— Proponuję kłótnię. Którą usłyszy profesor McGonagall. Będziemy musieli wymyślić coś... jakiś wiarygodny powód, dzięki któremu miałoby do niej dotrzeć, że pan nie nadaje się do związków. — Snape mruknął pod nosem. W jej ustach to zdanie brzmiało o wiele gorzej niż w jego. — Sam pan tak stwierdził — mruknęła nieco przepraszająco Hermiona, widząc jego minę. Mężczyzna zaczął zastanawiać się nad jej słowami i szukał w głowie scenariusza, który odpowiadałby jej kryteriom. Miała rację, Minerwa jeszcze bardziej suszyłaby mu głowę, gdyby rozstał się z nią z jakiegoś błahego powodu. Musiała zrozumieć, że jest mu dobrze tak jak teraz, ale jedyne co mu przychodziło do głowy, to zrobienie z Granger tej złej, która nie wytrzymuje ze starym zgredem, wiecznie ślęczącym nad kociołkiem.
— Zdajesz sobie sprawę, że jedyne rozwiązanie, które mogłoby się tu sprawdzić to zdrada — mruknął posępnie Snape. Jeśli przychodziło obmyślić strategiczne plany wojny, szpiegowanie dla Voldemorta czy Dumbledore'a nie miał żadnego problemu. Teraz znaleźli się w tak banalnie prozaicznej sytuacji, a mimo to oboje mieli problem z rozszyfrowaniem jakiejś opcji.
— Sama o tym pomyślałam. Gdybym pana skrzywdziła... — zaczęła Hermiona, a Snape uniósł brew słysząc dziwny ton jej głosu. — Czysto hipotetycznie oczywiście. Gdybym pana skrzywdziła, raniąc pana uczucia... Cóż, myślę, że wtedy Minerwa dałaby sobie spokój. Na pewno na długi czas.
— Narażasz się na spory kubeł gówna, który Minerwa wyleje ci na głowę — odparł Snape, opierając brodę na złożonych dłoniach. — Pod tym względem znam ją dość dobrze i wiem, że ma do tego bardzo wrogi stosunek.
— Tak — powiedziała przeciągle Hermiona, a jej oczy rozbłysnęły iskierką, zupełnie jakby zapaliła się w jej mózgu jakaś lampka. — Ale wtedy mogłabym udać się na staż. Co oszczędziłoby mi przytyków.
Snape chwilę zastanawiał się nad takim rozwiązaniem i sam musiał przyznać, że to brzmi wiarygodnie. Na tyle, na ile oczywiście mogło. Cała ta sytuacja była mocno absurdalna, przynajmniej w ich mniemaniu.
— Dopracujemy to. W takim wypadku będziemy musieli również zaaranżować kilka mniejszych scysji, żeby dać chociaż cień wiarygodności, dlaczego miałabyś mnie zdradzić — mruknął Snape.
— To akurat jest proste — wyznała Hermiona, upijając kolejny mały łyk ze szklanki. Czuła, że powoli robi jej się gorąco w dość mocno zabudowanej szacie i rozpięła dwa guziki pod szyją, masując przy okazji skostniały kark. — Wystarczą dwie, trzy rozmowy. Będę mieć do pana pretensje, że nie poświęca mi pan czasu, że ciągle pan ślęczy nad kociołkiem, czy cokolwiek innego. Mogłabym nawet dać się przyłapać na płakaniu, gdzieś w osamotnionym miejscu. Tak, żeby Minerwa uwierzyła, że mnie to naprawdę boli.
— Znając to przeklęte babsko zaraz potem nawiedzi moje komnaty, żebym natychmiast cię przepraszał — odparł rozbawiony Snape. Hermiona zapatrzyła się na moment na jego uśmiechające się oczy, do których z reguły nie dochodziły żadne emocje. Owszem, uśmiechał się kpiąco, szydził z uśmiechem na twarzy. Ale nigdy nie odzwierciedlało się to w oczach.
— Cóż — mruknęła — każdy z nas musi coś od siebie dać, prawda? Mnie będą wyklinać jeszcze długo potem.
— Rzadko kiedy coś przychodzi bez bólu, Granger — stwierdził kwaśno Snape i poczuł, że musi się napić. Musiał uwierzyć w zdolności aktorskie Granger i sam był zmuszony, żeby udawać zainteresowanie. Różnica była taka, że on latami coś udawał. Udawał słabość, udawał odwagę, udawał kogoś, kim nie jest. Udawanie zauroczenia młodą i dość atrakcyjną kobietą nie mogło być przecież trudniejsze.
Przywołał butelkę whisky i napełnił sobie szklankę, czując na sobie badawcze spojrzenie Hermiony. Spojrzał na nią, jednak nie odczytał z jej zamglonych lekko oczu nic, co miałoby go zaniepokoić. Wzniósł szklankę w powietrze.
— Sojusz, Granger?
Hermiona uśmiechnęła się lekko i powtórzyła gest.
— Sojusz, profesorze.
Wypili za przymierze, które miało dać im obojgu coś, na czym im zależało i przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu wpatrując się każde w tylko sobie wiadomy punkt. Snape obserwował nieruchomą twarz Hermiony i oczy, które z kolei zwiedzały obszerne półki z książkami. Nagle zauważył zmarszczkę pomiędzy jej wąskimi, brązowymi brwiami. Kobieta spojrzała na niego i spytała:
— Profesorze? Dlaczego w ogóle posunął się pan do tak zmyślnej zemsty?
Severus uniósł brew, a ona dodała szybko:
— Mógł pan przecież z nią porozmawiać, dobrze wiem, że umie pan manipulować ludźmi aby robili to, co pan chce.
Powiedziała to tak lekko, że Snape uśmiechnął się półgębkiem. Wydawała się nieco speszona jego reakcją, jednak nie opuściła głowy i wpatrywała się w niego przymrużonymi oczami, w których widział odbicie ognia z kominka.
— Zdajesz sobie sprawę, że Minerwa nie jest jakimś uczniakiem, na którego krzyknę, a ten zamilknie na wieki? — prychnął, przystawiając szklankę do ust.
— Nie jest, owszem, ale co? Po prostu jej pan uległ?
— Uległość znaczy słabość, Granger. Sugerujesz, że jestem słaby?
Spojrzał na nią pytająco i z satysfakcją stwierdził, że nieco się zaczerwieniła.
— Ciekawi mnie skąd w panu chęć zemsty.
— Minerwa już długo stoi mi na odcisku — wyjaśnił beznamiętnie Snape. — Przyjemnie będzie obserwować jej minę, kiedy dowie się w końcu, że uwiodłem jej ulubioną uczennicę.
— Podwładną — poprawiła go Hermiona. — Nie jestem już uczennicą.
— Ach te tytuły — mruknął kpiąco. — Co one robią z człowiekiem.
— Właściwie... — Hermiona speszyła się pytaniem, które tkwiło w jej głowie. — Właściwie dlaczego tak bardzo zależy jej na tym, żeby pana zeswatać?
— A o to — odparł rozbawiony jej nieśmiałością Snape — musiałabyś spytać Minerwy.
— Przecież nie podejdę do niej i nie spytam: „Hej, pani dyrektor, dlaczego szuka pani profesorowi Snape'owi żony?" — mruknęła Hermiona pod nosem i zaśmiała się, kiedy wyobraziła sobie taką scenę. Snape przez chwilę zawiesił spojrzenie na jej roześmianych oczach i nie mógł przestać myśleć o tym, że ma przyjemny śmiech. Nie natrętny, nie zaraźliwy, ale przyjemny. Nieirytujący.
— Podejdź. Spytaj. Oddam wszystkie galeony jakie posiadam, żeby zobaczyć jej minę — odparł, kończąc swój drink.
— Nie jestem łasa na fortunę, ale niech mnie pan nie kusi — stwierdziła, czując się nagle przyjemnie rozluźniona. Patrzyli na siebie przez chwilę, aż w końcu kobieta odchrząknęła i spytała: — Myśli pan, że nam się uda?
— Wkurzyć Minerwę na pewno — odpowiedział Snape.
— Przekonać — sprecyzowała Hermiona. — Ciągle się pan martwi tym, że to ja nie dam rady...
— Chcesz wiedzieć, czy to ja podołam? — spytał, pogardliwie unosząc brwi, jednak w jego tonie było o wiele mniej złośliwości niż zwykle. Hermiona wzruszyła ramionami. — Myślę, że nie będzie to najgorsza z rzeczy, jakie robiłem w życiu.
Młoda gryfonka spojrzała na niego uważniej i uśmiechnęła się, przez chwilę zapominając, że był postrachem jej siedmiu lat nauki. Przypatrzyła się jego spokojnym oczom, z których nie biła nienawiść oraz ustom, delikatnie zaciskającym się, kiedy myślał. Zaczęła zastanawiać się co poczuje, kiedy pierwszy raz przyjdzie jej zbliżyć się do tej twarzy i złożyć na niej chociaż buziaka. Wiedziała, że kiedy już przyjdzie nowy rok i będą przechodzić na dalsze etapy planu, takie gesty będą musiały być jej codziennością. Zamknęła oczy, sącząc powoli ostatki alkoholu w szklance. Wiedziała, że będzie zmuszona przemóc w sobie przerażające jak na chwilę obecną uczucie wstydu. Obiecała sobie, że żeby dać z siebie wszystko, będzie jak mantrę wyobrażać sobie swoją nagrodę.
Czuła podekscytowanie ilekroć o tym myślała. Aleksiej Rodovic był niezaprzeczalnym autorytetem w oczach dziewczyny i była skłonna zrobić wszystko, aby znaleźć się pod jego skrzydłami. Choć na chwilę, choć na jeden dzień.
Zmarszczyła brwi, nagle wątpiąc w to, czy nawet jeśli Snape wstawi się u profesora, ona sobie poradzi. Nie chciała zawieść. Nie mogła. Profesor McGonagall gdzieś tam pod całą obcesowością, miała trochę racji. Marnowała swój potencjał, czuła to głęboko w sercu. A praktyki u Rodovica mogłyby jej otworzyć drzwi do wspaniałej kariery.
— Masz jeszcze jakieś pytania? — spytał Snape patrząc na nią tak, jakby chciał usłyszeć przeczącą odpowiedź.
— Właściwie to jedno. Kiedy zaczynamy? I od czego dokładnie?
Severus zmierzył ją wzrokiem i odparł:
— Drobne uśmiechy. Spojrzenia. Ty musisz z tym pierwsza wyjść. Ale nie wcześniej niż w przyszłym tygodniu.
— No dobrze, ale... Nie sądzi pan, że takie bezpodstawne uśmieszki będą podejrzane?
— Oczywiście, że będą — odparł Snape sarkastycznie. — Dlatego najpierw spotkamy się pod Trzema Miotłami za cztery dni w sobotę. Akurat w ten weekend wypada wyjście do Hogsmeade.
— Dobrze — mruknęła Hermiona i odstawiła szklankę na stół. Niewielka ilość alkoholu jaka w niej została zafalowała pod jej dość nerwowym ruchem, a dziewczyna podniosła się z krzesła i poprawiła szatę, przełykając zaschniętą gulę w gardle.
— Dobranoc, Granger — mruknął pod nosem Snape dość wymownie, dając jej tym samym do zrozumienia, że ma wyjść.
— Dobranoc, profesorze — odparła. Mężczyzna odprowadził ją do drzwi i zatrzymał dłoń na klamce, zmuszając dziewczynę aby zadarła wysoko głowę. — Coś się stało?
— Będziesz też musiała w końcu skończyć z tym profesorem — dodał poważnym tonem. — Pamiętaj, Granger. Sto dwadzieścia procent.
— Cztery dni — mruknęła, a kiedy Severus otworzył drzwi, wyślizgnęła się na korytarz i odetchnęła płytko, czując, że nagle włączyło się jej racjonalne myślenie. Komnaty Snape'a zrobiły z nią coś niezwykłego, spotęgowały w niej złość, żeby później dać jej ukojenie. Teraz zdała sobie sprawę, że nie ma odwrotu.Z drugiej strony jednak cieszyła się. Idąc szybkim krokiem do swojego gabinetu zdała sobie sprawę, że bez bodźca nie podjęłaby tak szybko decyzji. A myśląc o swojej nagrodzie uśmiechała się jeszcze szerzej. Jakoś będzie musiała przeboleć. Wchodząc na schody zerknęła jeszcze za siebie i zmarszczyła brwi. Zaczęła nagle bać się, czy będzie potrafiła udawać miłość, skoro nie była nigdy nawet zakochana. Jak udawać uczucie, którego nigdy nie doświadczyła?
— Zdajesz sobie sprawę, że jedyne rozwiązanie, które mogłoby się tu sprawdzić to zdrada — mruknął posępnie Snape. Jeśli przychodziło obmyślić strategiczne plany wojny, szpiegowanie dla Voldemorta czy Dumbledore'a nie miał żadnego problemu. Teraz znaleźli się w tak banalnie prozaicznej sytuacji, a mimo to oboje mieli problem z rozszyfrowaniem jakiejś opcji.
— Sama o tym pomyślałam. Gdybym pana skrzywdziła... — zaczęła Hermiona, a Snape uniósł brew słysząc dziwny ton jej głosu. — Czysto hipotetycznie oczywiście. Gdybym pana skrzywdziła, raniąc pana uczucia... Cóż, myślę, że wtedy Minerwa dałaby sobie spokój. Na pewno na długi czas.
— Narażasz się na spory kubeł gówna, który Minerwa wyleje ci na głowę — odparł Snape, opierając brodę na złożonych dłoniach. — Pod tym względem znam ją dość dobrze i wiem, że ma do tego bardzo wrogi stosunek.
— Tak — powiedziała przeciągle Hermiona, a jej oczy rozbłysnęły iskierką, zupełnie jakby zapaliła się w jej mózgu jakaś lampka. — Ale wtedy mogłabym udać się na staż. Co oszczędziłoby mi przytyków.
Snape chwilę zastanawiał się nad takim rozwiązaniem i sam musiał przyznać, że to brzmi wiarygodnie. Na tyle, na ile oczywiście mogło. Cała ta sytuacja była mocno absurdalna, przynajmniej w ich mniemaniu.
— Dopracujemy to. W takim wypadku będziemy musieli również zaaranżować kilka mniejszych scysji, żeby dać chociaż cień wiarygodności, dlaczego miałabyś mnie zdradzić — mruknął Snape.
— To akurat jest proste — wyznała Hermiona, upijając kolejny mały łyk ze szklanki. Czuła, że powoli robi jej się gorąco w dość mocno zabudowanej szacie i rozpięła dwa guziki pod szyją, masując przy okazji skostniały kark. — Wystarczą dwie, trzy rozmowy. Będę mieć do pana pretensje, że nie poświęca mi pan czasu, że ciągle pan ślęczy nad kociołkiem, czy cokolwiek innego. Mogłabym nawet dać się przyłapać na płakaniu, gdzieś w osamotnionym miejscu. Tak, żeby Minerwa uwierzyła, że mnie to naprawdę boli.
— Znając to przeklęte babsko zaraz potem nawiedzi moje komnaty, żebym natychmiast cię przepraszał — odparł rozbawiony Snape. Hermiona zapatrzyła się na moment na jego uśmiechające się oczy, do których z reguły nie dochodziły żadne emocje. Owszem, uśmiechał się kpiąco, szydził z uśmiechem na twarzy. Ale nigdy nie odzwierciedlało się to w oczach.
— Cóż — mruknęła — każdy z nas musi coś od siebie dać, prawda? Mnie będą wyklinać jeszcze długo potem.
— Rzadko kiedy coś przychodzi bez bólu, Granger — stwierdził kwaśno Snape i poczuł, że musi się napić. Musiał uwierzyć w zdolności aktorskie Granger i sam był zmuszony, żeby udawać zainteresowanie. Różnica była taka, że on latami coś udawał. Udawał słabość, udawał odwagę, udawał kogoś, kim nie jest. Udawanie zauroczenia młodą i dość atrakcyjną kobietą nie mogło być przecież trudniejsze.
Przywołał butelkę whisky i napełnił sobie szklankę, czując na sobie badawcze spojrzenie Hermiony. Spojrzał na nią, jednak nie odczytał z jej zamglonych lekko oczu nic, co miałoby go zaniepokoić. Wzniósł szklankę w powietrze.
— Sojusz, Granger?
Hermiona uśmiechnęła się lekko i powtórzyła gest.
— Sojusz, profesorze.
Wypili za przymierze, które miało dać im obojgu coś, na czym im zależało i przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu wpatrując się każde w tylko sobie wiadomy punkt. Snape obserwował nieruchomą twarz Hermiony i oczy, które z kolei zwiedzały obszerne półki z książkami. Nagle zauważył zmarszczkę pomiędzy jej wąskimi, brązowymi brwiami. Kobieta spojrzała na niego i spytała:
— Profesorze? Dlaczego w ogóle posunął się pan do tak zmyślnej zemsty?
Severus uniósł brew, a ona dodała szybko:
— Mógł pan przecież z nią porozmawiać, dobrze wiem, że umie pan manipulować ludźmi aby robili to, co pan chce.
Powiedziała to tak lekko, że Snape uśmiechnął się półgębkiem. Wydawała się nieco speszona jego reakcją, jednak nie opuściła głowy i wpatrywała się w niego przymrużonymi oczami, w których widział odbicie ognia z kominka.
— Zdajesz sobie sprawę, że Minerwa nie jest jakimś uczniakiem, na którego krzyknę, a ten zamilknie na wieki? — prychnął, przystawiając szklankę do ust.
— Nie jest, owszem, ale co? Po prostu jej pan uległ?
— Uległość znaczy słabość, Granger. Sugerujesz, że jestem słaby?
Spojrzał na nią pytająco i z satysfakcją stwierdził, że nieco się zaczerwieniła.
— Ciekawi mnie skąd w panu chęć zemsty.
— Minerwa już długo stoi mi na odcisku — wyjaśnił beznamiętnie Snape. — Przyjemnie będzie obserwować jej minę, kiedy dowie się w końcu, że uwiodłem jej ulubioną uczennicę.
— Podwładną — poprawiła go Hermiona. — Nie jestem już uczennicą.
— Ach te tytuły — mruknął kpiąco. — Co one robią z człowiekiem.
— Właściwie... — Hermiona speszyła się pytaniem, które tkwiło w jej głowie. — Właściwie dlaczego tak bardzo zależy jej na tym, żeby pana zeswatać?
— A o to — odparł rozbawiony jej nieśmiałością Snape — musiałabyś spytać Minerwy.
— Przecież nie podejdę do niej i nie spytam: „Hej, pani dyrektor, dlaczego szuka pani profesorowi Snape'owi żony?" — mruknęła Hermiona pod nosem i zaśmiała się, kiedy wyobraziła sobie taką scenę. Snape przez chwilę zawiesił spojrzenie na jej roześmianych oczach i nie mógł przestać myśleć o tym, że ma przyjemny śmiech. Nie natrętny, nie zaraźliwy, ale przyjemny. Nieirytujący.
— Podejdź. Spytaj. Oddam wszystkie galeony jakie posiadam, żeby zobaczyć jej minę — odparł, kończąc swój drink.
— Nie jestem łasa na fortunę, ale niech mnie pan nie kusi — stwierdziła, czując się nagle przyjemnie rozluźniona. Patrzyli na siebie przez chwilę, aż w końcu kobieta odchrząknęła i spytała: — Myśli pan, że nam się uda?
— Wkurzyć Minerwę na pewno — odpowiedział Snape.
— Przekonać — sprecyzowała Hermiona. — Ciągle się pan martwi tym, że to ja nie dam rady...
— Chcesz wiedzieć, czy to ja podołam? — spytał, pogardliwie unosząc brwi, jednak w jego tonie było o wiele mniej złośliwości niż zwykle. Hermiona wzruszyła ramionami. — Myślę, że nie będzie to najgorsza z rzeczy, jakie robiłem w życiu.
Młoda gryfonka spojrzała na niego uważniej i uśmiechnęła się, przez chwilę zapominając, że był postrachem jej siedmiu lat nauki. Przypatrzyła się jego spokojnym oczom, z których nie biła nienawiść oraz ustom, delikatnie zaciskającym się, kiedy myślał. Zaczęła zastanawiać się co poczuje, kiedy pierwszy raz przyjdzie jej zbliżyć się do tej twarzy i złożyć na niej chociaż buziaka. Wiedziała, że kiedy już przyjdzie nowy rok i będą przechodzić na dalsze etapy planu, takie gesty będą musiały być jej codziennością. Zamknęła oczy, sącząc powoli ostatki alkoholu w szklance. Wiedziała, że będzie zmuszona przemóc w sobie przerażające jak na chwilę obecną uczucie wstydu. Obiecała sobie, że żeby dać z siebie wszystko, będzie jak mantrę wyobrażać sobie swoją nagrodę.
Czuła podekscytowanie ilekroć o tym myślała. Aleksiej Rodovic był niezaprzeczalnym autorytetem w oczach dziewczyny i była skłonna zrobić wszystko, aby znaleźć się pod jego skrzydłami. Choć na chwilę, choć na jeden dzień.
Zmarszczyła brwi, nagle wątpiąc w to, czy nawet jeśli Snape wstawi się u profesora, ona sobie poradzi. Nie chciała zawieść. Nie mogła. Profesor McGonagall gdzieś tam pod całą obcesowością, miała trochę racji. Marnowała swój potencjał, czuła to głęboko w sercu. A praktyki u Rodovica mogłyby jej otworzyć drzwi do wspaniałej kariery.
— Masz jeszcze jakieś pytania? — spytał Snape patrząc na nią tak, jakby chciał usłyszeć przeczącą odpowiedź.
— Właściwie to jedno. Kiedy zaczynamy? I od czego dokładnie?
Severus zmierzył ją wzrokiem i odparł:
— Drobne uśmiechy. Spojrzenia. Ty musisz z tym pierwsza wyjść. Ale nie wcześniej niż w przyszłym tygodniu.
— No dobrze, ale... Nie sądzi pan, że takie bezpodstawne uśmieszki będą podejrzane?
— Oczywiście, że będą — odparł Snape sarkastycznie. — Dlatego najpierw spotkamy się pod Trzema Miotłami za cztery dni w sobotę. Akurat w ten weekend wypada wyjście do Hogsmeade.
— Dobrze — mruknęła Hermiona i odstawiła szklankę na stół. Niewielka ilość alkoholu jaka w niej została zafalowała pod jej dość nerwowym ruchem, a dziewczyna podniosła się z krzesła i poprawiła szatę, przełykając zaschniętą gulę w gardle.
— Dobranoc, Granger — mruknął pod nosem Snape dość wymownie, dając jej tym samym do zrozumienia, że ma wyjść.
— Dobranoc, profesorze — odparła. Mężczyzna odprowadził ją do drzwi i zatrzymał dłoń na klamce, zmuszając dziewczynę aby zadarła wysoko głowę. — Coś się stało?
— Będziesz też musiała w końcu skończyć z tym profesorem — dodał poważnym tonem. — Pamiętaj, Granger. Sto dwadzieścia procent.
— Cztery dni — mruknęła, a kiedy Severus otworzył drzwi, wyślizgnęła się na korytarz i odetchnęła płytko, czując, że nagle włączyło się jej racjonalne myślenie. Komnaty Snape'a zrobiły z nią coś niezwykłego, spotęgowały w niej złość, żeby później dać jej ukojenie. Teraz zdała sobie sprawę, że nie ma odwrotu.Z drugiej strony jednak cieszyła się. Idąc szybkim krokiem do swojego gabinetu zdała sobie sprawę, że bez bodźca nie podjęłaby tak szybko decyzji. A myśląc o swojej nagrodzie uśmiechała się jeszcze szerzej. Jakoś będzie musiała przeboleć. Wchodząc na schody zerknęła jeszcze za siebie i zmarszczyła brwi. Zaczęła nagle bać się, czy będzie potrafiła udawać miłość, skoro nie była nigdy nawet zakochana. Jak udawać uczucie, którego nigdy nie doświadczyła?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz