiedziałaś na pytanie.
Hermiona uniosła pytający wzrok, starając się oddychać równomiernie. Mężczyzna widząc jej żałosne starania zwolnił, wkładając dłonie do kieszeni spodni i zaciskając je mocno, gdyż wspomnienie matki i ojca skutecznie podniosło mu ciśnienie. Nie chciał jednak dać satysfakcji młodej gryfonce.
— Na to, czy powinien pan udać się do jakiegoś specjalisty? — spytała po chwili, posyłając mężczyźnie weselsze spojrzenie.
Pierwszy rok w Hogwarcie, kiedy została nauczycielką, nauczył ją tego, że nie może zachowywać się jak przestraszona uczennica. Nawet w obecności człowieka, który gnębił jej zachowanie przez całą szkołę. Bała się, że pyskówką wywoła efekt domina, a Snape odpowie jej czymś, co wciśnie ją w ziemię. On jednak zdawał się docenić to, że dojrzała w ten sposób i nie przypomina zwierzaka zapędzonego w kozi róg. Jedno i drugie zdawało sobie sprawę, że mężczyzna potrafi dogryźć i to w najbardziej bolesny sposób - jego umiejętność obserwowania pozwalała mu wyciągać wnioski i uderzać tam, gdzie boli najbardziej. Póki jednak Hermiona okraszała każdą uwagę choć znikomym uśmiechem, Snape nie atakował. Wypracowali system, który pozwolił im się porozumiewać i o dziwo, Granger była jedną z nauczycieli, których Severus jako tako tolerował.
— Pytania retoryczne, jak powinnaś pamiętać, nie wymagają odpowiedzi — stwierdził podobnym tonem Snape. Zerknął na dziewczynę idącą obok niego i zauważył, że jej usta wykrzywiły się w uśmiechu. Nie pojmował tego, ale to był jeden z powodów, dla których nie skreślił jej obecności w szkole od samego początku.
— Z tego co pamiętam ich funkcją jest podkreślenie jakiegoś zjawiska — zaśmiała się Hermiona. Dźwięk ten poniósł się po wąskiej ścieżce, odbijając się od wysokich, grubych drzew i zniknął pomiędzy gałęziami, a jego echo wciąż dźwięczało w uszach mężczyzny. Sam nie wiedział, czemu jej nieco infantylne podejście do życia go nie drażniło. Może miał na to wpływ jego własny charakter, który był przeciwieństwem cech kobiety.
Hermiona z ulgą zauważyła, że powoli zbliżyli się do bram Hogwartu. Początkowy bieg za profesorem zmęczył ją i sprawił, że na karku wciąż czuła zimny pot. Kiedy weszli na teren szkoły oddychała już spokojnie, a maraton zamienił się w zaskakująco miły spacer.
— Więc? — ponaglił ją Snape, zerkając na nią przez ramię.
— Nie wiem, co dokładnie chce pan usłyszeć — odparła szczerze kobieta. — Że nie lubię, kiedy ktoś mnie obgaduje?
— A czy ktokolwiek to lubi?
Snape prychnął pod nosem, rozbawiając tym samym młodą gryfonkę.
— Zdziwiłby się pan, ale istnieją ludzie, którzy żyją dla atencji. Uwielbiają być w centrum zainteresowania, czują się lepiej, kiedy ludzie o nich mówią, nawet w ten niekorzystny sposób. Zwykle jednak usilnie robią wszystko, żeby było inaczej. — Jej wzrok zatrzymał się na wieżyczkach, które wyłoniły się zza szumiących koron drzew. — To nie powinno pana dziwić.
— Nie powinno, jedynie budzi niezrozumienie.
Hermiona zmarszczyła brwi, kiedy wchodzili na dziedziniec. Przypomniała sobie rozmowę Slughorna z profesor McGonagall i zaczęła zastanawiać się, czy powinna o niej powiedzieć Snape'owi.
— Można być czegoś świadomym, a mimo to nie rozumieć natury tego zjawiska. To tak jak z wiarą u mugoli, wie pan? Oni nie opierają tego na racjonalnych pobudkach, a jedynie na wewnętrznych przekonaniach.
— Gładka zmiana tematu, Granger, ale nie ze mną te numery — zakpił Snape. Odczuwał dziwną przyjemność z wolnego kroku i towarzystwa, chociaż nie poruszali ani ciekawych tematów ani egzystencjalnych problemów. Ot, zwykła pogawędka, która jednak nie irytowała go w żadnym stopniu.
— Jest pan naprawdę dziwnym człowiekiem, profesorze — przyznała ze śmiechem Hermiona. Dawno nie czuła się tak swobodnie w jego obecności, kłamstwem byłoby stwierdzenie, że kiedykolwiek się tak czuła. Do tej pory pozwalała sobie na uszczypliwości i kąśliwe uwagi tylko, kiedy się broniła, ale ta rozmowa była inna. Normalna. Jakby rozmawiała z przyjacielem, z kimś, z kim robi to codziennie. — Stwarza pan pozory, jakby nie interesowało pana życie innych, ale tak naprawdę umiera pan z ciekawości, co się u nich dzieje.
— Bredzisz — prychnął. Zatrzymał się, kiedy Hermiona nagle stanęła przed nim, wymownie unosząc brew. Zatarasowała mu przejście do zamku, więc skręcił, kierując się ku ławkom na padoku prowadzącym ku błoniom. Nie przemyślał tej decyzji, a ku jego zdziwieniu gryfonka podążyła jego śladami. — Za grosz nie interesuje mnie życie prywatne uczniów, nauczycieli, ani nikogo innego.
— Gdyby tak było nie dociekałby pan, co stoi za moim zdenerwowaniem — skwitowała Hermiona, siadając na betonowym murku. Widok, jaki rozciągał się z tego miejsca zapierał dech w piersi za każdym razem, kiedy na niego patrzyła. Niedostępne, wznoszące się ponad doliny szczyty górskie, pokryte u szczytów białą, cienką warstwą śniegu chyliły się ku nim, dając schronienie z zewnątrz i stwarzając pozorne wrażenie bezpieczeństwa. Drzewa, które rozpościerały się u ich stóp pochylały się raz w jedną, raz w drugą stronę, co rusz niesione silnymi podmuchami jesiennego, chłodnego wiatru. Całość okraszona przebijającym się przez szczeliny górskie słońcem wydawała się nierealna - przypominała pejzaż namalowany przez wyjątkowo utalentowanego artystę, który uwiecznił na płótnie senne marzenie.
— Nadal nie wiem, co za nim stoi. I to była czysta obserwacja twojego zachowania, a nie żadna chęć poznania — stwierdził beznamiętnie Snape, przysiadając obok dziewczyny. Zostawili wejście za plecami, na chwilę zapominając o zadaniu, jakie sobie postawili i o trzech czarownicach, które tymczasem powoli zaczęły zbierać uczniów do powrotu.
— To nie jest to samo, co stanie naprzeciw grupy uczniów. Wie pan, ja... Tak naprawdę wcale tego nie lubię. Zawsze boję się... — Hermiona przełknęła ślinę, zawieszając wzrok na odległej polanie. — Zawsze mam wrażenie, że ktoś tylko czeka, żeby wypomnieć mi błąd. Kiedy mówię, kiedy coś robię. Że ktoś czeka, aż coś zepsuję.
— Bardzo narcystyczne podejście, nie sądzisz? — spytał Snape kpiącym tonem, widząc jednak, że mina panny Granger się nie zmieniła. Zdał sobie sprawę, że ona mimowolnie zwierzyła mu się z prywatnej sprawy, która musiała ją mocno dręczyć, skoro to on był tym "specjalistą" słuchającym jej problemów. — I bardzo głupie. Myśląc w ten sposób tylko prowokujesz sytuację, w której rzeczywiście coś spieprzysz. Najłatwiej jest się potknąć na prostej drodze jeśli wciąż patrzysz pod nogi.
— Narcystycznym podejściem to jest myślenie, że jest się nieomylnym — mruknęła Hermiona. Złożyła na udach dłonie, które zaczynały powoli drętwieć. Potarła je, zginając palce, aby nieco je ogrzać, ale nie pomogło tak, jak tego chciała.
— To jest wiara we własne umiejętności, a nie narcyzm. Jeśli robisz coś, a nie jesteś pewna, że robisz to dobrze, to jaki jest sens? — Severus zmarszczył brwi zaskakując się sam odpowiedzią, jaka pojawiła się w jego głowie. Czy on, największy pesymista na świecie, właśnie udzielał komuś porad?
— Panu to tak łatwo przychodzi, bo jest pan najlepszy w tym, co pan robi — odparła pod nosem Hermiona. Mężczyzna zerknął na jej ściągniętą w zamyśleniu twarz. Nie mógł odeprzeć myśli, że wyrosła na całkiem przyjemną dla oka kobietę, mimo brzydoty, jaka cechowała ją za dzieciaka. Choć brzydota to zbyt ostre stwierdzenie, pomyślał. Była jak to brzydkie kaczątko, rozczochrane i nieokrzesane. I chociaż nie wpisywała się w kanon piękna, jaki promowano w kolorowych czasopismach, nie można było powiedzieć, że Hermiona Granger była brzydka. Mały, zadarty lekko nos obsypany był przyblakłymi piegami, a duże, orzechowe oczy obrastały gęste, ciemne brwi. Włosy, które kiedyś żyły własnym życiem teraz nabrały eleganckich kształtów, układając się w fale na plecach i ramionach. Zaróżowione od zimna wargi zaciskała w cienką linię, wysuwając przy tym szczękę, która kończyła się łagodnym, przylegającym podbródkiem.
Nagle gryfonka odwróciła twarz w jego stronę, zauważając, że się jej przypatrywał. Ich spojrzenia na chwilę się skrzyżowały, jednak to Hermiona pierwsza opuściła wzrok z powrotem na swoje dłonie.
— Wszystko przychodzi z doświadczeniem, Granger — odparł w końcu Severus, odwracając wzrok ku pagórkom. — Kiedyś zrozumiesz, że każde umiejętności trzeba doceniać.
— Gdyby powiedział to ktokolwiek inny, może bym uwierzyła. Ale pan? — roześmiała się Hermiona, spoglądając na swojego towarzysza. Prychnął na jej stwierdzenie, lekko wykrzywiając usta w czymś, co przypominało nikły, kwaśny uśmiech. — Co panu zrobili w tym szpitalu?
— Nie dałbym sobie nikomu grzebać w głowie, o to możesz być spokojna — odparł pogardliwie Snape, ale w jego głosie słychać było rozbawienie. Pierwszy raz od dawna czuł się tak swobodnie, nawet z Minerwą nie rozmawiało mu się tak, jak z młodą gryfonką. Ona była jak pusta księga, gotowa do odkrycia i zapisania, a Minerwa nie stanowiła już dla niego żadnego wyzwania. — Więc jak to z tobą jest, Granger? Uwielbiasz się wymądrzać, przechwalać na każdym kroku, ale kiedy ktoś postawi cię w centrum zainteresowania nagle tracisz wiarę w siebie?
— Ten ton sugeruje odpowiedź, profesorze — mruknęła Hermiona, wymownie patrząc na mężczyznę. — I dobrze pan wie, że to nie tak działa.
— A może po prostu podoba ci się, że teraz to ja ciebie analizuję i dlatego stwarzasz pozory takiej speszonej? — spytał nagle Snape zupełnie innym tonem. Gryfonka uchyliła teatralnie usta udając szok, jednak jej maskę szybko zniszczył uśmiech wypływający na usta. Czuła przyjemne odprężenie, które rozchodziło się po jej ciele.
— Szlag by to trafił — zaklęła cicho, papugując ton swojego rozmówcy. — I cały plan spalił na panewce.
Snape prychnął pod nosem, jednak o wiele mniej nieprzyjemnie niż dotychczas.
— Ale skoro pan zaczął to proszę. — Hermiona machnęła ręką, śmiejąc się wesoło. — Umieram w oczekiwaniu na analizę psychologiczną według profesora Snape'a, mistrza dedukcji.
— Sarkazm to tak wyrafinowana sztuka, Granger, że jeszcze wiele lat zajmie ci jej opanowanie — prychnął mężczyzna. Do jego uszu dobiegły pierwsze głosy zbliżających się uczniów, więc odwrócił się lekko, oceniając ich widoczność. Kątem oka zauważył, że Hermiona zrobiła to samo, a z jej twarzy natychmiast zniknął promienny uśmiech.
— Nie chciałabym wygryźć pana z miejsca — skwitowała cichym tonem, kiedy pierwsi uczniowie wyłonili się zza pagórka. — Ale co robimy?
Zawiesiła wzrok na jego poważnej, ściągniętej w zamyśleniu twarzy i zdała sobie sprawę, że pierwszy raz siedzi tak blisko niego. Z własnej, nieprzymuszonej woli, nie grając przed nikim i nie będąc do tego zmuszoną. Był ostatnią osobą, z którą posądziłaby się o spędzanie czasu. I bynajmniej nie czuła się z tym źle.
— Jako przykładni nauczyciele powinniśmy eskortować uczniów do szkoły — mruknął Snape, rozsiadając się na ławce. — Ale ponieważ nie mam na to ochoty, a uczniowie są już pod drzwiami, równie dobrze możesz podziwiać widoki.
— Jeszcze na dobre nie zostałam pana dziewczyną, a pan już mi wydaje polecenia? — spytała rozbawiona Hermiona, nie zauważając krótkiego, zaskoczonego spojrzenia, jakie mężczyzna posłał w jej stronę. Nigdy żadne zdanie nie zabrzmiało w jego uszach tak dziwnie, jak to, które właśnie usłyszał.
— Nie próbuj mi wmówić, że ci się to nie podoba — odparł, unosząc prowokacyjnie brew. — Wy, kobiety, uwielbiacie jak się wam mówi, co macie robić. Macie wtedy poczucie, że ktoś ma nad wami kontrolę, że w razie czego, możecie zwalić winę na kogo innego.
— A myślałam, że walka o emancypację udowodniła coś kompletnie przeciwnego. Jak widać feministki to jakieś niespełnione życiowo marzycielki.
Snape założył ramiona na klatce piersiowej i pokręcił głową z dezaprobatą. Buta, z jaką Granger nieudolnie próbowała naśladować jego sarkastyczne wypowiedzi i ton nieco go bawiły.
— Feminizm to choroba, która trawi wasz gatunek — stwierdził lekkim tonem. Patrzył przed siebie czując na sobie uważny wzrok Hermiony. — Jesteście z natury uległe, podporządkowane, a każda kobieta, która twierdzi inaczej jest wybrykiem natury, który uwolnił się z klatki. Gdzie, moim zdaniem, jest ich miejsce. Bo głupota jest z zasady zaraźliwa.
— Nie może pan generalizować — odparła po chwili kobieta. Obróciła się nieco i zerknęła ponownie na góry, a jej ramię zetknęło się z ramieniem Snape’a. Poczuła, że mężczyzna drgnął, jednak nie odwrócił w jej stronę wzroku. — Nie każda feministka jest zła, tak jak nie każdy facet to naturalny morderca i gwałciciel.
— I kto tu generalizuje? Ile kobiet siedzi w Azkabanie za zabójstwo? — odparł kwaśno Snape. — Sama znałaś jedną.
Poczuł, że Hermiona zesztywniała i zerknął przez ramię, widząc jak jej szczęka mocniej się zacisnęła. Ku jego zdziwieniu dłoń Granger powędrowała do szyi, a szczupłe palce dotknęły skóry, gdzie dopiero teraz dostrzegł wyblakłe blizny. Zmarszczył brwi zaintrygowany i wychylając się w jej stronę, delikatnie odsunął jej rękę.
Poruszyła się nerwowo, kiedy poczuła jego dłoń na swojej. Posłała mu przestraszone spojrzenie, próbując ukryć ból, ale on zdążył go zauważyć. Przebłysk zdradliwych wspomnień, które mimo upływu lat, bolały tak samo. Jego uważny wzrok powędrował ku niewielkiemu już nacięciu, ciągnącemu się po gardzieli, a jego brwi ściągneły się. Podniósł wzrok na twarz kobiety spodziewając się łez, agresji. Hermiona jedynie odwróciła głowę, zasłaniając się mocniej szalikiem i zamrugała nrwowo, próbując powstrzymać łzy cisnące się pod powieki. Jej spojrzenie uciekało od Snape'a, który z kolei badawczo obserwował jej reakcję. Był zdziwiony, że nadal było w niej coś, co go zaskakiwało.
A niezręczna cisza, jaka zapadła, przyprawiła go o irytację.
— Nie spodziewał się pan, że to dziecko, za które mnie pan miał, w rzeczywistości ma problemy, prawda? — spytała gorzkim tonem. Snape zauważył, że jej dolna warga lekko zadrżała.
— Skąd przekonanie, że traktuję cię jak dziecko? Wyrosłaś już z bycia nadpobudliwą małolatą, pchającą się we wszystkie, zwłaszcza nieswoje sprawy — odparł. Dla mężczyzny była to kompletnie nowa sytuacja - wkroczył w czyjąś prywatność i nieco go to przytłoczyło. A nawet speszyło. To było nowe, nieznane i nieprzyjemne.
— W pana ustach brzmi to niemal jak obelga — stwierdziła Hermiona, lekko się uśmiechając. Rozmowa pochłonęła ją do tego stopnia, że kompletnie nie zauważyła uczniów i nauczycieli, którzy dawno zniknęli w szkole. Dopiero zimny podmuch wiatru przypomniał jej o upływającym czasie. — Zmarzłam trochę. Wrócę do zamku.
Czuła na sobie jego wzrok, kiedy wstała i otrzepała płaszczyk. Nie poruszył się i nie zatrzymał jej, ale nie czuła, żeby było to niezręczne rozstanie. Severus Snape pokazał kolejną, zupełnie nową twarz.
— Miłego wieczora, profesorze — powiedziała, wciskając dłonie do kieszeni. Pożegnał się z nią krótkim skinieniem głowy, odprowadzając ją spojrzeniem, aż zniknęła w ciemnym holu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz