Hermiona tymczasem odłożyła swoje pióro, z zadowoleniem stwierdzając, że sterta wypracowań, która zalegała na jej biurku właśnie zniknęła. Wsunęła się głębiej w fotel, wzdychając przeciągle i przypomniała sobie o sprawozdaniu, które zadeklarowała oddać profesor McGonagall jeszcze przed końcem miesiąca. A ponieważ właśnie zagwarantowała sobie wolny wieczór równie dobrze mogła pójść do niej teraz. Zebrała potrzebne papiery i wsadziła je do teczki, wybierając się wolnym, spacerowym krokiem w stronę gabinetu dyrektorki.
Wspięła się po schodach, zastanawiając się przy okazji, jak długo Minerwa McGonagall musiała wiercić dziurę w brzuchu profesora Snape'a, że ten uciekł się do tak wyrachowanej wendetty. Jego propozycja nie chciała wyjść z jej głowy, wciąż kołatała się gdzieś z tyłu, mimo iż usilnie próbowała znaleźć sobie zajęcie, aby nie myśleć. Jednak kiedy przypominała sobie ich rozmowę to dochodziła do wniosku, że desperacja mężczyzny musiała sięgnąć zenitu, co było widać po jego zachowaniu. Choć usilnie próbował to ukryć.
Usłyszała przytłumione głosy na końcu korytarza i zaczęła zastanawiać się, czy to nie przypadkiem jacyś wagarowicze. Z każdym krokiem głosy nasilały się, a kiedy była wystarczająco blisko, zdała sobie sprawę, że to nie uczniowie. Rozpoznała niski, szorstki głos profesor McGonagall, która wyraźnie przejęta tłumaczyła coś cichemu rozmówcy. Kiedy odezwał się przytłumionym głosem, rozpoznała w nim profesora Slughorna.
— Musimy być bardzo ostrożni, Minerwo — mówił grobowym tonem. To spowodowało, że Hermiona zatrzymała się, walcząc w sobie z chęcią ujawnienia się. Zdała sobie sprawę, że właśnie podsłuchiwała rozmowę starszych nauczycieli i w żaden sposób nie chciała tego zatrzymać. Ciekawość była złą, ludzką cechą, ale mimo wszystko ludzką. — Słyszałaś, co mówiła panna Blakers o swoich rodzicach.
— Nie zmienia to faktu, że będę musiała ich zawiadomić o sytuacji — odparła Minerwa słyszalnie ostrzejszym tonem, który świadczył o zdenerwowaniu. Lekkie wychylenie się za filar pozwoliło Hermionie dostrzec, że czarownica patrzyła przed siebie. Jak zawsze, kiedy okazywała swoją wyższość nad innymi.
— Mógłbym zatem chociaż prosić cię o wstrzymanie do czasu, aż Poppy nie potwierdzi podejrzeń?
Minerwa spojrzała na swojego podwładnego przez moment milcząc, ale skinęła głową i westchnęła. Hermiona zamierzała się odwrócić i nie podsłuchiwać dalej, czując, że jest to nie na miejscu. Była jednak zbyt zaintrygowana, co ciężko było jej to przed sobą przyznać.
— Jak mogłeś do tego w ogóle dopuścić, Horacy? — spytała spokojniej Minerwa, ale jej ton zdradzał zawód i rozczarowanie. — Jak mogłeś dopuścić, aby w twoim domu stało się coś takiego?
— A teraz to brzmisz jak Severus — mruknął Slughorn pochmurniejąc. Panna Granger wyczuła, że cokolwiek Horacy zrobił sprawiało, że bardzo się tego wstydził.
— Rozmawiałeś z nim? — odparła zaskoczona Minerwa, na co Horacy prychnął rozbawiony.
— O ile można to nazwać rozmową. Zbeształ mnie dokładnie tak jak ty wcześniej, z tym, że jego język nie był tak łagodny.
Dyrektorka zaśmiała się pod nosem, co zaskoczyło z kolei Hermionę. Jej złość wyparowała jak bańka mydlana w zderzeniu z palcem niecierpliwego dziecka. To zmusiło dziewczynę do przysunięcia się bliżej, mimo iż rozum podpowiadał pójście w drugą stronę.
— Cóż, Horacy, jeśli o mnie chodzi to ci się należało. Rozpuściłeś ślizgonów.
— Doprawdy Minerwo, nie jesteście przypadkiem spokrewnieni? — spytał Slughorn chichocząc pod nosem, a kobieta spojrzała na niego.
— Spędziłam z nim zbyt wiele czasu, aby mi się to nie udzieliło.
— Naprawdę nie rozumiem, skąd w nim tyle złości na świat... — powiedział Horacy.
Nauczyciele powoli zaczęli oddalać się od Hermiony tak, że niewiele mogła usłyszeć z ich rozmowy. Ciekawość wzięła górę i rzucając na siebie szybko zaklęcie kameleona kobieta ruszyła parą czarodziejów. Nie umiała się powstrzymać, coś zmusiło ją, aby podsłuchać ich rozmowę. Może to jej wątpliwości co do Snape'a, może zwykłe ludzkie wścibstwo - sama nie wiedziała.
— ... więc uważam, że jedynie żona mogłaby dać mu nieco ciepła. Nie wiem, Horacy, próbowałam wiele razy uświadomić mu, że ustatkowanie w jego wieku to normalna kolej rzeczy — ciągnęła Minerwa. — Ma reputację, ma posadę. Nie rozumiem co go powstrzymuje.
— Cóż, może zdaje sobie sprawę, że z takim wyglądem i charakterem nie będzie to łatwe — zaśmiał się Slughorn, a kobieta zmierzyła go surowym spojrzeniem.
— Zatrzymaj takie uwagi dla siebie, Horacy.
— Jakkolwiek byście się nie przyjaźnili — odparł czarodziej — nie zaprzeczyłaś.
Hermiona przystanęła, czując, że coś w jej żołądku się ścisnęło. Nagle dotarło do niej z pełną mocą co mogło kierować profesorem Snape'em i poczuła coś w rodzaju współczucia, rodzącego się głęboko pod sercem. Rzuciła ostatnie spojrzenie na oddalających się nauczycieli, których postacie zniknęły za kolejnym rogiem i nie mogła zrozumieć, dlaczego w ogóle ludzie wtrącają się w sprawy innych. Owszem, ona podsłuchała właśnie prywatną rozmowę nauczycieli co było oznaką jej hipokryzji, ale nie zamierzała się w nią wtrącać. Nie interesowała się życiem prywatnym innych osób w tak ostentacyjny sposób, jak robił to profesor Slughorn.
Jej nogi same zaczęły prowadzić ją pod gabinet Severusa, czując, że szala powoli przechyliła się na jedną ze stron. Jednak stojąc w zimnym korytarzu i mając dłoń uniesioną do drzwi, zawahała się. Uciekła do siebie, czując przejmujące jej rozum obawy. Nienawidziła tego stanu, kiedy rozum kłócił się z sercem, a w jej głowie trwała burza z piorunami, której nie umiała opanować.
Nie spała tej nocy. Wciąż wałkowała temat, aż miała go wręcz dość, a z samego miała zamiar zaszyć się w bibliotece, wiedząc, że jedyne dzisiaj zajęcia ma dopiero przed obiadem. Zanim jednak tam dotarła, wstąpiła do skrzydła szpitalnego, chcąc zobaczyć jak czuje się pokrzywdzona Cassie Jensen.
Dziewczynka siedziała na łóżku mimo wczesnej pory i roześmiana rozmawiała ze swoimi przyjaciółkami, a kiedy wszystkie trzy dostrzegły profesor Granger, ich twarze jeszcze bardziej się rozpromieniły. Młoda nauczycielka podeszła do nich i uśmiechnęła się przyjaźnie.
— Jak się czujesz, Cassie?
Wąskie usta puchonki ułożyły się w ładny uśmiech, a na jej prawym policzku pojawiło się nikłe wgłębienie.
— Lepiej, pani profesor. Wciąż muszę pić ten wywar — wskazała ręką na opróżniony do połowy słoiczek z bulgoczącym napojem, w którym Hermiona rozpoznała eliksir oczyszczający — ale jest mi już lepiej.
— To bardzo dobrze. Czy Frank już cię odwiedził? — spytała Hermiona, zauważając rumieniec na twarzy panny Jensen i jej nerwowy wzrok. Dziewczynki siedzące po obu stronach jej łóżka zachichotały i zaczęły do siebie szeptać, na co Hermiona uniosła brew nieco rozbawiona.
— Nie, proszę pani.
— Widzę, że potrzebuje dodatkowej zachęty — mruknęła pod nosem Granger, a siostry zachichotały jeszcze głośniej.
— Zmykajcie na śniadanie, ale już — pouczyła je pani Pomfrey, która wyłoniła się nagle z kącika z eliksirami. Speszone nastolatki pozbierały swoje torby i z podkulonymi ogonami wybiegły, na odchodnym rzucając, że wpadną podczas lunchu.
— Cassie, skoro lepiej się czujesz chciałabym z tobą porozmawiać — powiedziała Hermiona siadając na obrotowym krzesełku ustawionym obok łóżka pacjentki. Dziewczynka podniosła na nią zbolałe spojrzenie, a na jej policzkach wciąż widniał szkarłatny rumieniec.
— Chce pani spytać czemu daję mu się tak traktować? — spytała cicho, a gryfonka uniosła brew zaskoczona. Jak na czternastolatkę panna Jensen była bardzo domyślna.
— Właściwie chciałam wiedzieć dlaczego mu się nie postawiłaś — sprecyzowała Hermiona. Poprawiła idealnie wyprasowaną szatę i spojrzała na uczennicę, w oczach której pojawiły się łzy.
— Bo brakło mi odwagi... — przyznała szeptem. — On jest taki niemiły, ale...
— Podoba ci się?
Cassie uniosła głowę przestraszona.
— Skąd pani wie? — spytała cicho, a Hermiona uśmiechnęła się łagodnie, przysuwając się bliżej. Dziewczynka spuściła zawstydzone spojrzenie na dłonie.
— Wiesz... Kto się czubi, ten się lubi.
— On... ma bardzo ładne oczy — zaczęła dziewczynka, a na jej usta wypłynął nieśmiały uśmiech. Szybko jednak zniknął, a zamiast niego jej brwi ściągnęły się w zmartwieniu. — Ale pewnie i tak na mnie nie spojrzy.
Hermiona uniosła brew pytająco.
— Dlaczego tak sądzisz?
— Bo uważa, że jestem gruba — mruknęła ledwo słyszalnie Cassie. Zgarbiła się natychmiast, mnąc palcami materiał cienkiej kołdry. Łzy zaczęły spływać po jej policzkach, a cichy szloch wydobył się z gardła, rozczulając Hermionę. Wiedziała, jak dziewczynka się czuje, chociaż nigdy nie była dokładnie w takim samym położeniu. Draco również dał jej w kość, kiedy była w Hogwarcie jako uczennica i mogła się domyślić, w jakim położeniu jest Cassie. Chociaż ona nigdy nie czuła do ślizgona nic, poza niechęcią.
— Jak byłam w szkole — zaczęła delikatnie Hermiona — to był taki jeden chłopak. Popularny, bardzo bogaty, zawsze otoczony grupką wiernych przyjaciół.
— Też się pani podobał? — spytała dziewczynka siąkając nosem, na co nauczycielka zaśmiała się pod nosem.
— Nie, nie podobał mi się. Ale on też mnie wyzywał, chciał, żebym poczuła się od niego gorsza. Pochodzę z rodziny mugoli, moi rodzice nie umieją czarować. A jego rodzina od zawsze była czystej krwi. To sprawiało, że myślał o sobie jako o kimś lepszym. Wiesz... Z wiekiem wiele rzeczy się zmienia. — Hermiona uśmiechnęła się, widząc, że dziewczynka przestała płakać i teraz słuchała jej w skupieniu. — Śmiał się, że mam na głowie siano, moje włosy sterczały na wszystkie strony. W czwartej klasie dorobił mi nawet parę okropnych, wielkich zębów i wiele osób miało z tego niezły ubaw.
— Ale przecież pani jest bardzo ładna i ma pani ładne włosy i proste zęby — przerwała jej zaaferowana Cassie.
— Ale wygląd to nie wszystko — wyjaśniła jej Hermiona. — Nazywał mnie szlamą niemal w każdej rozmowie, którą prowadziliśmy. Mogłabym być najładniejszą dziewczyną w szkole, a on i tak by się tak zachowywał. Niektórzy chłopcy po prostu lubią w ten sposób pokazać swoją pozycję.
— Frank taki nie jest — mruknęła dziewczynka. — Rozmawiałam z nim kiedyś w bibliotece, poza tym mamy razem eliksiry i ona jest naprawdę miły, tylko...
— Jak jest sam, prawda?
Uczennica pokiwała głową smutno i spojrzała na swoje dłonie.
— A ten chłopak, co panią przezywał...
— Przestał — odparła szybko Hermiona pocieszającym tonem. — Teraz, chociaż mnie samej w to ciężko uwierzyć, umiemy rozmawiać ze sobą normalnie, chociaż nie zdarza się to tak często, jakbym chciała. — Na moment obie zamilkły, a młoda nauczycielka czując, że chce zamknąć tę rozmowę dodała: — Ale nawet jak byliśmy w szkole to nie mogłam dawać mu się tak poniżać. Wiedziałam, że jestem ponad to co on mówił, wiedziałam jaką mam wartość i ją broniłam.
— Jak?
— W trzeciej klasie przysoliłam mu w nos — szepnęła Hermiona, puszczając oczko do Cassie, która lekko uchyliła usta w szoku. — Oczywiście tobie nie każę tego robić. Za coś takiego dostaniesz szlaban. Ale nigdy nie daj sobie wmówić, że jesteś gorsza z jakiegokolwiek powodu. Nie znam nikogo, kto byłby jednocześnie mądry, ładny i miał poukładane w głowie. Każdy ma wady, każdy ma zalety. A wygląd zdecydowanie nie jest wadą.
— Ale to nie tylko Frank... Wszyscy się śmieją...
Cassie wyglądała naprawdę na załamaną tym faktem. Hermiona westchnęła, przypatrując się jej czerwonym policzkom i piegom na małym nosie, który drgał od tłumionego płaczu.
— A co mają do powiedzenia ci wszyscy? Cassie, popatrz na mnie. Jesteś bardzo zdolną, młodą czarownicą. Profesor McGonagall chwaliła cię na zajęciach transmutacji, prawda? — Dziewczynka skinęła niepewnie głową, a jej jasne, zmierzwione włosy opadły na twarz. — No właśnie. Więc masz coś, co czyni cię lepszą od innych.
— Miękkie serce? — prychnęła słabo dziewczynka, rozbawiając samą siebie i Hermionę.
— To nie koniecznie musi być wada. Masz rozum, Cassie, do tego jesteś najmilszą osóbką jaką znam. Wykorzystaj to przeciw nim. I nie opuszczaj głowy, kiedy będą się śmiać. Pokaż, że jesteś ponad to.
W oczach puchonki zalśniły łzy, kiedy energicznie pokiwała głową. Hermiona wychodząc czuła się lepiej, czuła, że spełniła dobry uczynek na dzisiaj. Wspomnienie o Draconie przyjemnie wypełniło jej serce, powodując uśmiech na twarzy. Pierwszy raz poczuła się usatysfakcjonowana broniąc niegdyś złośliwego ślizgona. Sama zrozumiała, że on popisywał się przed innymi. Nic więcej. To jej powiedział, kiedy któregoś popołudnia Hermiona odwiedziła go w dworze razem z Harrym.
— Jesteś skłonna wybaczyć mi te lata, kiedy nienawidziłem cię za samo istnienie? — spytał Draco kręcąc głową z niedowierzaniem, a ona tylko uśmiechnęła się lekko, odgarniając włosy do tyłu.
— Nie sprawiło to, że przestałam istnieć. Prawda?
— Jesteś popieprzona — stwierdził, na co Hermiona się roześmiała.
— A ty jesteś dupkiem. To nie zmienia faktu, że teraz oboje jesteśmy dorośli. Ja się nie zmienię, ty się nie zmienisz, więc myślę, że możemy darować sobie przepychanki.
Draco uśmiechnął się zawadiacko i wystawił do niej bladą dłoń, którą po chwili panna Granger przyjęła z niewypowiedzianą ulgą.
— Zgoda?
— Zgoda.
— Dzień dobry — usłyszała za plecami głos Franka, który wyrwał ją z zamyślenia. Odwróciła się i zobaczyła speszonego chłopca, który niepewnie podszedł do łóżka Cassie trzymając w rękach malutki bukiecik polnych kwiatów. Kobieta posłała uczennicy zachęcające spojrzenie i pożegnała się, uśmiechając się pod nosem, kiedy opuszczała ambulatorium. Skierowała kroki ku bibliotece zamierzając zaszyć się tam aż do czasu rozpoczęcia zajęć.
Siedząc w odseparowanej nieco części pomieszczenia, otoczona kilkoma tomami literatury, które znalazła na półkach, zaczęła rozmyślać nad rozmową z Cassie i podwójnym znaczeniu, jakie miała ona dla niej samej. Przypomniała sobie uszczypliwy komentarz Slughorna na temat wyglądu profesora Snape'a i zdała sobie sprawę, że w jego przypadku niestety charakter nie nadrabiał niezbyt atrakcyjnej aparycji.
Nagle przez jej głowę przewinęła się myśl, która nie dawała jej spokoju przez kolejne godziny. Zaczęła zastanawiać się, dlaczego właściwie profesor do tej pory się nie ustatkował. Odrzuciła na bok wygląd i charakter, ponieważ zdała sobie sprawę, że przecież muszą istnieć na świecie kobiety, które cenią coś poza tym. Jak na przykład inteligencję, której czarnowłosemu mistrzowi eliksirów nie można było odmówić. Ona sama to głównie ceniła w ludziach i nie rozumiała, czemu do tej pory żadna kobieta nie skradła jego zgorzkniałego serca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz