— Mięta się wysuszyła — zauważyła Hermiona w pewnym momencie, kiedy Hagrid zajęty mieszaniem w kociołku stał do niej tyłem. — Nie przyjęła się?
— Cosik w ziemi jej nie podeszło, nie wiem, cholibka — odparł pół-olbrzym, ściągając rękawice i siadając przy stole. Spojrzał na parapet, na którym stały ogromne donice pełne pożółkłych pędów. Niektóre z nich były brązowe, co świadczyło o ich chorobie, a Hagrid zdawał się być tym faktem zaniepokojony.
— A rozmawiałeś z profesor Sprout? — spytała kobieta, wciąż wpatrując się w kwiaty. Odprężały ją, napawały spokojem, przywodziły na myśl Norę mimo iż w niczym nie przypominały zadbanych roślin Molly. — Mogłaby ci pomóc, w końcu się na tym zna.
— Eee tam — bąknął przeciągle Hagrid. — Po co jej bedem głowe zawracał?
Hermiona uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. Zawsze samodzielny.
— Ale za to ciemiernika będzie dla Poppy od groma. — Wskazał ogromną ręką na okno, za którym widać było wystające długie łodygi z białymi, rozłożystymi kwiatami na czubkach. — Dobra odmiana, wiesz, dostałem nasiona od gościa z Austrii. Mówił, że takich to żem w życiu nie widział.
— I wziąłeś je tak po prostu? — zaśmiała się gryfonka, upijając łyk stygnącej herbaty. Specjalna mieszanka ziół Hagrida zawsze powodowała śmieszne zawroty w jej głowie.
— No a jak, z okazji tak nie skorzystać?
Śmiech Hagrida spowodował wibracje stołu, o który Hermiona opierała łokcie. Przez chwilę siedzieli w ciszy, napawając się przyjemnym powiewem powietrza, który wpadł przez okno. Hagrid wydawał się taki radosny, taki niczym nie zatroskany... Taki jak zawsze, pomyślała Hermiona. Ale wystarczyło, aby przypatrzyła się jego dłoniom i wiedziała już, że olbrzym nigdy nie będzie taki sam.
— Coś cię męczy — stwierdził, a Hermiona dopiero teraz zorientowała się, że Hagrid się jej przygląda.
— Mnie? — spytała udając niewinną i podniosła kubek, zasłaniając nim skutecznie twarz. Nie była dobrym kłamcą, a Hagrid, na jej nieszczęście, miał tendencję do ciągnięcia za język.
— No przecie ni mnie. Hermiono, wiesz, że jak potrzeba rady, to do mnie jak w ogień.
Pół-olbrzym poruszył sugestywnie brwiami.
— To tylko praca. Herbata w zupełności mi wystarczy — odparła na poczekaniu Hermiona. Hagrid najwyraźniej biorąc jej słowa za prawdę dopił swoją herbatę, opróżniając kubek wielkości małego wiaderka i podszedł z powrotem do skwierczącego gara na kominku. — Będę się zbierać. Mam sporo pracy, wypracowania do sprawdzenia... Sam rozumiesz.
Zaczerwieniła się, kompletnie nie umiejąc kłamać. Hagrid uśmiechnął się znad parującego naczynia i skinął głową, żegnając się z nią wylewnie. Lubiła jego towarzystwo i czuła potrzebę porozmawiania z kimś, kto jej nie oceni, a niestety gajowy taki nie był. Od razu zacząłby jej kłaść do głowy, że propozycja profesora Snape'a to głupota i Hermiona aż bała się, co mógłby zrobić z tą wiedzą. Wróciła wolnym krokiem do Hogwartu, przy drzwiach czując już ciarki na ciele.
Tymczasem na trzecim piętrze przy uchylonym oknie Severus Snape zdawał się nie przejmować wdzierającym się przez szpary chłodem. Kwestia przyzwyczajenia, jak zwykł mówić, ale on po prostu wolał wnikający w każdą komórkę ciała pobudzający chłód niż rozleniwiające ciepło słońca.
Uderzał palcem w pióro, które zatrzymał na moment nad pergaminem. Sprawdzał esej piątoklasistów na temat wampirów i co chwilę prychał pod nosem, czytając idiotyczne stwierdzenia uczniów. Musiał trzymać się programu narzuconego przez Ministerstwo, więc po wilkołakach przyszła kolej na krwiopijcze potwory, które jak zdążył się domyślić, w umysłach wielu uczniów nie były wcale tak straszne.
— Po czym poznać wampira? No oczywiście, że po kłach — mruknął pod nosem, kreśląc zgryźliwą notatkę na wypracowaniu panny Heathers z Gryffindoru, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Spojrzał na nie zaskoczony, jednak nie odpowiedział od razu. Czuł pulsujący ból z tyłu głowy i niespecjalnie miał ochotę na wizyty, a wiedział, że teraz żaden uczeń nie przyjdzie na lekcje.
— Severusie? — usłyszał głos Horacego i uniósł brwi. Zanim jednak zdążył się podnieść nauczyciel eliksirów nacisnął klamkę i wstawił czubek siwiejącej głowy do klasy. — Och jesteś. Mógłbym...?
Severus zlustrował starszego czarodzieja nieco zniesmaczonym spojrzeniem.
— Zgubiłeś się, Horacy?
— Nie bądź niemądry, Severusie — zaśmiał się siwiejący czarodziej i wykrzywił pomarszczone usta w uśmiechu. Snape wywrócił oczami i odłożył pióro, a Slughorn ruszył w jego stronę i przysiadł na jednej z pierwszych ławek. Snape nabrał głęboko powietrza i spytał:
— W czym mogę ci zatem pomóc?
— Mam do ciebie sprawę bardzo nietypową.
Mężczyzna pogładził się po wąsie i podrapał koślawy nos, jakby wstydził się tego, o co zamierzał spytać.
— Zamieniam się w słuch. Tylko streść się z łaski swojej, mam jeszcze tonę wypracowań — mruknął niechętnie Severus, opierając się wygodniej o oparcie krzesła.
— Wiem, że byłeś opiekunem Slytherinu dużo krócej niż ja — zaczął, a Snape zmrużył oczy — ale mimo wszystko opinia drugiej osoby bardzo mi się w tej kwestii przyda.
— Do puenty, Horacy.
— Panna Blakers z siódmego roku — rzucił mężczyzna, zakładając ręce na pokaźnych rozmiarów brzuchu. Poprawił swoją kamizelkę bawiąc się ciemnozłotym guzikiem, co doprowadzało Severusa do irytacji, więc przeniósł obojętne spojrzenie na twarz Slughorna, która niestety również nie prezentowała się lepiej.
— Mocne gadane, przeciętne umiejętności, nieźle gra w Quidditcha. Co z nią?
Horacy coraz bardziej ociągał się z wyjawieniem powodu swojej wizyty. Severus przestał już ukrywać zniecierpliwienie pod maską niechęci i westchnął przeciągle, przyciągając uwagę wyłupiastych oczu starego profesora.
— Przyszła dzisiaj do mnie, prosząc o poradę.
— Jesteś ich opiekunem, nie wiem, czego się spodziewałeś — mruknął Snape.
— Tak, ale jej pytania były niepokojące — przerwał mu Slughorn. — Wnioskuję z nich, że panna Blakers może mieć problem natury... kobiecej.
Szczerze zaskoczony Severus uniósł brwi i miał wielką ochotę roześmiać się w twarz mistrzowi eliksirów, któremu oddał stanowisko.
— Ile uczysz w tej szkole, Horacy? Pięćdziesiąt, sto lat? — spytał kpiąco Snape, na co Slughorn posłał mu karcące spojrzenie. — Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że nigdy nie miałeś do czynienia z miesiączkującymi nastolatkami.
— Czy miesiączkująca siedemnastolatka zwracałaby się o pomoc do swojego profesora? — rzucił w odpowiedzi Horacy, a jego brwi nieco się zmarszczyły. Wciąż obracał między małymi, bulwiastymi palcami guzik, co Snape widział kątem oka i co wyprowadzało go z równowagi.
— Więc jaki problem natury kobiecej ma panna Blakers? — spytał Snape i sam zmarszczył brwi, przypominając sobie, że wspomniana uczennica dostała od niego szlaban i ujemne punkty, kiedy przyłapał ją po meczu Quidditcha jak obściskiwała się w szatni ze swoim chłopakiem. — Merlinie, Horacy. Chcesz mi powiedzieć, że rozpuściłeś ślizgonów tak, że teraz jedna z uczennic będzie mieć bachora?
Slughorn nie odpowiedział. Spuścił wzrok, garbiąc się jeszcze bardziej, ale chwilę później spojrzał na Severusa bardziej stanowczym wzrokiem.
— Waż na słowa, chłopcze.
— Mówię, jak jest — odparł niezrażony Snape. — Dopuściłeś, żeby uczennica zaszła w ciążę przed ukończeniem szkoły.
— Co zatem proponujesz?
— Na litość Merlina, czemu zadajesz te pytania mnie, Horacy? — warknął zdenerwowany Snape, pochylając się nieco w stronę Slughorna. — Wiesz do kogo powinieneś się udać, a ja, z tego co pamiętam, nie nazywam się Minerwa McGonagall.
Siwowłosy czarodziej wydął usta w odpowiedzi.
— Panna Blakers ma wyjątkowo trudną sytuację rodzinną — wyjaśnił Horacy. — Przyszła z tym do mnie, żebym jej pomógł, ponieważ jej rodzice są dość konserwatywni...
— Moment — przerwał mu Snape, marszcząc brwi. — Żadna z tych rzeczy nie powinna cię już w tej chwili obchodzić. Panna Blakers, mimo, że jest uczennicą, jest też prawie dorosłą osobą. Ma swój rozum, choć jak widać niewielki, ale ma. Powinna ponieść konsekwencje, a nie prosić cię o wstawiennictwo...
— Ona chciała, żebym uwarzył jej eliksir poronny, Severusie — powiedział grobowym tonem Slughorn, a Snape natychmiast zamilkł. Z uniesioną brwią przyglądał się nauczycielowi eliksirów, zastanawiając się, jak mężczyzna może w ogóle zastanawiać się nad dostępnymi opcjami.
— Mam nadzieję — warknął gardłowo Snape — że jasno dałeś jej do zrozumienia, że to niemożliwe.
Kiedy Horacy nie odpowiedział, Severus po raz kolejny miał ochotę się roześmiać. Tym razem gorzko, nad głupotą starszego czarodzieja.
— Ona tak bardzo płakała, Snape — powiedział siwy czarodziej. — Błagała, abym jej pomógł.
— I pomożesz, jeśli zgłosisz całą sprawę do Minerwy — odparł Snape, pochylając się w stronę Slughorna. — Ja ci nie jestem w stanie pomóc, nie wiem, czego właściwie ode mnie oczekiwałeś.
— Może odrobiny wyrozumiałości, sam nie wiem. Jak widać, przeliczyłem się.
Chwilę mierzyli się wzrokiem, jednak Slughorn pierwszy się poddał. Stanął na nogi i ruszył ku drzwiom. Snape cały czas obserwował jego oddalającą się postać, która lekko gibała się na boki.
— Minerwa ma rację. Przydałby ci się ktoś, kto utemperowałby twój charakter — mruknął na odchodnym i zamknął za sobą nieoheblowane drzwi, a Snape zmarszczył brwi i dopiero po dłuższej chwili wypuścił powietrze opierając się na fotelu.
— Stary dureń — warknął pod nosem i złapał mocno pióro, zagłębiając się ponownie w eseju panny Heathers.
Nie przyniosło to jednak rezultatów, jakich oczekiwał. Zerknął na zegarek i zorientował się, że do ostatniej lekcji pozostał niecały kwadrans. Nie wiedział, gdzie umknęła mu ta godzinna przerwa, ale kiedy podirytowany usłyszał chwilę później pukanie do drzwi, mało nie wrzasnął w ich stronę. Uczniowie zaczęli napływać do sali, a widząc jego zmarszczone brwi i wściekłe spojrzenie, od wejścia nie odezwali się ani słowem. Przez dobre kilka minut mężczyzna wpatrywał się w okno, napawając się oszałamiającą wręcz ciszą, a kiedy dzwon obwieścił początek zajęć, Severus wstał i rozpoczął wykład na temat zwodników. Drugoroczni krukoni zaczęli notować z prędkością światła, a ślizgoni widząc ich pośpiech, zaczęli robić to samo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz